I nie było już nikogo – rozważania przed finałem Grey’s Anatomy

Sandra Oh, odtwórczyni roli Cristiny w popularnym serialu „Grey’s Anatomy”, nie przedłużyła kontraktu na jego kolejny sezon. Choć wiadomość znana jest od dość dawna (kontrakty aktorzy podpisują jeszcze przed końcem poprzedniego sezonu), to dopiero teraz część widzów uświadomiła sobie, jakie konsekwencje decyzja aktorki ma dla serialu. Wielu spośród kurczącej się widowni „Grey’s Anatomy” oglądało serial już tylko dla Cristiny. Jej odejście (a także wszystkie konsekwencje, jakie za sobą niesie) każe się zastanawiać, co się dzieje z serialem, który dawno powinien się skończyć, a trwa. (Wpis zawiera spoilery).

Nie wszyscy pamiętają jeszcze, jakie było pierwotne założenie serialu – mieliśmy śledzić grupę młodych chirurgów zdobywających doświadczenie w szpitalu w Seattle. Pięcioro bohaterów, różniących się charakterem, pochodzeniem społecznym, podejściem do wykonywanego zawodu. Sam tytuł wskazywał nam główną bohaterkę – Meredith Grey – która próbuje jakoś pogodzić życie zawodowe, uczuciowe i wyjść z cienia swojej sławnej matki. Pomysł może mało oryginalny, ale jasno wyznaczający ramy opowieści – zarówno, jeśli chodzi o miejsce, jak i czas oraz osoby dramatu. Zasiadający do oglądania serialu widz mógł się spodziewać, że za kilka lat zobaczy swoich bohaterów jako wykształconych i doświadczonych specjalistów i będzie mógł stwierdzić, że prześledził całą ich prywatną i zawodową drogęSzybko okazało się jednak, że początkowy pomysł nie zdał egzaminu. Nie tylko dlatego, że z sezonu na sezon serial co raz mniej opowiadał o medycynie, a co raz częściej o związkach pomiędzy postaciami. Stało się jasne, że Chirurdzy nie powtórzą drogi „Przyjaciół”, gdzie udało się utrzymać przez dziesięć sezonów tę samą obsadę. Aktorzy zaczęli rezygnować z ról – Katherine Heigl odeszła, żeby robić karierę filmową, sfrustrowany T.R. Knight pożegnał się z serialem, twierdząc, że scenarzyści nie zagwarantowali jego postaci właściwego rozwoju. Z serialu zaczęli też odchodzić aktorzy drugoplanowi, zastępowani w kolejnych sezonach następnymi postaciami, które jednak też dość szybko opuszczały Seattle Grace.

Jeśli Shonda Rhimes chciała powtórzyć model „Ostrego Dyżuru” – gdzie zamiast opowieści o postaciach dostaliśmy opowieść o miejscu (przez piętnaście sezonów wymieniono wszystkich lekarzy) – to chyba nie do końca jej wyszło. Przede wszystkim nie udało się jej to, co ER doprowadził do perfekcji – wprowadzanie nowych postaci. Mimo że w „Grey’s Anatomy” niemal co sezon pojawiali się nowi lekarze i stażyści, to jednak mało kto zyskał sympatię fanów.

Większość zaś znikała dość szybko, nie pozostawiając po sobie śladu. Przez dziesięć lat prowadzenia serialu udało się do podstawowego składu bohaterów dołączyć zaledwie kilkoro. Co więcej, scenarzystka stara się chyba pobić w swoich morderczych skłonnościach samego R.R.Martina – nie ma chyba w historii serialowych szpitali takiego, w którym zginęłoby więcej lekarzy. Shonda raziła swoich bohaterów prądem, strzelała do nich, kazała im brać udział w katastrofie samolotu, rozjeżdżała ich samochodami i fundowała wszelkie możliwe schorzenia. O ile w normalnym życiu lekarze po prostu zmieniają pracę albo miejsce zamieszkania, o tyle z Seattle Grace odchodzą właściwie wyłącznie w zaświaty (z drobnymi wyjątkami).Problem stanowi też to, że wedle pierwotnego założenia (obecnego także w tytule serialu) powinniśmy obserwować przede wszystkim drogę zawodową i prywatną Meredith Grey. Tylko że o Meredith serial nie ma nam już nic więcej do powiedzenia. Bohaterka została zdolnym chirurgiem, po wielu perypetiach wzięła ślub z przystojnym neurochirurgiem, założyła rodzinę, pozbyła się lęku, że powtórzy życiową drogę swojej matki. Właściwie nie ma tu więcej do dodania.

Jeśli mieliśmy śledzić jej los jako początkującego chirurga, to jesteśmy w dobrym momencie, by przestać. Wszystko już wiemy, siła napędowa serialu wyczerpała się jakiś sezon temu, kiedy Meredith miała już wszystko, o czym mogła zamarzyć. Podobnie jak właściwie znamy losy pozostałych postaci. Część z nich żyje, część nie, niektórzy są zadowoleni, inni nieco sfrustrowani, ale właściwie ich droga do zawodu się skończyła. Oczywiście można ciągnąć serial dalej, aż wszyscy umrą, ale wtedy skręcamy już w kierunku „Mody na Sukces”.

Wrócimy jeszcze na chwilę do Cristiny. Wygląda na to, że scenarzystka postanowiła odesłać bohaterkę aż do Zurychu. Aby ją do tego zachęcić, do serialu powrócił niewidziany od kilku sezonów były ukochany pani chirurg dr Burke. Pomysł, by bohaterka, która tyle lat pracowała w szpitalu, opuściła Seattle dopiero teraz (gdy nabrała przekonania, że nigdy nie dostanie prestiżowej nagrody lekarskiej) – wydaje się trochę naciągany. Pomysł, by wyjechała do Zurychu na zaproszenie swojego byłego narzeczonego – wzięty z powietrza.

Z drugiej strony można zrozumieć scenarzystów, którzy chyba nie kwapią się do tego, by jedną z ulubionych postaci w serialu uśmiercić. Problem polega jednak na tym, że w XXI wieku nawet mieszkanie w innym mieście i innym kraju nie sprawia, że znikamy z życia naszych bliskich. Jeśli więc Sandra Oh naprawdę ma na zawsze zniknąć z serialu, to wydaje się, że bez zgonu się nie obejdzie. Inaczej trzeba byłoby wyjaśnić, dlaczego nie pisze, nie dzwoni i nie odwiedza swojej przyjaciółki, z którą była właściwie nierozłączona przez dziesięć lat.Niezależnie jednak od tego, czy Cristina finał 10. sezonu przeżyje, warto się zastanowić nad drogą, jaką przeszło „Grey’s Anatomy”: od serialu, który zdobywał swego czasu Złote Globy dla najlepszej produkcji dramatycznej oraz Emmy’s dla najlepszych aktorów, przez flagowy serial swojej stacji, po sytuację, w której na kolejne odcinki i sezony czekają już tylko najbardziej zatwardziali fani. Wygląda na to, że „Grey’s Anatomy” jest jednym z wielu seriali, które stały się ofiarą własnej popularności.

Póki są widzowie, nie znikną z ramówki. I tak z roku na rok stają się cieniem samych siebie i dowodem na to, że nic tak nie szkodzi serialom jak scenarzyści, którzy nie umieją powiedzieć: „dość”.