Nie bierz ślubu w Westeros

Jak powszechnie wiadomo, dziś każde wydarzenie w świecie seriali natychmiast spotyka się z szybką reakcją użytkowników internetu. Niekiedy jest to reakcja histeryczna, niekiedy dowcipna, często mamy do czynienia z licznymi polemikami ze scenarzystami kolejnych odcinków. Obserwowanie tych reakcji jest nie tylko ciekawe, ale i pouczające. Przeglądając kolejne mniej lub bardziej zabawne komentarze i obrazki, można łatwo sklasyfikować widzów, ich sposób oglądania serialu, mniej lub bardziej emocjonalne podejście do fikcyjnych wydarzeń. Rzadko jednak zdarza się, by internet przemówił jednym głosem, a tak stało się po emisji ostatniego odcinka „Gry o Tron”.

Tekst zawiera spoilery (także wizualne!) do drugiego odcinka czwartego sezonu „Gry o Tron”, może też zawierać spoilery do wcześniejszych sezonów.

Śmierć bohatera nie jest dla fanów „Gry o Tron” niczym nowym. Więcej, fakt, że bohater dożył do następnego sezonu wielu widzów uznaje za jego spory sukces. Mieliśmy już – w przypadku widzów serialu – do czynienia z absolutnym zaskoczeniem i niedowierzaniem, kiedy pod koniec pierwszego sezonu spadła głowa Neda Starka, a także ze smutkiem, a czasem nawet szokiem, kiedy zginęli Robb i Catelyn Starkowie. Śmierć wszystkich pozostałych bohaterów niosła za sobą smutek lub obojętność w zależności od stopnia przywiązania widza do postaci. Ale śmierć koszmarnego Joffreya nie podzieliła internetu. Słychać było niemal wydzierające się z gardeł widzów okrzyki: Król nie żyje! Nareszcie!

Ponoć George R.R. Martin, gratulując Jackowi Gleesonowi jego roli w pierwszym sezonie serialu, miał napisać: „Gratuluję, znakomita rola. Teraz wszyscy cię znienawidzą”. Martin nie przesadzał. Joffrey to postać, która chyba w żadnym widzu nie budziła ciepłych uczuć. Jednymi z najpopularniejszych gifów z tą postacią były te, na których jego wuj Tyrion wymierza mu policzek. Zresztą ci, którzy czytali książkę przed obejrzeniem filmu, nie mogli się już doczekać kolejnego krwawego wesela. Zwłaszcza że prawidłowość, z jaką Martin kończy tragicznie wesela w Westeros, stała się już zdaniem internautów nieco komiczna. Zresztą komizm dostrzegł sam autor, stwierdzając, że jego wymarzonym alternatywnym zawodem jest planowanie ślubów. Jednak, co warto zauważyć, śmierć Joffreya ucieszyła wszystkich. Zarówno tych, którzy wcześniej zapoznali się z książką, jak i tych, którzy za wszelką cenę starają się nie dowiedzieć, co się wydarzy.

Fakt, że tylu widzów radośnie przyjęło śmierć bohatera, można uznać za wspólny sukces autora i aktora. George R.R. Martin z całą pewnością stworzył jedną z najłatwiejszych do znielubienia postaci w kulturze popularnej. Joffrey to jednocześnie rozwydrzony dzieciak i sprawny manipulator. Postać okrutna i bezwzględna, a jednocześnie – co widać na pierwszy rzut oka – słaba i mała, czerpiąca radość z cudzego cierpienia, szukająca każdej możliwości, by kogoś poniżyć. Joffrey nie ma w sobie żadnej pozytywnej cechy – widz czy czytelnik nie jest go w stanie usprawiedliwić nawet ze względu na wiek. Trudno o koszmarniejszego króla niż on. Ale naszą niechęć do serialowego Joffreya zawdzięczamy znakomitej grze Jack Gleesona – aktora, który nie miał wcześniej dużego doświadczenia filmowego (najbardziej znany z roli chłopca pojawiającego się na chwilę w filmie o „Batmanie”). Gleeson zagrał Joffreya idealnie, nie dał się lubić. Był wredny, irytujący (nawet w najdrobniejszych gestach), potrafił być przy tym przerażająco okrutny.

Co ciekawe, Gleeson zapowiedział, że teraz, kiedy jego bohater nareszcie umarł (także ku radości samego aktora), zrezygnuje z grania. W długim (i bardzo erudycyjnym) przemówieniu, jakie wygłosił jakiś czas temu na spotkaniu Oxford Union Society, uzasadnił swoją decyzję. O dziwo aktorowi wcale nie chodzi o to, że rola tak podłego bohatera ułatwia zaszufladkowanie go jako potencjalnego odtwórcy czarnych charakterów. Gleeson rezygnuje z grania, bo nie chce brać udziału w kulturze celebrytów. W swojej przemowie stwierdził, że choć zawsze marzył, by zostać aktorem, to jednak świat, w którym musi odpowiadać na pytania o to, co zjadł na śniadanie, nie jest do końca tym, w jakim chciał się znaleźć. Choć trudno nie szanować decyzji aktora, który chce się teraz skupić na nauce, trochę szkoda, że rezygnuje z kariery. I tak, żegnając radośnie nieznośnego Joffreya, przychodzi nam też pożegnać całkiem sympatycznego Jacka. Ale ponieważ prawdziwym aktorom trudno trzymać się długo z dala od planu filmowego, miejmy nadzieję że Jack wróci. Może tym razem w roli kogoś nieco mniej znienawidzonego.