„Stacja Berlin” – szpiegowski serial Olena Steinhauera

berlin-station-image-1200x630Wyprodukowana przez Epixa seria Olena Steinhauera pokazuje, jak trudnym gatunkiem jest serial szpiegowski i ile pułapek czeka na jego twórców. Pułapek, w które wpadają nawet najbardziej doświadczeni twórcy.

A przecież „Stacja Berlin” to dzieło faceta, który mimo młodego wieku legitymuje się dużym pisarskim dorobkiem. Olen Steinhauer, twórca i współscenarzysta serii, jest bowiem autorem dziesięciu popularnych i całkiem niezłych powieści (z których trzy – „Turysta”, „Wszystkie stare noże” i „Wszystkie drogi prowadzą do Kairu” – ukazały się po polsku).

Kto zna jego trylogię o Milo Weaverze, wie, że ze szpiegowskim thrillerem Steinhauer radzi sobie znakomicie – w jego powieściach są tempo, niezłe dialogi i portrety psychologiczne wystarczająco głębokie, byśmy nie mieli poczucia, że śledzimy przygody dobrze wytrenowanych cyborgów. A jednak serial napisany i firmowany przez Steinhauera pozostawia niedosyt. Okazuje się bowiem, że na ekranie skomplikowane szpiegowskie historie bronią się gorzej niż na papierze.

Ale po kolei. Czterdziestoparoletni Daniel Miller (Richard Armitage) pracuje dla CIA. Kilka lat temu porzucił stanowisko agenta terenowego, by zająć się spokojniejszą pracą analityka. Pewnego dnia postanawia wrócić na pierwszą linię frontu. Oto bowiem w berlińskiej siedzibie CIA dzieją się niepokojące rzeczy – mężczyzna o pseudonimie Thomas Shaw ujawnia mediom informacje kompromitujące amerykański wywiad, narażając w ten sposób życie agentów i dyplomatyczne relacje między oboma państwami. Miller, który wpada na trop Shawa, jedzie więc do Berlina, by przeprowadzić tajną misję – odnaleźć kreta niszczącego pracę agencji.

Tak zaczyna się „Stacja Berlin”, opowieść o gabinetowych intrygach, podwójnych agentach, nielegalnych interesach wywiadu, delikatnych relacjach łączących służby różnych państw. O lojalności, zemście, terrorystach i kilku innych sprawach, których nie może zabraknąć w dobrej szpiegowskiej historii, ale które trzeba umiejętnie dozować, żeby nie rozsadzić ram telewizyjnego serialu. Tymczasem oglądając pierwszych sześć odcinków „Stacji Berlin”, trudno oprzeć się wrażeniu, że nadmiar tematów nieco przytłoczył jej twórców.Rhys-Ifans-Berlin-StationPędząc od jednego wątku do drugiego, Steinhauer i jego scenarzyści raz po raz gubią to, co w powieściach Amerykanina było najciekawsze – ludzkie relacje. Podczas gdy bohaterowie powieści Steinhauera zawsze uwikłani są w skomplikowane związki naznaczone traumami i niespełnionymi tęsknotami, o tyle bohaterowie „Stacji Berlin” działają tak, jakby ich życie było podporządkowane wyłącznie pracy.

Dotyczy to zwłaszcza głównego bohatera, który wciąż jeździ ulicami Berlina, biega po parkingach, wiaduktach i ulicach Kreuzberga, ale pozostaje dla widza postacią enigmatyczną – nie wiemy, co go napędza i jaka wewnętrzna potrzeba stoi za jego pogonią. Serial Steinhauera staje się tym samym mechaniczną układanką, w której akcja wywołuje reakcje, ale klocki domina przewracają się w łatwym do przewidzenia kierunku.

Nie zmienia to faktu, że „Stację Berlin” ogląda się z niekłamaną przyjemnością. Głównie dzięki znakomicie obsadzonemu drugiemu planowi. O ile bowiem Richard Armitage, niezapomniany Thorin z „Władcy Pierścieni”, w roli Daniela Millera jest co najwyżej poprawny, o tyle w drugim planie dzieje się dużo ciekawiej. Richard Jenkins znów wnosi na ekran nostalgię człowieka przegranego, niedoceniany Leland Orser ze swadą wciela się w agenta na życiowym zakręcie, a pierwsze skrzypce gra Rhys Ifans, wybitny aktor, który wciela się tu w postać Hectora DeJeana, cynicznego szpiega uwodziciela, zarazem magnetycznego i odrzucającego.

https://youtube.com/watch?v=CufpEgw12aw

Serial szpiegowski to podstępny gatunek – jeśli jego twórcy zbyt mocno skupiają się na atrakcyjnych scenach akcji, ich dzieło przeobraża się w banalnego tasiemca, gdzie na jeden odcinek przypada jedna szpiegowska misja, jeśli zaś próbują opowiadać subtelne historie w duchu Johna le Carré, zazwyczaj kończy się ambitnym snujem, w którym brak emocji i klarownej intrygi.

Olenowi Steinhauerowi udało się wytyczyć drogę pośrodku – w „Stacji Berlin” sporo jest akcji, mięsistych dialogów i atrakcyjnych sekwencji pościgów, a jednocześnie jest tu też zagadka spajająca całą serię i dająca jej głębię. Miejmy tylko nadzieję, że w czterech odcinkach, które pozostały do końca sezonu, twórcy „Stacji…” nie spuszczą z tonu. Tym bardziej że przed kilkoma dniami władze Epixa zamówiły u Steinhauera kolejny sezon tej szpiegowskiej historii. Historii, która być może nie jest produkcją na miarę „Homeland”, ale dostarcza sporej dawki rozrywki.

W Polsce serial prezentowany jest przez HBO i dostępny jest także na platformie HBO GO.