Serial bez strachu – parę słów o „Daredevilu”

Superbohaterowie podbili już kina i coraz lepiej radzą sobie w telewizji.

„Arrow”, „Flash”, „Gotham” czy „Agenci T.A.R.C.Z.Y.” – to dopiero początek długiej listy seriali, które powstały na podstawie komiksów i zyskały uznanie widzów. Teraz do zestawienia dołączył „Daredevil”, trzynastoodcinkowa produkcja platformy Netflix.

Daredevil (za dnia – prawnik Matt Murdock) należy do najbardziej rozpoznawalnych i lubianych bohaterów świata Marvela. W przeciwieństwie do wielu superbohaterów nie ma wielkich ambicji. Nie chce ocalić planety, nie walczy z przeciwnikami z kosmosu. Zamiast tego otacza opieką jedną nowojorską dzielnicę – Hell’s Kitchen.

Jest to zadanie niełatwe, bo wymaga zmagań ze zorganizowaną przestępczością, korupcją i bezradnością wymiaru sprawiedliwości. Ale to właśnie dzięki temu Daredevil wydaje się idealnym bohaterem pierwszego poważniejszego serialu o postaci ze świata Marvela.

Należy bowiem zauważyć, że historia niewidomego herosa (który mimo utraty wzroku ma wyostrzone wszystkie pozostałe zmysły) różni się nieco od popularnych marvelowskich historii o superbohaterach. Serial jest niemalże realistyczny (choć rozgrywa się w tym samym świecie co filmy Marvela – realizm jest tu więc raczej konwencją), ciemny, bardzo brutalny.

Jednocześnie sam heros – choć niepozbawiony silnego moralnego kompasu – do miana prawdziwego superbohatera może dopiero aspirować. Jasne, jest niesamowicie wysportowany i umie się bić, ale niekoniecznie wie, jak obronić dzielnicę przed narastającą falą przestępczości. Matt Murdock ma bez wątpienia dobre serce i jeszcze lepsze intencje, ale nie raz ktoś go zapyta, czy przypadkiem nie walczy z przestępczością głównie dla własnej przyjemności. A właściwie dla przyjemności sprania kogoś w ciemnej alejce. Nie jest to pytanie pozbawione sensu, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że już ojciec naszego bohatera miał problem z opanowaniem gniewu. Zresztą widzimy bohatera dopiero na początku jego drogi – kiedy jeszcze nie do końca wie, kto jest jego największym przeciwnikiem.Serial niesłychanie sprawnie – w bardzo dobrze zrealizowanych retrospekcjach – opowiada nam po kolei, jak to się stało, że okaleczony w wypadku dzieciak, syn boksera z marnej dzielnicy Nowego Jorku, stał się idealistycznym prawnikiem i zamaskowanym nocnym mścicielem. Wiele produkcji ma problem z interesującym dla widza opowiedzeniem historii narodzin bohatera. Tu wszystko pokazano sprawnie i ciekawie, a jednocześnie w taki sposób, że nie spowalnia to akcji.

Zresztą cały serial zrealizowano w sposób bardzo precyzyjny – gdy ogląda się go za jednym posiedzeniem, można wręcz dojść do wniosku, że to jeden bardzo, bardzo długi film, tylko pocięty na kilkanaście epizodów. Twórcy nie bali się podjąć ryzyka – widzów wrzuca się tu często w sam środek akcji, czasem dostajemy odcinki bardzo kameralne, a wszystko rozgrywa się w jednym pomieszczeniu, czasem chodzi o wybuchy i bijatyki, czasem o rozmowę.

Twórcy „Daredevila” zdecydowali się powierzyć główną rolę angielskiemu aktorowi Charliemu Coxowi (znanemu m.in. z „Zakazanego imperium”). Wielu fanów komiksu protestowało, gdy pierwszy raz ogłoszono ten casting, ale chyba nikt nie będzie zawiedziony. Nietrudno jego bohatera polubić, uwierzyć w jego problemy i dylematy, sceny walki wypadają bardzo wiarygodnie.

Doskonale obsadzono też rolę głównego przeciwnika naszego bohatera – Wilsona Fiska. Gra go Vincent D’Onofrio i jest w tej roli znakomity. Nigdy nie podnosi głosu, wydaje się nieporadny, niekiedy zagubiony, ale to tylko pozory. Niemal od pierwszych scen widz wie, że tego przestępcę stać na wszystko. W rolach drugoplanowych doskonale sprawdzają się Deborah Ann Woll (znana z „True Blood”) i Elden Henson (jako Foggy Nelson, najlepszy przyjaciel naszego bohatera i jego wspólnik). Jeśli do tej doskonałej obsady dorzucimy świetne zdjęcia, intrygującą czołówkę i idealnie dobraną muzykę – dostaniemy znakomity serial.Dotychczas podział w świecie ekranizacji komiksów wydawał się prosty. Poważne fabuły realizowało DC – opowiadając poważne historie o smutnym Batmanie i Supermanie. Tymczasem Marvel obiecywał radosną zabawę – ironicznego „Iron Mana”, radosnych „Avengersów” czy jazdę bez trzymanki w „Strażnikach galaktyki”.

„Daredevil” pokazuje, że ten podział nie jest taki ostry. Bohaterowie Marvela też potrafią być mroczni i poważni. I jest im z tą powagą bardzo do twarzy.