Jean-Claude Van Damme powraca i… śmieje się z samego siebie

Ikona kina kopanego i fantastycznego końcówki XX wieku postanawia o sobie przypomnieć. Robi to jednak nie w kolejnym filmie z premierą tylko na DVD, ale w serialu produkcji Amazona – właśnie pokazano odcinek pilotowy.

Popularność pilota zadecyduje zaś, czy dostaniemy cały sezon serialu. Oby, bo raz że dobrych seriali akcji wciąż jest mało (a „Banshee” zaraz się skończy), a dwa – „Jean-Claude Van Johnson” robi świetne pierwsze wrażenie i daje nadzieję na ciekawą mieszankę kopaniny i humoru.

Głównie humoru, bo Van Damme gra tu samego siebie, tak jakby – jednocześnie jest autentyczną postacią (aktorem legendą, obecnie w cieniu, niegdyś jednak na szczycie, z rolami w kultowych „Krwawym sporcie” czy „Strażniku czasu”), jak i działającym pod przykrywką tajnym agentem Johnsonem, dla którego praca na planach zdjęciowych na całym świecie była ledwie przykrywką dla realizacji niebezpiecznych misji szpiegowskich.

Z jednej strony mamy więc tu słodko-gorzką opowieść o emeryturze celebryty, wykluczonego z pierwszej ligi gwiazd, żyjącego głównie jako niewyraźne wspomnienie ludzi mylących go z Nicolasem Cage’em czy Valem Kilmerem, istniejącego w naszej świadomości wyłącznie dzięki powtórkom hitów sprzed kilku dekad. Z drugiej jednak jest to też historia akcji (choć nawet sceny walk mają tu silny akcent humorystyczny) o agencie, który z miłości wraca do służby, mimo iż przez ostatnie lata nieco się lenił i nie jest w najwyższej formie.jean-claude-780x780Mamy więc tu satyrę na głównego bohatera, na cały przemysł filmowy, kino kopane, ale i kulturę celebrycką, hipsterów i fabuły o tajnych agentach. Van Damme jest tu trochę takim Austinem Powersem, tylko z nieco mniej slapstickowym humorem.

Efekt jest zabawny, momentami nawet bardzo. Można się zastanawiać, czy pomysł zachowa świeżość przez cały sezon, w pilocie sprawdza się jednak bardzo dobrze – jest to kolejna produkcja żerująca za naszą nostalgią do lat 80. i 90. ubiegłego wieku, po części ją celebrująca, po części wyśmiewająca. W tym wypadku trudno jednak mieć pretensje, bo chyba każdy, kto w młodości oglądał „Krwawy sport”, ucieszy się, że może zobaczyć, co tam słychać u Jeana-Claude’a.

Aż nabrałem ochoty na powtórzenie sobie „Strażnika czasu”…