Spojler alert! – Seryjni rozmawiają o spojlerach


Uwaga! Spojlery! Takie zdanie coraz częściej możemy znaleźć w pierwszych akapitach recenzji i blogowych wpisów. W internecie trwa prawdziwa wojna – pomiędzy tymi, którzy chcą rozmawiać i recenzować nowe odcinki seriali, i tymi drżącymi, że poznają fabułę całego serialu, zanim jeszcze zasiądą przed telewizorem.

Jednak przeprowadzone niedawno badania wskazują, że spojlery niekoniecznie nam przeszkadzają. Seryjni usiedli i zastanawiali się, jakie jest ich podejście do zdradzania szczegółów fabuły. I od razu deklarujemy – wpis zawiera spojlery 🙂

Bartosz Staszczyszyn

Kiedy parę godzin przed obejrzeniem finału 3. sezonu „Homeland” koleżanka pyta, czy widziałeś już odcinek, w którym powiesili Brody’ego, lektura ostatnich kilkudziesięciu minut sezonu okazuje się prawdziwą mordęgą. Dopiero wtedy zaczyna się rozumieć, z czego wynika niechęć do tych recenzentów, którzy bez uprzedzenia zdradzają najważniejsze szczegóły fabuły.

Ale ile jest takich spojlerów, które w rzeczywistości psują nam frajdę oglądania serialu? Nieprzesadnie wiele. Spojlerowa gorączka wydaje się bowiem mocno przesadzona. Sam nigdy nie odczuwałem jej tak mocno jak większość internautów. Powód jest prosty – nie czytam o ulubionych serialach przed ich obejrzeniem. Zamiast sięgać po opinie innych, wolę wyrobić sobie własną. Dzięki temu udaje mi się uniknąć spojlerów i nerwów, jakie wywołują.

Choć i to nie zawsze jest możliwe – czasem przed szereg wychodzą telewizyjni PR-owcy. Choćby ci ze stacji CBS, którzy zaraz po amerykańskiej emisji jednego z odcinków „Żony idealnej” publikowali na serialowych fanpage’ach oświadczenia dotyczące śmierci Willa Gardnera, jednego z najważniejszych bohaterów serii. W ten sposób zepsuli mi jeden z najlepszych odcinków ich produkcji.

Najwybitniejsze telewizyjne seriale to coś więcej niż zbiór fabularnych wolt. Gdy po raz piąty oglądam „Prawo ulicy” albo „Rodzinę Soprano”, obie produkcje podobają mi się tak samo jak wtedy, gdy oglądałem je po raz pierwszy, nie znając jeszcze szczegółów fabuły. Ważny jest klimat opowieści, wizja twórców i filmowe rzemiosło. Dzięki takim serialom wiem, że frajdy z oglądania dobrego serialu nie zepsuje nawet najbardziej rażący spojler.

Marcin Zwierzchowski

Spojlery to rzecz straszna. W przypadku większości dobrych filmów czy seriali zdradzenie szczegółów fabuły nie psuje jednak przyjemności z ich oglądania – przecież taki „The Social Network” nic nie traci, nawet jeżeli oglądało się go tyle razy, że zna się go na pamięć (sprawdzone w praktyce). Nie wyobrażam też sobie, że jakikolwiek maniak spojlerowania byłby w stanie popsuć mi przyjemność z oglądania „Newsroomu” czy „The Knick” – te seriale to o wiele więcej niż kilka fabularnych zwrotów.

Nawet „Gra o tron” się broni – ponieważ jeden ze współpasażerów warszawskiego autobusu był na tyle „uprzejmy”, że przy wszystkich streszczał koledze całą sagę Martina, o Krwawych Godach wiedziałem na długo przed tym, zanim zobaczyłem je na ekranie – mimo to scena zwalała z nóg. Choć nie kryję, że wolałbym być nieświadomy i dlatego kolejne tomy „Pieśni Lodu i Ognia” doczytuję po zakończeniu danego sezonu.

Rzecz jasna zdarzają się jednak produkcje, w których zaskoczenie czy tajemnica to element kluczowy (jak np. postać Red Johna w „Mentaliście”). W serialach w ogóle, ze względu na fragmentaryczność fabuły, często stosuje się dynamiczne zwroty fabularne, byśmy chcieli obejrzeć kolejny odcinek, czy też po prostu tak prowadzi jeden z wątków fabularnych, by pozostawał tajemnicą, która rozwiązana zostanie w finale sezonu czy w ogóle całej produkcji. W takim przypadku spolerowanie winne być karane bezwzględnym pozbawieniem wolności.

Aneta Kyzioł

Pamiętacie tę świetną reklamę „Portlandii”, w której bohaterowie próbują rozmawiać o serialach i co chwila krzyczą SPOJLER AlERT! albo zatykają uszy i podśpiewują, żeby zagłuszyć informacje o twistach z odcinków, których jeszcze nie widzieli? Zabawny filmik, i bardzo życiowy.

Niedawno amerykańskie media donosiły o zmianie nastawienia serialowych pożeraczy do spojlerów – coraz mniej ich denerwują. Też tak mam. Po pierwsze dlatego, że współczesne seriale stają się coraz bardziej wyrafinowane. Najlepsze mają kilka pięter znaczeń i fakty czy zdarzenia są tylko pierwszym z nich. Na równych prawach egzystują – coraz bardziej skomplikowane i zniuansowane – motywacje bohaterów, klimat serialu, sceneria, aktorstwo, odwołania, gry intertekstualne itd. Równie ważne, a może nawet ważniejsze od CO, staje się JAK. Przyjemnością jest droga, mniej ważny jest cel podróży.

 
Katarzyna Czajka

Nie tak dawno temu wrzuciłam na swoją stronę na Facebooku piosenkę, która pojawi się w ostatniej odsłonie filmowego Hobbita. Niemal natychmiast pojawiło się pod nią słowo „spojler”. Podobnie kiedy kilka dni wcześniej podzieliłam się ze znajomymi refleksją odnośnie do śmierci psa w „Downton Abbey”. Od razu pojawił się ktoś, kto zarzucił mi spolerowanie.

To zapożyczone z języka angielskiego słowo stało się w ostatnich latach jednym z najbardziej nadużywanych popkulturalnych zwrotów. Tymczasem spojlerem nie jest każda informacja związana z fabułą odcinka. Określenie to odnosi się do informacji kluczowych dla serialu, filmu czy książki, której poznanie może zepsuć przyjemność z oglądania.

Niestety rośnie liczba osób, które uważają każdą informację związaną z filmem czy serialem za spojler. Bierze się to po części z lęku przed dowiedzeniem się zbyt wiele, ale też po części z dość dziwnego przekonania, że nie należy nic wiedzieć o produkcji przed rozpoczęciem seansu.

Rozumiem niechęć do spojlerów rozumianych w sposób tradycyjny – poznanie zbyt wcześnie zbyt wielu szczegółów narracji może zepsuć przyjemność odkrywania historii krok po kroku. Natomiast domaganie się, by mówić o produkcjach wyłącznie w ogólnikach, nieco mnie denerwuje – bo spłaszcza rozmowę i ostatecznie trudno podzielić się ze znajomymi czy czytelnikami refleksją na temat gry aktorskiej czy konkretnych rozwiązań fabularnych.

Sama jestem osobą, której spojlery nie przeszkadzają – nawet jeśli znam wszystkie zakręty fabuły, nie znaczy to jeszcze, że wiem, co dokładnie stało się na ekranie. Nie widziałam przecież aktorów, nie wiem, na jakie zabiegi zdecydował się reżyser. Nie mam jednak wątpliwości, że za część strachu przed spojlerami odpowiadają sami producenci seriali, którzy przekonują nas, że najważniejsze w serialowej narracji są kolejne zwroty akcji, a nie aktorstwo czy reżyseria.

Tymczasem ile razy by nam nie opisywano treści serialowych odcinków, i tak nie poczujemy, póki nie zobaczymy tego na własne oczy.