W Bieszczady! Czyli recenzja dzisiejszej premiery serialu HBO „Wataha”

Bieszczadzkie krajobrazy, ludzkie dramaty, szaman, niedźwiedzie, męscy mężczyźni leczący smutki bimbrem pitym ze słoików w chacie na krańcu świata, wielki wybuch i wielkie tajemnice. Polskie HBO się postarało.

Samolotem do Rzeszowa, potem busem i dżipami w górę, w głąb bieszczadzkich lasów. Tak wyglądała listopadowa wycieczka dziennikarzy na plan końcowych odcinków „Watahy”. Serial miał być inny niż znane nam, toczące się w miastach, polskie produkcje sensacyjne. I udało się. „Wataha” z bieszczadzkimi jesiennymi pejzażami, z kamerą szybującą ponad Polańczykiem, ślizgającą się po połoninach – przyciąga uwagę i zostaje w pamięci. Czasem aż za dużo tej malowniczości i surowości – jak z tym piciem bimbru ze słoików. Męskość i dzikość, żeby być przekonujące, wcale nie muszą być aż tak manifestacyjne (i wyświechtane). Ale nie ma co marudzić, bo generalnie jest nieźle.

Choć akcja przynajmniej w dwóch pierwszych odcinkach nie powala szybkością, serial ogląda się dobrze i, co najważniejsze, chce się oglądać dalej. Głównie dzięki stopniowemu odsłanianiu bohaterów, pokazywaniu ich po kawałku. Informacje wyłuskujemy z urywków rozmów, toczonych po polsku i po ukraińsku. Z krótkich wizyt w chałupach, w szemranych biznesach, z odpraw na komendzie Straży Granicznej, patroli szlaków przemytniczych, łapanek na gangi przemycające ludzi, w końcu granica polsko-ukraińska to także wschodnia granica UE. Ale nie brakuje także atrakcji w postaci ucieczki przed szykującym się do zimowego snu niedźwiedziem (sprowadzonym na tę okazję prosto z Węgier).

Akcja rozwija się w rytmie życia na prowincji. „Jak tu się dłużej posiedzi, traci się poczucie czasu, rządzi rytm dnia, droga z miejsca do miejsca zajmuje mnóstwo czasu. Gęstość zaludnienia jest znikoma. Spotkania z ludźmi też przez to są bardziej znaczące” – opowiadał na planie Leszek Lichota, grający głównego bohatera, kapitana Straży Granicznej Wiktora Rebrowa. W serialu to widać i czuć, jest klimat. Ale jest też akcja, której katalizatorem jest wybuch. W powietrze wylatuje dom Rebrowa, wraz z celebrującymi przejście na emeryturę szefa placówki pogranicznikami, w tym narzeczoną kapitana. Sam Rebrow, jedyny ocalały, rozpoczyna poszukiwanie winnych, jednocześnie stając się przedmiotem śledztwa prowadzonego przez zasadniczą prokurator z Leska (Aleksandra Popławska).

Tymczasem życie toczy się dalej, zabici zostają zastąpieni przez żywych – majora Markowskiego (specjalista od ról szefów rozmaitych służb mundurowych Andrzej Zieliński) i jego ludzi. W Bieszczady wraca także przyjaciel Rebrowa, tajemniczy Adam Grzywa Grzywaczewski (Bartłomiej Topa), kapitan pograniczników. Jest lokalna mafia przemytnicza, są kłusownicy, a nawet szaman, któremu strumień i kamień więcej powie niż szkiełko i oko (czy jakoś tak). W tej niemej, ale ponoć ważnej dla serialu roli występuje zarośnięty i brudny Marian Dziędziel.

Z początku i akcja, i obsada wydają się nieco sztuczne czy schematyczne. Rebrow – szukający zemsty samiec, któremu ktoś wysadził w powietrze stado, tytułową watahę. Markowski – nowy szef, który musi zdobyć zaufanie współpracowników i sformować nową watahę. Jego ludzie – formujące się powoli stado, w części ściągnięci z granicy w Szczecinie, w części tuż po szkole, muszą się Bieszczad dopiero nauczyć. Po kolei przechodzą swój chrzest. I mający swoje tajemnice, chadzający własnymi szlakami samotny wilk Grzywaczewski. A wokoło wróg, który na te bieszczadzkie wilki poluje. Jeden z nich – pani prokurator – pewnie z czasem stanie się sojusznikiem.

Na szczęście schemat rządzi tylko na początku. Gdzieś w połowie drugiego odcinka ekspozycja się kończy, role są już rozdane i akcja rusza do przodu. Serial ma być o granicach – geograficznych, mentalnych i moralnych – i ich przekraczaniu. „Bohaterowie serialu stają przed ważnymi wyborami moralnymi. Jesteśmy na granicy i to miejsce determinuje określone postawy i o tych postawach opowiadamy” – obiecuje w materiałach promujących serial Izabela Łopuch, szefowa produkcji HBO Polska.

Jak wyszło, dowiemy się za sześć tygodni, póki co zdecydowanie warto dać „Watasze” szansę. Premiera już dzisiaj, w odkodowanym na tę okazję HBO, godz. 20.10.