Bogowie pragną krwi – drugi sezon „Wikingów”

Wikingowie - plakat autorstwa Grzegorza RosińskiegoJuż dziś powrócą na ekrany, by plądrować opactwa, przeprawiać się przez morza, zabijać wrogów i snuć wielopiętrowe spiski. „Wikingowie”, których drugi sezon startuje dziś na kanale History, to wyprawa do mrocznego świata, gdzie bogowie żądni są krwi, a ludzie – bogactw i splendorów. To także jeden z najlepszych seriali historycznych ostatniej dekady.

Kiedy pierwszy sezon „Wikingów” pokazano w amerykańskiej telewizji, szybko podbił on serca widzów i krytyków. Kolejne odcinki oglądało za oceanem blisko 6 milionów widzów, a dziennikarze chóralnie komplementowali debiutancką produkcję stacji History (w portalu metacritic.com, uśredniającym oceny różnych krytyków, „Wikingowie” uzyskali aż 70 na 100 punktów). Nic więc dziwnego, że w marcu tego roku, miesiąc po amerykańskiej premierze drugiego sezonu, stacja zamówiła kolejną odsłonę przygód wikińskich wojowników. Z czego wynika tak spektakularny sukces?
Przede wszystkim – z powagi, z jaką twórcy traktują swoich widzów i opowiadaną historię. Scenarzysta Michael Hirst zabiera widzów w podróż do VIII wieku naszej ery i opowiada o czasach, kiedy Thor, Loki i Odyn byli bohaterami nordyckich mitów i przedmiotem wierzeń, a nie komiksowymi herosami z uniwersum Marvela czy plastikowymi żołnierzykami z zestawów Happy Meal. W szaroburym świecie Ragnara Lodbroka nie ma miejsca na infantylne fantasy (jak w „Camelocie”, wcześniejszym serialu Hirsta) ani na sztuczne mnożenie kontrowersji (jak w ostatnich sezonach jego „Dynastii Tudorów”). Są za to bohaterowie – pełnokrwiści, tajemniczy i różnorodni.

Hirst osią fabularną pierwszego sezonu „Wikingów” uczynił spór starego i nowego świata. Przedstawicielem tego ostatniego był buntowniczy Ragnar (Travis Fimmel) o szelmowskim uśmiechu i stalowoniebieskich oczach. Młodzian, będący ponoć potomkiem samego Odyna, stawał w szranki ze starym wodzem (granym przez charyzmatycznego Gabriela Byrne’a). Podczas gdy jarl Haraldson zadowalał się wyprawami do ubogich nadbałtyckich krain, Ragnar marzył o niebezpiecznej, lecz dochodowej wyprawie do Anglii. Tak zaczynała się ich walka o władzę.

Ale u Hirsta więcej było ciekawych postaci: był Rollo (Clive Standen), młodszy brat Ragnara, wielki wojownik niepotrafiący powściągnąć ambicji, i Floki (Gustaf Skarsgård), konstruktor łodzi, robiący za miejscowego błazna, był też Bjorn (Nathan O’Toole), pierworodny syn Ragnara, oraz Athelstan (George Blagden), mnich uprowadzony przez wikingów z angielskiego opactwa. Wielobarwna menażeria, jaką odrysowywali na ekranie twórcy serialu, pozwalała im stworzyć żywą opowieść.
Włodarze stacji History, niedoświadczonej w produkcji seriali fabularnych, powierzyli realizację „Wikingów” jednemu z najbardziej cenionych telewizyjnych showrunnerów. Michael Hirst, bo o nim mowa, sławę zdobył dzięki filmowi „Elżbieta” Shekhara Kapura, który w 1999 roku zgarnął siedem oscarowych nominacji.

Hirst, który był scenarzystą tamtej produkcji, także na małym ekranie potwierdzał, że zna się na opowiadaniu historii o historii. Po filmie „Elżbieta: Złoty wiek” napisał scenariusze serialowej „Dynastii Tudorów” i „Camelotu”. I choć nie były to serie do końca udane (zwłaszcza druga z nich szybko zakończyła swój żywot), umocniły jego telewizyjną markę.

Dzięki „Wikingom” Hirst wrócił do serialowej pierwszej ligi. Głównie dlatego, że wpisując się w modę na historyczne serie, nie sięga do estetyki wypracowanej w ostatnich latach przez twórców amerykańskich seriali historycznych, lecz wypracowuje własną. Hirst stawia nie na natłok scenariuszowych atrakcji, ale na klimat. Podczas gdy w „Rodzinie Borgiów” czy „Dynastii Tudorów” serial napędzały kolejne spiski i skandale, w „Wikingach” ton opowieści ważniejszy jest od fabularnych wolt. Monochromatyczne zdjęcia oddają surowe piękno skandynawskich pejzaży, a ekranowy mrok koresponduje z tym, co dzieje się w duszach bohaterów.

Hirst unika łatwego efekciarstwa. Sceny walk, których tu nie brakuje, dalekie są od komiksowej maniery (jak było choćby w atawistycznym serialu „Spartakus: krew i piach”). W „Wikingach” wygrywa estetyka powściągliwości, a nie campowego nadmiaru. Dzięki temu serialowi bliżej do filmowego „Valhalla Rising” Nicolasa Widninga Refna niż telewizyjnej ramotki o dzielnych wojach i ich podbojach.

Druga seria „Wikingów” trafia na nasze ekrany w szczególnej oprawie. Z okazji premiery Grzegorz Rosiński, wybitny rysownik „Thorgala”, przygotował kolekcjonerski plakat nawiązujący do tego kultowego komiksu. Wydrukowany w zaledwie 150 egzemplarzach jest nie lada gratką zarówno dla fanów „Thorgala”, jak i miłośników serialowych wikingów.

Po obejrzeniu pierwszych odcinków drugiego sezonu „Wikingów” trzeba przyznać, że tak rozbudowana promocja nie jest przerostem marketingowej formy nad serialową treścią. Fani Ragnara, Flokiego i Rollo nie mają się czego obawiać, bo serial Hirsta wciąż trzyma wysoki poziom. Warto więc sięgnąć po telewizyjnego pilota i udać się do mrocznego świata nordyckich wojowników.

Premiera pierwszych dwóch odcinków drugiej serii „Wikingów” już 22 kwietnia o godzinie 22:00 na kanale History.