Łapanka na żony – polskie telewizje swatają

Statystycznie Polacy pobierają się rzadziej niż kiedykolwiek, singli z wyboru i konieczności przybywa, ale od czego mamy telewizje? Jedynka i TVN uznały, że sytuacja jest poważna i najwyższy czas wziąć sprawy polskich rodzin w swoje ręce. Podział jest tradycyjny: oglądana głównie na wsi Jedynka zajmie się swataniem rolników, a TVN – wielkomiejskich singli. TVP1 wczoraj pokazała pilotowy odcinek reality show „Rolnik szuka żony”, kolejne odcinki pokaże jesienią, wtedy też w TVN-ie ruszy reality show „Kto poślubi mojego syna”, w którym synom-kawalerom w doborze kandydatki na partnerkę pomagać będą mamusie.

Amerykański format „Who wants to marry my son” sprawdził się ponoć już w kilkunastu krajach, a TVN-owska wersja będzie wzorowana na francuskiej. Z kolei TVP1 przysposobiła brytyjski format „Farmer wants a wife”, realizowany od ponad dekady w kilkudziesięciu krajach. W Polsce wywołał prześmiewcze komentarze, że Jedynka szuka swojej wersji „Warsaw Shore”, pewnie zresztą zaraz przeczytamy odpowiedź rzecznika prasowego TVP, że to kolejny z misyjnych programów publicznej telewizji (obok uczącego Polaków śpiewać „The Voice of Poland” itp.) i naprawdę nie ma się z czego śmiać.

Czy rzecz będzie totalną żenadą, okaże się jesienią, kiedy pojawią się kandydatki na żony dla rolników, póki co jednak PR-owy obraz życia na wsi pokazany w pilocie bardziej niż śmiech mógł wywoływał szok, zwłaszcza u widzów polskiej telewizji przyzwyczajonych do tradycyjnych narzekań posłów PSL na ciężki los chłopa i widoku rolniczych blokad. Tym razem bowiem obyło się bez tradycyjnego narzekania na zbyt niskie ceny skupu żywca, zbyt drogie kredyty, za małe dopłaty z Unii, nie było też zwyczajowego straszenia zbrojną wizytą w stolicy. Od razu zresztą w specjalnym oświadczeniu zaprotestował przeciw takiemu manipulowaniu wizerunkiem polskiej wsi i rolnika Komitet Protestacyjny Rolników Województwa Zachodniopomorskiego, proponując telewizji własne reality show pod znaną nazwą „Protest rolników”.Tymczasem na ekranie rodzimi farmerzy dzielili się z widzami swoją miłością do przyrody, pasją orania, siania i przyjemnością płynącą z obserwowania zieleniących się areałów. Co w dobie mody na miejskie ogrodnictwo powinno znaleźć zrozumienie i wielu fanów. „Codziennie jest inaczej, dzisiaj na przykład jest mgła, a wczoraj było słońce” – zagajał Zbigniew, gospodarzący na 37 hektarach w Pomorskiem. Paweł, magister i sołtys, pokazywał monitory, na których obserwuje w domu obraz z kamer zainstalowanych w oborach. Prezentował też sieć mlekomatów, dzięki którym mieszczuchy mogą pić ekologię.

Grzegorz (ponad 100 ha na Dolnym Śląsku) opowiadał o pracy na roli, ale też o wakacjach spędzanych w Meksyku i Chinach. Artysta Wiesław, uciekinier z Warszawy, informował przyszłe kandydatki na żonę, że jego kobieta powinna być wredna, mieć swoje zdanie i wiedzieć kim był van Gogh. Adam – mieszkaniec tygla kulturowego na Podlasiu –wielki chłop, potrafi orać, ale też grać na keyboardzie, wysłuchać zwierzeń, a nawet zapłakać. Z kolei Dariusz, lat 24, 115 krów mlecznych, potrafi upolować dzika, a chciałby też kobietę. W ramach rozrywek oferuje wycieczki na żagle i w góry. Krystian (46 ha w Pomorskiem) szuka kobiety, z którą miałby o czym rozmawiać także na starość. A Stanisław z Dolnego Śląska jest fanem poezji Adama Mickiewicza oraz filozofem – wie, że jedną gałązkę łatwo złamać, ale dwie razem już trudniej.

Najśmieszniejsza była zdecydowanie prowadząca, dziennikarka i podróżniczka Marta Manowska, która na tle krytej strzechą chałupy, głaszcząc małe kaczuszki przekonywała, jak bardzo wieś się zmieniła, zmodernizowała, ma nie tylko hektary, areały, ale też internet. Tak że: nie bójcie się dziewczyny!