„Ash vs. Evil Dead” – za nami wyśmienity 1. sezon

29-ash-vs-evil-dead.w750.h560.2xSam Raimi i Bruce Campbell ożywili „Martwe zło” sprzed kilku dekad i dali nam serial przezabawny, niedorzecznie brutalny, absurdalnie krwawy i sprośny. Pierwszy sezon był dziesięcioodcinkową jazdą bez trzymanki.

Wokół same powtórki sprzed lat: Mad Maxy, Terminatory, Parki Jurajskie, Gwiezdne wojny, lada moment wróci „Z Archiwum X”. Coś strasznego? Niekoniecznie. Bo jeżeli żerowanie na dawnym sukcesie ma wyglądać tak jak serial „Ash vs. Evil Dead”, to można powiedzieć tylko: poproszę o dokładkę.

Już od odcinka pilotowego produkcja stacji Starz urzekała tym, że bezkompromisowo kontynuowała atmosferę oryginału, czyli z jednej strony krwawego horroru, a z drugiej absurdalnej komedii. Kluczem było tu zatrudnienie Bruce’a Campbella, by wcielił się ponownie w tytułowego Asha, tym razem sporo starszego, ale równie dziwacznego, samolubnego, a przy okazji zapatrzonego w siebie i niepotrafiącego panować na libido. Czyli głównym bohaterem był starszy, sprośny pan z obrzynem i piłą mechaniczną zamiast dłoni.

https://youtu.be/unnLg1TPCYM

Fabuła skupiała się na walce Asha oraz jego towarzyszy z żywymi trupami (nie w wersji zombie jednak, a w ujęciu trupów opętanych przez demony) oraz próbach zakończenia rozpoczynającej się właśnie Apokalipsy, którą zresztą sam Ash wywołał, odczytując kilka wersów z demonicznego Nercronomiconu. Przygód było więc co niemiara, jatki zdarzały się w każdym odcinku, a drugi plan postaci to między innymi gadająca jaszczurka oraz tajemnicza kobieta grana przez Lucy Lawless, czyli serialową Xenę.

Tę konwencję po prostu trzeba przyjąć, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Trzeba ulec urokowi Asha, czyli samoluba i tchórza, który bohaterem jest z musu, przypadku i własnej winy. Trzeba śmiać się ze scen z latającymi wnętrznościami, urywanymi kończynami i fontannami krwi. Trzeba polubić dziwacznych towarzyszy głównego bohatera, czyli wojowniczych byłych pracowników marketu z elektroniką. Ulec temu w sumie jednak łatwo, bo akcji w „Ash vs. Evil Dead” nie brakuje, zaskoczeń także, a gdy widz myśli, że nic dziwniejszego twórcy serialu już nie wymyślą, za chwilę fabuła znowu wprawia nas w szok.Screen-Shot-2015-07-14-at-9.07.14-AMTrzeba przy tym podkreślić, że jeżeli w jakichś momentach serial wygląda tandetnie, to jest to działanie intencjonalne (np. podkreślające przaśność Asha). Poza tym, pod względem realizacyjnym, Starz wyjątkowo się popisało, co widać po scenografii czy projektach i wykonaniu monstrów, mogących z powodzeniem występować w wielkobudżetowych horrorach.

„Ash vs. Evil Dead” to unikat na rynku telewizyjnym, produkcja dla widzów dojrzałych i potrafiących docenić absurdalny humor oraz grę z konwencją. Campbell w roli antybohatera Asha sprawia się wybitnie. Ubaw po pachy. Krew też po pachy.