Bez żony idealnej – o serialu „The Good Fight”

Kiedyś zastanawialiśmy się nad tym, czy „The Good Wife” („Żona idealna”) będzie miał sens bez Willa Gardnera. Po trzech odcinkach spinoffu „The Good Fight” możemy już odpowiedzieć na pytanie, jak scenarzyści poradzili sobie bez głównej bohaterki, Alicii Florrick.

W skrócie – całkiem nieźle. „The Good Fight” prochu nie wymyśla, ale Michelle i Robert Kingowie potrafili zadbać o to, by to, co było najmocniejszą stroną siedmiosezonowych perypetii żony idealnej, czyli układanka prawno-polityczno-medialna zaskakująco silnie osadzona w aktualnej rzeczywistości, działało i tym razem, podane w nieco odświeżonym anturażu.

Akcja nowej serii (pierwsze odcinki pokazało CBS, kolejne są dostępne już nie na antenie, ale w serwisie VOD stacji) dzieje się rok po wydarzeniach z finału „The Good Wife”. Alicia Florrick pojawia się tylko w aluzjach, jak wtedy, gdy Diane Lockhart zwierza się z tego, czego nauczyło ją życie: „Ci, o których winie byłam przekonana, okazywali się niewinni, a ci, o których myślałam, że są święci, nie byli nimi”.

Diane, w perfekcyjnym jak zwykle wykonaniu Christine Baranski, jest jedną z głównych bohaterów – a właściwie bohaterek – serialu.Tu też Kingowie pokazali, że trzymają rękę na pulsie. Serial był kręcony w czasie amerykańskiej kampanii prezydenckiej, w której naprzeciw siebie stały dwie siły: demokratka wspierana przez kobiety i mniejszości rasowe, i seksualne oraz autorytarny macho, seksista i rasista. Twórcy raczej obstawiali zwycięstwo pierwszej – jak większość wielkomiejskiego establishmentu – ale serial oddaje atmosferę starcia dwóch światów.

Rozpoczyna go dograna scena, w której Diane ogląda w telewizji inaugurację prezydentury Donalda Trumpa i stwierdza, że ma dość. Skoro wartości, o które walczyła przez całe życie, przegrały – ona przechodzi na emeryturę i wyjeżdża daleko stąd, uprawiać winorośl.

Te sceny wypadają średnio przekonująco, podobnie jak intryga torpedująca emerytalne plany Diane i zmuszająca ją do powrotu do zawodu. Otóż Diane traci oszczędności życia przez inwestycję w piramidę finansową w typie tej Bernarda Madoffa, której szefowali jej przyjaciele Rindellowie, a których córka Maia (znana z „Gry o tron” Rose Leslie) jest świeżą absolwentką prawa i stawia pierwsze kroki w zawodzie – właśnie pod skrzydłami Diane.

Zamiast żony idealnej dostajemy więc idealną córkę z idealnej na pierwszy rzut oka rodziny, która tak jak małżeństwo Florricków okazuje się skrywać brudne sekrety. Maia, tak jak Alicia, przechodzi publiczny lincz, będzie stopniowo poznawać kulisy rodzinnych i finansowych układów podczas toczącego się śledztwa, no i tak jak ona wejdzie w świat prawa, które często niewiele ma wspólnego ze sprawiedliwością. Stary schemat wraca więc w nowej odsłonie.Gdy Diane i Maia stają się persona non grata w kancelarii, której ta pierwsza poświęciła całe zawodowe życie, rękę wyciąga do nich niejaki Adrian Boseman (Delroy Lindo), wspólnik w kancelarii zatrudniającej czarnoskórych prawników i skupiającej się na reprezentowaniu kolorowych ofiar brutalności policji i amerykańskiej władzy. Dwie białe prawniczki mają służyć m.in. jako argument na rzecz równowagi rasowej w zakładzie pracy… Tu Kingowie udowadniają, że wciąż mają wyczucie absurdu, które było jednym z wyznaczników „Żony idealnej”. No i wciąż są bacznymi obserwatorami rzeczywistości. A także trendów – problem nierówności w reprezentacji rasowej w przemyśle rozrywkowym jest dziś ważnym, i słusznie, tematem, dotyczącym w tym samym stopniu Oscarów i telewizji.

Ale Kingowie to Kingowie, więc w „kolorowej” kancelarii, stojącej – z zasady – po właściwej stronie rasowych napięć narastających za prezydentury Obamy, a eskalujących za Trumpa problemy są podobne, do tych w „białej” Lockart & Gardner (etc.): buzujące ambicje, walka o władzę, o zlecenia, piętrowe intrygi i manipulacje. Nic nie jest – nomen omen – czarno-białe. A Kingowie z perwersyjną przyjemnością pokazują to na ekranie.Dla fanów „Żony idealnej” dużą frajdą będzie ponowne spotkanie ze starymi znajomymi. Na jedną z głównych bohaterek serii awansowała zawodowa partnerka i przyjaciółka Alicii z ostatniego sezonu – przebojowa Lucca Quinn (Cush Jumbo). Prawą ręką Diane zostaje córka Eli Golda Marissa (Sarah Steele). Rzadziej, ale regularnie wpadać będą też bohaterowie drugiego planu „Żony idealnej”.

Przyznam, że z dużą rezerwą wchodziłam ponownie do – prawie tej samej – wody. Zwłaszcza że mimo narzekań na melodramatyczność wątku Alicii i czasem dość nużący sposób gry Julianny Margulies, o jakości tego pomysłu na serial decydowała postać i historia głównej, tytułowej bohaterki, kształtowana na styku prawa i polityki. Czy powtórka z rozrywki, tym razem z młodszą (i homoseksualną) wersją Alicii może wciągać?Po obejrzeniu trzech odcinków (pierwszy sezon liczy ich 10) wydaje się, że moje obawy były na wyrost, choć na razie tym, co mnie trzyma przed ekranem, nie jest historia główna, tylko sprawy tygodnia. Jak zwykle u Kingów: aktualne, błyskotliwie pokazujące problemy i konflikty, którymi żyje Ameryka, każące spojrzeć na nie z nieoczywistych stron.