„Dolina Krzemowa”, czyli śmiech bez cenzury

silicon-valley-season-2-cast-3-1500x100013 kwietnia premierę mają nowe sezony dwóch produkcji HBO.

Pierwsza to rzecz jasna głośna i szalenie popularna „Gra o tron”, która powraca w 5. serii. Drugą jest drugi sezon komediowej „Doliny Krzemowej”, opowiadającej losy grupy programistów, starających się podbić świat technologii i biznesu.

W bezpośrednim pojedynku na emitowane dzisiaj odcinki komedia miażdży sagę fantasy. Bo „Dolina Krzemowa” to najzabawniejszy serial, jaki obecnie znajdziecie w telewizji.

Do niedawna w sercach geeków i nerdów królowała „Teoria wielkiego podrywu”, gdzie czterech nieśmiałych i dziwacznych genialnych naukowców (i zarazem fanów popkultury) sparowano z niezwykle atrakcyjną blondynką imieniem Penny. Historia ta doczekała się na chwilę obecną ośmiu sezonów i przede wszystkim ogromnej widowni, która momentami w Stanach przekraczała 20 milionów.

Najnowszy sezon to jednak bardzo, bardzo, bardzo wyraźny spadek formy, odejście od popkulturowego serca tej produkcji i skłonienie się ku nieumiejętnie prowadzonym wątkom romantycznym. Stali widzowie zaczęli więc rozglądać się za następcami Sheldona i Leonarda.

Ich wzrok powinien skierować się ku HBO. Co charakterystyczne dla tej stacji, po raz kolejny twórcom pozwolono robić niemalże wszystko, nie ograniczając w żaden sposób. (Korzysta z tego „Gra o tron”, pokazując goliznę i makabryczną przemoc w niemalże każdym odcinku, korzysta „John Oliver”, który w „Przeglądzie tygodnia” może miażdżyć każdego, kto na to zasługuje, bo HBO nie emituje reklam, nie ma więc żadnych powiązań ze światem biznesu czy polityki).

Mike Judge, którego możecie kojarzyć jako ojca kultowych Beavisa i Butt-heada, wolność postanowił wykorzystać, by bez żadnego upiększania czy przemilczania czegokolwiek opowiedzieć historię rodem z legendarnej Doliny Krzemowej, gdzie rodzą się wielkie internetowe biznesy, gdzie każdego dnia niezliczone firmy walczą o to, by stać się nowymi Apple, Google czy Facebookami.

Jego bohaterowie to niezbyt dobrze przystosowani do życia geniusze komputerowi, którzy w końcu trafiają na żyłę złota – Richard opracowuje algorytm kompresji danych, którego wyniki przekraczają nawet teoretycznie możliwe granice. Na głowy zdolnych programistów spada ciężar ogromnych pieniędzy, biznesowych gierek i brutalnej walki z konkurencją. Z dnia na dzień będą musieli nauczyć się zarządzać firmą.

W 2. sezonie, po pierwszych sukcesach, sprawy skomplikują się jeszcze bardziej, starcia z Hooli (główny konkurent) będą zaś bardziej krwawe. A zaczyna się od śmierci inwestora Petera Gregory’ego, który dał Richardowi i spółce pieniądze na start.

Judge jest tu bezwzględny. Bezlitośnie wyśmiewa wszystkie puste hasełka, którymi firmy produkujące oprogramowanie obudowują „misje” swoich przedsiębiorstw, punktuje kuriozalne sytuacje, gdy introwertyczni informatycy stykają się ze światami ogromnych pieniędzy i światowych gwiazd, obnaża mechanizmy działania biznesu nowych technologii.

Inaczej niż w „Teorii wielkiego podrywu”, gdzie humor opierał się na wyśmiewaniu dziwaczności bohaterów, w „Dolinie Krzemowej” pod ostrzałem są nie Richard i spółka (choć oczywiście od czasu do czasu obrywają), ale sama tytułowa Dolina – to dziwne miejsce, gdzie bardzo, bardzo dużo pieniędzy trafia do rąk ludzi, którzy nie mają o ich wydaniu zielonego pojęcia.

Najlepsze są sceny, gdzie pokazuje się, jak programiści-krezusi próbują naśladować innych ludzi, jak organizują imprezy, otaczają się słynnymi muzykami czy zatrudniają joginów-konsultantów.

Pierwszy odcinek 2. serii to początek nowej ery dla Pied Pipera (firma bohaterów), a zarazem jedno z najmocniejszych otwarć sezonu w ostatnich latach, z przytupem wprowadzające widzów z powrotem do tego świata.

Prawda jest taka, że „Dolina Krzemowa” z początku potrzebowała chwili, by się rozkręcić, znaleźć swój rodzaj humoru – Judge wyszedł od nieco hermetycznych żartów ze środowiska, ostatecznie rozszerzając je o bardziej uniwersalny humor, którego centrum stał się wulgarny i bezwstydny Erlich – członek zarządu Pied Pipera, z ego wielkości średniej wielkości państwa. Złoty środek udało się znaleźć pod koniec 1. sezonu, co zaowocowało genialną sceną przedstawienia idei, która zainspirowała technologiczną rewolucję (nowy algorytm przyszedł Richardowi do głowy, gdy koledzy obliczali czas potrzebny za doprowadzenie do orgazmu sali pełnej informatyków).

I tę równowagę, tę mieszankę piętnowania mieszkańców Doliny, wynikłą z niezwykle bystrych obserwacji rządzących tym środowiskiem mechanizmu, z odrzucającą jakąkolwiek cenzurę brawurą Erlicha, udało się utrzymać w 1. odcinku 2. sezonu.

„Dolina Krzemowa” to komedia na nowe czasy, bezkompromisowa jak sam internet, nieznosząca ograniczeń, bezpośrednia i bezlitosna. Przede wszystkim zaś piekielnie zabawna.