Serialowe igrzyska śmierci

Belgijski nauczyciel matematyki ostrzegł uczniów, że przeczytał wszystkie części sagi George’a R.R. Martina, która jest kanwą najgłośniejszego serialu ostatnich lat, „Gry o tron”, i w razie niesubordynacji będzie wypisywał na tablicy nazwiska kolejnych bohaterów, którzy zginą. Tym samym doścignął w okrucieństwie nie tylko czołówkę czarnych charakterów produkcji stacji HBO, ale też twórcę sagi, który nie waha się uśmiercać najbardziej lubianych przez widzów i kluczowych bohaterów. Egzekucja w pierwszym sezonie uwielbianego przez widzów Neda Starka okazała się świetną reklamą dla serialu: po pierwszym zaskoczeniu i szoku przyszedł szacunek dla twórców, którzy w kosztownej produkcji potrafili zejść ze ścieżek wydeptanych przez poprzednie pokolenia scenarzystów. Czwarty sezon „Gry o tron” startuje już w innej rzeczywistości. Śmierć macha kosą na każdym kanale. Żaden bohater serialowy nie może dziś czuć się bezpieczny, a każdy widz, zaczynając przygodę z nowym serialem, z góry musi być przygotowany na ból i żałobę. Wkrótce pewnie największym spoilerem będzie informacja, że dany sezon serialu przeżywa komplet bohaterów. Konkurencja w dziedzinie uśmiercania jest prawdziwie mordercza. I dojrzała do klasyfikacji.

Najbardziej spektakularne śmierci funduje widzom ostatnio Bryan Fuller, showrunner „Hannibala” (AXN). Współczesna odsłona historii najsłynniejszego psychopaty-kanibala Hannibala Lectera zaczyna się obrazem nagiej nastolatki nabitej na jelenie poroże, rozpostartej w pozie Chrystusa na krzyżu. W kolejnych odcinkach kolejni psychopatyczni mordercy fundowali widzom wycieczki po polu z grządkami, na których na ludzkich zwłokach pyszniła się hodowla grzybów, czy zapraszali do zwiedzania rzeźb z martwych ciał. We właśnie rozpoczętym drugim sezonie kuchmistrz-amator Hannibal serwuje swoim gościom przysmaki kuchni japońskiej, a obrazy wymyślnych potraw przetykane są zdjęciami m.in. żywcem balsamowanych i ułożonych w wymyślne pozy ludzkich ciał. Jednak cały sezon zaczyna scena szlachtowania jednego z głównych bohaterów, w użyciu są noże, a akcja dzieje się w kuchni. Kiedyś życzenie śmierci, dzisiaj – zajawka i spoiler śmierci?

W modzie jest raczej hurt niż detal, zbrodnie popełniane są seriami i na skalę masową. Seryjni mordują dzieci i młodzież w „Detektywie” (HBO), w „The Following” (FOX) nikt nie może czuć się bezpieczny, w rozpowszechnianym jednocześnie w 120 krajach „The Bridge: Na granicy” (FOX), amerykańskim remake’u świetnego duńskiego „Mostu na Sundem”, w ciągu roku ginie bez wieści 250 kobiet. Ale rekord najbardziej masowej ekranowej śmierci należy najprawdopodobniej do „The Killing” (AMC). W trzecim sezonie wyciąganie z bagien zwłok bezdomnych nastolatków wydawało się nie mieć końca.

Śmierci bywają seryjne także w trochę innym sensie. Pamiętacie Kenny’ego McCormicka z „South Parku” (Comedy Central)? Okrzyk „Oh my God, they killed Kenny!” pojawia się od 1997 r. w prawie każdym odcinku. Kenny w swoim rysunkowym życiu zaliczył już śmierć m.in. wskutek przejechania przez pociąg, odgryzienia głowy przez Ozzy’ego Osbourne’a, wybuchnięcia, przecięcia piłą tarczową czy zadziobania przez kury. A internet służy setami „The Top 25 Deaths of Kenny”. Tymczasem za moment startuje drugi sezon świetnego sensacyjnego „Orphan Black” (BBC America). Jego bohaterka przypadkiem odkrywa, że po świecie kręcą się kobiety bardzo do niej podobne, właściwie prawie takie same… klony. Na które w dodatku ktoś poluje. Wszystkie gra jedna aktorka, wspaniała Tatiana Maslany, i nieraz już zdarzyło jej się stracić życie w którymś z klonowych wcieleń.

Ale są też śmierci śmieszne. O palmę pierwszeństwa w tej kategorii rywalizują głównie bohaterowie telenowel i – rzadziej – sitcomów. Np. główny przystojniak „Mody na sukces” (CBS) Ridge Forrester, który zginął (jak się okazało nie na zawsze, w telenowelach zmartwychwstania zdarzają się trochę częściej niż poza nimi), wpadając do rozpalonego pieca. A jak nie lubią nas główni scenarzyści, to kończymy jak Hanka Mostowiak z „M jak miłość” (TVP2), o której losie przesądzają przydrożne kartony. Albo jak Charlie Harper z sitcomu „Dwóch i pół” (CBS), który po tym, jak grającemu go Charliemu Sheenowi praca coraz częściej przeszkadzała w imprezowaniu (zdarzyło mu się też publicznie wyzwać szefa od debili), nieoczekiwanie wpadł pod pociąg. Pogrzeb był okazją do wielu żartów i złośliwości pod adresem nieboszczyka. Sheen odegrał się, zmartwychwstając w sitcomie „Jeden gniewny Charlie” (FX), o bejsboliście, który w ataku furii sam kontuzjował się kijem, a teraz jako psychoterapeuta tłumaczy innym, jak radzić sobie z gniewem.

Najsmutniejsze i najbardziej wstrząsające ekranowe śmierci ostatnich miesięcy nie były masowe. Ani spektakularne. Kluczowi bohaterowie „Jak poznałem waszą matkę” (CBS) i „Żony idealnej” (CBS) umarli tak jak umiera się w życiu: głupio, niesprawiedliwie, przypadkowo, pogrążając bliskich w żałobie. Obie śmierci podzieliły widzów na dwie grupy: wstrząśniętych i rozczarowanych oraz wstrząśniętych i zachwyconych rzadko spotykanym w serialach stopniem życiowego realizmu. Śmierć w „Żonie idealnej” poruszyła z jeszcze jednego powodu: twórcom udało się ją utrzymać w tajemnicy do samego końca. W dobie Facebooka, Twittera i Instagramu! Szok i niedowierzanie.