Złote Globy 2015 – Seryjni komentują wyniki

golden globesZa nami rozdanie najważniejszych, obok Oscarów i Emmy, nagród w świecie (odpowiednio) filmów i telewizji. Nas, Seryjnych, rzecz jasna interesują kategorie serialowe. Kto wygrał? Kto przegrał? Kto powinien był dostać statuetkę, a odszedł z niczym? I co wyniki mówią nam o świecie małego ekranu?

Aneta Kyzioł

W kategorii filmów nieanglojęzycznych „Ida” Pawła Pawlikowskiego przegrała z rosyjską krytyką rządów Władimira Putina – „Lewiatanem”. To nie jest sensacja, obrazy Andrieja Zwiagincewa i Pawła Pawlikowskiego praktycznie nie mają w swojej kategorii konkurencji, zgarniają nagrodę za nagrodą, na przemian. Tym razem padło na Rosjanina. Czy to prognostyk przed Oscarami? Odpowiedź wkrótce. Sporą sensacją jest za to nagroda dla najlepszego serialu dramatycznego dla „The Affair”. Nie dlatego, że serial stacji Showtime na nią nie zasługuje – wręcz przeciwnie. Jednak rzadko się zdarza, by nagrodę w tej kategorii otrzymywał debiutant.

Był jedną z najciekawszych nowości, w świeży i inteligentny sposób pokazywał związek (i świat) z punktu widzenia kobiety i mężczyzny. Do tej podwójnej perspektywy dodawał jeszcze jedną – oboje, niezależnie od siebie, opowiadali o wydarzeniach sprzed lat prowadzącemu śledztwo policjantowi. Czego dotyczy śledztwo? Czy Alison i Noah zostawili swoje rodziny i są razem? Czy popełnili jakąś zbrodnię? Kłamią świadomie, by coś ukryć, czy po prostu pamięć ich zawodzi? Inna sprawa, że konkurencja nie była w tej kategorii mocna. Kolejne sezony „Downton Abbey”, „Gry o tron”, „House of Cards” nie powalały formą. Inaczej niż „Żony idealnej”, która po okresie stagnacji łapie drugi oddech. Ale i ta produkcja w ciągu sześciu sezonów zdążyła się jednak trochę opatrzyć.

Podobnie zasłużona jest nagroda dla Ruth Wilson za rolę Alison w „The Affair”; aktorka znana choćby z roli psychopatki w „Lutherze” gra zranioną, zagubioną i silną jednocześnie Alison fantastycznie. Choć i Claire Danes w 4., nieoczekiwanie świetnym sezonie „Homeland” zasługuje na pochwałę, i Julianna Margulies z przytupem wchodząca w „Żonie idealnej” w świat polityki. Najlepszym aktorem dramatycznym został Kevin Spacey. To z kolei niejako rekompensata za ubiegły rok, kiedy błyszczał w roli rekina polityki Franka Underwooda w świetnym, pierwszym sezonie „House of Cards”, ale nie miał szans z genialnym Bryanem Cranstonem – Walterem Whitem z finałowego sezonu „Breaking Bad”.

Świetna decyzja także w dziedzinie musical/komedia. Miłe już było samo odświeżenie kategorii: z nominacji wyparowały wreszcie zmęczone same sobą „The Big Bang Theory” i „Modern Family”, co dało miejsce świeżym produkcjom, w tym zwycięzcy: nowiutkiemu i porywającemu „Transparent”, komediowo-dramatycznej produkcji Amazona o rodzinie amerykańskich Żydów z Los Angeles, której 70-letni ojciec, emerytowany prawnik, obwieszcza, iż zmienia płeć. Inteligentnie, ironicznie i gorzko. Jeffrey Tambor mistrzowsko grający główną rolę został – słusznie – najlepszym aktorem komediowym, a najlepszą aktorką – także gwiazda nowego serialu, dowcipnej parodii południowoamerykańskich telenowel „Jane the Virgin” – młodziutka Gina Rodriguez. Za rok tę kategorię pewnie zdominuje finałowy sezon kultowego już „Parks and Recreation”.

Niezwykle mocna była w tym roku kategoria miniseriali. Zwycięskie „Fargo” stacji FX rywalizowało z produkcjami HBO: „Detektywem”, „Olive Kitteridge” i „The Normal Heart” oraz „The Missing” stacji Starz. Ja jestem z werdyktu zadowolona – odświeżenie hitu braci Coen było ryzykowne, ale powiodło się w stu procentach dzięki świetnemu scenariuszowi i genialnemu aktorstwu m.in. Martina Freemana, Bily’ego Boba Thortona i Allison Tolman (wszyscy nominowani do nagród aktorskich, dostał tylko Thorton). Trochę żal, że nagrodzona nie została Frances McDormand za tytułową Olive Kitteridge. Trudno.

Ale generalnie – trudno werdykt zagranicznych dziennikarzy akredytowanych w Hollywood krytykować. Zamiast po raz kolejny nagradzać tuzów, seriale wielkie, ale już mocno wyeksploatowane, dostrzegli i nagrodzili świeżynki. Produkcje, które nie wiadomo, czy wielkość osiągną, ale na pewno są gorące, poruszające i to o nich najwięcej się w minionym roku dyskutowało. Niniejszym oświadczam: 72. Złote Globy dały radę.

Bartosz Staszczyszyn

Przyglądając się tegorocznym werdyktom Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej, można dojść do wniosku, że Złote Globy to coś więcej niż nagrody dla najlepszych serialowych produkcji sezonu. To także, jeśli nie przede wszystkim, próba wskazania najciekawszych telewizyjnych trendów i kierunków rozwoju.

Nie może więc dziwić nagroda dla „Fargo” jako najlepszego miniserialu. Bo choć konkurencja była tu diabelnie mocna, serialowa adaptacja filmu Coenów zwyciężyła zasłużenie. Żadna inna produkcja nie odniosła jednocześnie tak wielkiego sukcesu artystycznego i kasowego. „Fargo” pokazało kulturotwórczą moc telewizji, która ma do zaoferowania dużo więcej niż recykling treści. Zamiast pasożytować na komedii Coenów, Noah Hawley wszedł z nimi w dialog, przy okazji udowadniając, że potrafi wnieść do opowiadanych historii powiew świeżości.

Czy to samo można powiedzieć o pozostałych zwycięzcach? I tak, i nie. Złote Globy dla najlepszych produkcji dramatycznych i komediowych nie trafiły w tym roku do twórców najlepszych seriali, lecz do autorów tych najodważniejszych.

Bo czy „The Affair” było najlepszym serialem dramatycznym minionego roku? Niekoniecznie. Z pewnością było zaś najodważniejszą produkcją wśród nominowanych do Złotego Globu. Propozycja, by miłosną historię mężczyzny z przeszłością i kobiety po przejściach opowiedzieć jednocześnie z dwóch perspektyw, zasługiwała na uznanie. Sarah Treem i Hagai Levi, scenarzyści serii, zaproponowali coś, czego w telewizji nie było, a pisząc o ich serialu, niektórzy krytycy przywoływali takie tytuły jak „Rashomon” Kurosawy – inną opowieść o prawdzie, której nie ma lub jest trudno uchwytna. Już samo to jest znakomitą rekomendacją dla serialu Showtime’u.

Inna rzecz, że konkurencja „The Affair” była w tym roku wyjątkowo słaba. Przyznając nominacje, Stowarzyszenie postawiło na te piosenki, które dobrze znamy, a nie na te, które zasługują na usłyszenie. O nagrodę z „The Affair” i „Żoną idealną” walczyły więc „Downton Abbey”, „Gra o tron” i „House of Cards” – seriale notujące w ostatnich miesiącach poważną zniżkę formy, zaś nominacji zabrakło choćby dla świetnego „Zawodu: Amerykanin”.

Kontrowersje może też budzić nagroda dla najlepszego komediowego serialu przyznana „Transparent”. Nie dlatego, że serial Jill Soloway jest produkcją niedobrą, przeciwnie – to jedna z najciekawszych propozycji ostatnich miesięcy. Problem w tym, że „Transparent” jest bardziej dramatem niż komedią. Historia transseksualnego mężczyzny (zasłużony Złoty Glob dla Jeffreya Tambora), który po wielu latach ukrywania prawdy o swojej tożsamości ujawnia ją swoim najbliższym, to poruszająca i subtelna opowieść o rodzinie, tajemnicach i godzeniu się ze sobą. Ale czy komedia? No właśnie nie bardzo.

Katarzyna Czajka

Przyglądając się tegorocznym Złotym Globom, uwagę przyciąga bardziej nie to, kto wygrał, ale skąd pochodziły nagrodzone seriale. Po latach dominacji HBO na rynku pojawił się nowy – z roku na rok coraz mocniejszy – gracz. Nagrody dla Kevina Spaceya za „House of Cards” czy dla serialu „Transparent” – to wyróżnienia dla seriali produkowanych już poza stacjami telewizyjnymi: Amazon i Netflix wydają się być HBO nowej ery telewizji. Teraz to one wyznaczają granice.

Zresztą samo HBO, tak kochane przez Emmy’s, mogło poczuć się zawiedzione. Zamiast – dla wielu pewniaka – „True Detective”, do domu statuetki zanieśli twórcy „Fargo”, słusznie zresztą, bo to jeden z najlepszych seriali minionego sezonu. Cieszy też nagroda dla Billy’ego Boba Thortona, który zdecydowanie na nią zasłużył. Nie dostała też nagrody Frances McDoromand za „Olive Kitteridge”, co dziwi, bo wydawało się, że po wszystkich pochwałach (słyszanych od festiwalu w Wenecji) ta jedna statuetka dla HBO jest absolutnie pewna.

Dziwi natomiast – jak co roku – nagroda dla „Downton Abbey”, bo to serial, który choć cieszy się nieskończoną miłością amerykańskich krytyków (oraz części widowni), ma najlepsze lata już za sobą. Czwarty sezon nie przyniósł nic ciekawego i choć łatwo kibicować aktorom i bohaterom, to jednak Złoty Glob wydał się nieco na wyrost. Wielu zapewne zdziwiła także nagroda dla Giny Rodrigez za „Jane The Virgin”. Ale należy pamiętać, że HFPA ma skłonność do przyznawania – zwłaszcza w kategoriach komediowych – nagród niespodziewanych. Osobiście nie uważam, by było tu co nagradzać, ale entuzjazm odbierającej statuetkę aktorki wiele wynagradzał.

Dla wielu zaskoczeniem była nagroda dla „The Affair” jako najlepszego serialu dramatycznego. Trzeba jednak przyznać, że mimo że serial znacznie obniżył poziom w połowie sezonu, to pierwsze odcinki naprawdę wnosiły nową jakość do dobrze znanej serialowej formy. Podobnie, niezależnie od opinii o serialu, rola Ruth Wilson – z konieczności grana na dwa bardzo różne sposoby – na nagrodę zasługiwała. Teraz tylko pytanie, czy „The Affair” w drugim sezonie będzie w stanie wrócić do poziomu pierwszych odcinków pierwszego sezonu.