„Dark Matter” – wszystkie błędy telewizyjnego SF

dark-matter-cast-group-photoSerial „Dark Matter” to kolejna produkcja specjalizującej się w tematyce fantastycznej stacji SyFy (u nas jako SciFi Universal). Średniak. Po co więc zawracać sobie nim głowę? Bo SyFy rozpoczyna szeroko zakrojoną serialową ofensywę i bierze się za klasykę literatury fantastyczno-naukowej, trzeba więc patrzeć im na ręce.

Najpierw o „Dark Matter”. Bohaterami tej produkcji jest załoga pewnego statku kosmicznego – sześć osób wybudzonych z hibernacji w wyniku uruchomienia procedury awaryjnej, niepamiętających niczego, począwszy od swoich imion, aż do powodu, dla którego w ogóle znajdują się na pokładzie przemierzającego galaktyki statku.

Ot, cała fabularna podstawa – wychodząc z tego punktu, mamy przed sobą odcinki pełne zagadek, odkrywania swojej przeszłości, śledztwa w sprawie przyczyn zaistniałej sytuacji itp. itd. Jakoś trudno się tym ekscytować.

Przede wszystkim dlatego, że „Dark Matter” przypomina serial zagubiony w czasie, który dotarł na ekrany telewizorów w roku 2015 w wyniku jakiegoś dziwnego skoku z początku lat 90. Załoga to grupka postaci stereotypów, aktorzy są co najwyżej średni, nie brakuje klasycznego androida-sztywniaka, plan zdjęciowy to kilka pomieszczeń w stylu scenografii ze „Star Treka”, a rozmach produkcji jest żenująco ograniczony budżetem.

Przykład? Oto galaktyczna multikorporacja walczy z mieszkańcami pewnej planety, chcąc zabrać im ich dom, by przygotować sobie bazę wypadową pod wydobycie w pobliskim pasie asteroid. Populacja rzeczonej planety to kilkudziesięciu górników zamieszkujących kilka baraków, korpo wysyła z misją kilka osób, a potem dosyła kilkudziesięciu gości z karabinkami.

Sceny walk są przy tym tak kiczowate i źle zrealizowane, a muzyka tak przesadnie dramatyczna, że można się tylko pukać w czoło. Całość przypomina niskobudżetową fanowską produkcję, jakich pełno na YouTube. Choć jestem pewien, że znalazłoby się tam coś z lepszym scenariuszem.

To serial, którego twórcy chyba nie wiedzą, co to „Gra o tron”, „Mad Men”, „House of Cards”, „Daredevil”, „Rodzina Soprano” czy „Breaking Bad”, nie rozumieją, że wymagania telewidzów urosły i nie zadowolą już ich przygotowane za gorsze efekty i sztampowa fabuła, której substytutem mają być wymachujący mieczami bohaterowie. Nie te czasy, nie ta widownia.

I teraz można się martwić. Dlaczego? Bo SyFy, niegdyś dom „Battlestar Galaktyki”, postanowiło zawalczyć o powrót do serc fanów fantastyki, co włodarze stacji chcą osiągnąć, ekranizując popularne i klasyczne historie SF i fantasy.

W produkcji mamy nie tylko „Expanse” na podstawie bestsellera Jamesa SA Coreya (pseudonim Daniela Abrahama i Tya Francka), ale i „Hyperion” czerpiący z wybitnej powieści Dana Simmonsa oraz adaptacje prozy Leva Grossmana („The Magicans” na podstawie „Czarodziejów”) czy Arthura C. Clarke’a („Childhood’s End” na podstawie „Końca dzieciństwa”). To SyFy wyprodukuje także „Krypton”, gdzie opowiedziane zostaną historie z ojczystej planety Supermana.

Oto więc potencjalny potężny gracz na rynku seriali telewizyjnych, w którego rękach są jedne z najbardziej wyczekiwanych przez fanów fantastyki produkcji, który koncertowo skopał najnowszą produkcję, „Dark Matter”, popełniając praktycznie każdy grzech niskobudżetowego telewizyjnego SF. Wygląda więc na to, że mamy powody do niepokoju.

Choć z drugiej strony adaptując prozę klasyków, ma się do czynienia z fabułami najwyższej próby, a stacja może mieć motywację, by dosypać grosza na efekty specjalne. To pozytywny scenariusz. Dla własnego dobra trzymam kciuki za jego spełnienie.