„Teoria wielkiego podrywu” po raz ósmy – ile sezonów powinien mieć serial?

The Locomotion Interruption22 września amerykańska telewizja wyemitowała pierwszy odcinek ósmego sezonu najpopularniejszego obecnie serialu – „Teorii wielkiego podrywu”. Kontrakty, podpisane niedawno z gwiazdami produkcji, Jimem Parsonsem, Johnnym Galeckim i Kaley Cuoco-Sweeting, zakładają możliwość przedłużenia o kolejne trzy serie – w sumie byłoby to więc więcej niż popularni „Przyjaciele”. Czy utrzymanie wysokiego poziomu przez tak długi czas jest w ogóle możliwe?

Niedająca się przegapić rosnąca popularność seriali ma swoje korzenie w dwóch cechach produkcji telewizyjnych. Po pierwsze, wolno w nich więcej, i to zarówno pod względem przemocy czy seksu (przynajmniej w stacjach typu HBO), jak i intelektualnym (nie muszą, jak popularne filmy, równać poziomu w dół, są lepiej targetowane). Po drugie zaś, dzięki swojej formule pozwalają na opowiadanie większych, bardziej rozbudowanych fabuł, na jakie kino pozwolić sobie nie może. Przykładem choćby „Gra o Tron”, której monumentalnej fabuły nie można by zamknąć w choćby i trzech trzygodzinnych filmach, ale również emitowany właśnie przez Cinemax „The Knick” Soderbergha – pewnie cięcia byłyby możliwe, strata dla historii byłaby jednak bardziej niż wyraźna (sam reżyser postrzega ten serial właśnie jako 10-godzinny film). Podobnie „House of Cards”, „Detektyw” czy „Newsroom” – każda z tych fabuł opowiedziana wedle prawideł Hollywoodu straciłaby duszę.

To jedna strona medalu. Drugą są „Przyjaciele”, „Jak poznałem waszą matkę”, serial „NCIS”, „Doktor House” czy właśnie „Teoria wielkiego podrywu” – każdy odcinek to osobna, mniejsza historia, i choć można wyróżnić wątki przewijające się przez wszystkie sezony, klasyczną konstrukcję: „wstęp, rozwinięcie, zakończenie”, zastępuje tu schemat: „wstęp, rozwinięcie, rozwinięcie, rozwinięcie, rozwinięcie itd.”, aż do następującego w odległej przyszłości finału.

I tu bywa różnie – z jednej strony mamy wspomnianych już „Przyjaciół”, którzy zamknęli się w 10 sezonach, a których poziom, bardzo wysoki, nie spadł aż do samego końca (co zresztą w sporej mierze jest przyczyną ich ogromnej popularności). Z drugiej są choćby „Tajemnice Smallville”, które z odcinka na odcinek, z sezonu na sezon stawały się coraz gorsze, aż do osiągnięcia dna skali – tak bywa, gdy produkcję ciągnie się na siłę, z wypalonymi scenarzystami, którzy brak kreatywności protezują pomysłami co najmniej kuriozalnymi. Na rodzimym gruncie dokładnie taką drogę przeszedł kiedyś „13 posterunek”, obecnie zaś dzieje się to ze „Światem według Kiepskich”, którego po prostu nie sposób oglądać bez poczucia żenady.

Godzinna premiera ósmego sezonu „Teorii wielkiego podrywu” każe się zastanowić, jaką drogą podąża ten serial. Że formuła geeki kontra świat się wypaliła, to widać. Bohaterowie przeszli długą drogę od wyalienowanych społecznie, nieporadnych życiowo ciamajd do może nie dusz towarzystwa, ale jednak ludzi żyjących w poważnych związkach. (Raj potrafi już nawet rozmawiać z kobietami!).

Co więc pozostało scenarzystom jako materiał do żartów? Sheldon, rzecz jasna, bo on zmienił się najmniej – wciąż ma ego wielkości Saturna, a jego zmysł sarkazmu praktycznie nie funkcjonuje. Poza tym? Matka Howarda, starania Amy, by mieć normalnego chłopaka, no i konfrontacja między bohaterami, czyli Stuart vs. Howard i Sheldon vs. wszyscy. Aha, no i Bernadette – najlepszym momentem z dwóch pierwszych odcinków ósmej serii jest rozmowa o pracę Penny, gdy wypływa temat żony Howarda. Poza tym jednak nie mogą robić wiele, wyłącznie zamykać pewne etapy w życiu całej szóstki – pod koniec 7. sezonu Penny i Leonard się zaręczyli, teraz zaś Howard w końcu ma robić doktorat.JR6Wszystko byłoby naturalne, w końcu podobnie zbliżaliśmy się do finału „Przyjaciół” – wątki obyczajowe zajmowały coraz więcej miejsca. Wizja kolejnych trzech sezonów musi jednak niepokoić, a zważywszy na niesłabnącą popularność „TBBT” dokładnie takiej ilości możemy się spodziewać (jak nie większej, o zgrozo!). Bo taka jest wada dobrych i popularnych seriali – o ile ich fabuła od samego początku nie jest rozrysowana na sztywnym szkielecie, będzie się je ciągnąć długo, bardzo długo albo dłużej; to trochę wojna na przeczekanie: pierwsza znudzi się widownia czy obsada?

Jasne, 7. sezon „Teorii…” również zaczął się wyjątkowo przeciętnie, by w końcu ruszyć z kopyta i dostarczyć nam sporo radości. Jeżeli jednak sceptyczny co do dalszych losów Sheldona i spółki jest ktoś, kto dotychczas wyemitowane odcinki widział po 20 razy każdy, można uznać, że coś jest na rzeczy. Obym się mylił, dla dobra swojego, Waszego i „TBBT”.