Szkoci, seks i podróże w czasie – po premierze serialu „Outlander”
„Outlander” to jeden z bardziej wyczekiwanych seriali, który pojawił się w ostatnich tygodniach w telewizji. Ekranizacja powieści Diany Gabaldon (po polsku ukazała się pod tytułem „Obca”) zapowiadała się na idealny serial łączący najpopularniejsze wątki: z jednej strony zjawiska paranormalne (bohaterka podróżuje w czasie), z drugiej – historia, wojna, no i oczywiście obowiązkowy romans. A jako że serial produkuje stacja Starz, to można się było spodziewać jeszcze seksu i rozlewu krwi. Innymi słowy: przepis na serial doskonały. Problem jednak w tym, że cała ta mieszanka daje produkcję, którą co prawda ogląda się miło, ale trudno nie poddać się wrażeniu, że zdecydowanie więcej tu tradycyjnego schematu powieści romansowej niż czegokolwiek innego.
Aby być uczciwym recenzentem, muszę przyznać, że nie czytałam książki. Zostałam do niej dość skutecznie zniechęcona, zresztą sam jej punkt wyjścia nie wzbudzał zainteresowania. Dlatego też nie będę oceniać serialu jako ekranizacji. Być może – to zastrzeżenie dla fanów powieści – jest to ekranizacja doskonała. Wśród widzów, którzy książkę czytali, znajdziecie sporo opinii, że twórcy dobrze obsadzili postacie, wybrali odpowiedni rytm narracji i nie pominęli najważniejszych wydarzeń i wątków. Pod tym względem niestety nie mogę oceniać, do jakiego stopnia serial pozostaje wierny książce. Zresztą należałoby na marginesie zaznaczyć, że akurat w przypadku seriali biorących swoją fabułę z powieści wierność oryginałowi nie jest największą zaletą – najlepszym przykładem „True Blood”, które w pierwszych sezonach (później niekoniecznie) wiele zyskało na luźnym potraktowaniu materiału wyjściowego. Niemniej może się okazać, że jeśli uwielbiacie książkę, to serial jest np. idealny.
Tym, którzy nie czytali książki, warto w dwóch słowach streścić, o czym właściwie „Outlander” jest. Początkowo rzecz rozgrywa się w latach czterdziestych. Oto główna bohaterka i jej mąż udają się do Szkocji na wakacje. Wyjazd jest im potrzebny, bo przez pięć lat prawie się nie widzieli – on został w Londynie (gdzie pracował dla wywiadu brytyjskiego), ona pracowała na froncie jako pielęgniarka. Ponowne poznawanie się idzie im w serialu doskonale, co twórcy przedstawiają nam w obowiązkowych dla produkcji kablowych licznych scenach seksu. Dodatkowo mąż Claire Frank jako historyk (niedługo zacznie pracę na Oxfordzie) szuka w okolicach śladów swoich przodków. Oczywiście jako historyk wie wszystko (jeden z tych filmowych schematów, które doprowadzają prawdziwych historyków do szczękościsku) i radośnie dostarcza widzowi i żonie informacji, które przydadzą się nam później. Bowiem gdzieś tak w połowie odcinka nasza bohaterka przenosi się nagle do XVIII wieku.I tu jeszcze można przyjąć, że to taki ciekawy pomysł. Ale niestety – potem zaczyna się narracja, która z serialem historycznym nie ma wiele wspólnego, czerpie zaś garściami ze schematów romansowych. Tak więc nasza bohaterka niemal od razu napotyka na swojej drodze przystojnego i szlachetnego Szkota. A że jest pielęgniarką, to nie dość, że będzie mogła go opatrywać z częstotliwością czterech razy na odcinek, to jeszcze mamy idealny punkt wyjścia, by nasz przystojny Szkot zaprezentował i straszne blizny, i całkiem miłą dla oka muskulaturę. Przy czym Jamie Fraser (bo tak się ów Szkot zwie) od innych mężczyzn odróżnia się na pierwszy rzut oka. Nie tylko jest to młodzieniec urodziwy, lecz także szlachetny i nieczyhający na cnotę naszej bohaterki, czego nie da się powiedzieć o wielu innych postaciach. Ogólnie, jak to w takich opowieściach bywa, bohaterka jest właściwie bezwolna i a to chce ją ktoś zgwałcić albo porwać, albo uwięzić. Taki klasyczny romansowy zabieg, który niestety wydaje się już nieco niemodny.
Problemem jest też sama główna bohaterka. Twórcy serialu zdecydowali się, że sporo jej przemyśleń (mniemam, że podobnie jak w książce) poznamy w formie narracji z offu. I w kilku miejscach jest to całkiem dobry zabieg, w innych czyni to odcinek niesamowicie nużącym – niemal wszystko zostaje nam opowiedziane przez bohaterkę, trochę tak, jakby twórcy nie wierzyli, że są w stanie przekazać nam część informacji w dialogach czy w obrazach.
Ale nie tylko to denerwuje. Claire ma być postacią ciekawą – niezależną, nieznającą strachu, samodzielną. Problem w tym, że więcej tu deklaracji niż działań. Kiedy mężczyźni rozmawiają o historii, z ulgą wychodzi do kuchni, by powróżyć sobie z fusów z gospodynią (zresztą ciekawe założenie – że historia musi być od razu nudna i trzeba historyka dzielącego się informacjami znosić, tak jak się znosi nieprzyjemne brzęczenie nad uchem). Kiedy przenosi się w czasie, o tym, że nie jest już we współczesności, nie przekonuje jej spotkanie z przodkiem swojego męża ani fakt, że nikt nie zna pojęć współczesnej medycyny. Nie, o tym, że jest w XVIII wieku, przekonuje ją dopiero fakt, że nie widzi pobliskiego miasta, bo nie ma przecież elektryczności. Zresztą potem, kiedy już zrozumie, że przeniosła się w czasie, wciąż zachowuje się tak, jakby nie miała zielonego pojęcia, jaki był stan wiedzy medycznej w XVIII wieku. Oczywiście wszystko można zrzucić na szok, w którym znajduje się bohaterka, ale niestety sceny te są tak zagrane, że raczej przeczą zapewnieniom o jej wysokiej inteligencji. Jedyne, czego nie można bohaterce odmówić, to doskonałych umiejętności przystosowawczych. Wystarczy chwila i dziewczyna zachowuje się, jakby w ogóle nic innego nie robiła, tylko chodziła po łąkach osiemnastowiecznej Szkocji.Trzeba tu zresztą zaznaczyć, że bohaterkę otaczają równie schematyczne postaci. Bo i nasz dzielny piękny Szkot będzie się wykazywał wszystkimi obowiązkowymi cechami klasycznego bohatera romansowego (szlachetny, stający w obronie słabszych, niesłuchający przełożonych, męski a delikatny, pewny siebie, ale skrywający tajemnicę itp.), i podły przodek męża Claire będzie podły w sposób bardzo sztampowy (ten typ, co gwałci, chłoszcze i czerpie z tego przyjemność i nie przegapi żadnej okazji, by dopiec biednym Szkotom, ich żonom, siostrom i dzieciom). Do tego jeszcze trzeba dorzucić trochę magii, zielarstwa, legend, podań, wróżenia z ręki czy fusów i proszę: wszystko rozgrywa się wedle doskonale znanych widzowi schematów.
Wypadałoby powiedzieć jeszcze dwa słowa o obsadzie. Główną bohaterkę gra Caitriona Balfe, aktorka (wcześniej modelka) o dość niewielkim dorobku filmowym. Trzeba przyznać, że nie gra źle, choć w sumie nie ma wiele do zagrania – jej bohaterka, jak już wspomniałam, nie jest najoryginalniejszą i najciekawszą ze wszystkich postaci, jakie nosiła ziemia. Z kolei przystojnego szkockiego żołnierza gra przystojny szkocki aktor Sam Heughan, który też nie może się pochwalić dużym dorobkiem aktorskim. Ale ponieważ doskonale prezentuje się w strojach z epoki, a jego bohater też właściwie nie przejawia jeszcze jakichś głębszych cech charakteru poza ogólną szlachetnością, to można mu wybaczyć. Aktorsko ciekawiej jest na drugim planie – męża Claire gra Tobias Menzies, znany m.in. z roli Brutusa w „Rzymie” czy „Gry o Tron”. Doskonale gra zarówno przesympatycznego męża głównej bohaterki, jak i jego demonicznego przodka.
Z kolei wśród dzielnych Szkotów wypatrzymy Grahama McTavisha popularnego szkockiego aktora znanego dziś jednak przede wszystkim z roli Dwalina w Hobbicie. Przy czym trzeba przyznać, że wszyscy szkoccy aktorzy, choć mówią z akcentem, to takim, by bez najmniejszego problemu dało się ich zrozumieć. Należy też stwierdzić, że serial jest doskonale zrealizowany. Dobra muzyka, ładne kadry i zapierające dech w piersi krajobrazy Szkocji.Zresztą nieprzypadkowo bohaterka błąka się po Szkocji. Amerykanie uwielbiają historie, które dzieją się w Szkocji i Irlandii – przestrzeniach postrzeganych przez mieszkańców Stanów jako pradawne i magiczne. A na dodatek ludzie mówią tam po angielsku, ale nie tylko po angielsku, co dodatkowo sprawia, że jest jeszcze bardziej magicznie i romantycznie.
Przy czym muszę przyznać, że jestem do takich narracji trochę uprzedzona, bo po pierwsze, dokładnie wiadomo, dokąd zmierzają, po drugie, są niestety zawsze układane wedle tych samych staromodnych schematów, które trzymają się zaskakująco dobrze (zwłaszcza motyw kobiety pielęgniarki – ileż to heroin romansów zmywało krew z pleców swych dzielnych kochanków). Podobnie ten prosto zarysowany antagonizm – piękny i dobry Szkot, podły i zły Anglik – wywodzi się z jakby nieco starszych i mniej skomplikowanych fabuł. Żeby było jasne – taka historia może bawić, może nawet skłaniać do sięgnięcia po następny odcinek, ale raczej należałoby „Outlandera” zapisać do guilty pleasures niż do odkryć sezonu.
Komentarze
Widziałam jedynie pilota, a po nim ciężko powiedzieć cokolwiek poza tym, że historia zaczyna się jak dość stereotypowo. Może jednak być z tego coś w miarę ciekawego. Na pewno nie będzie porywająco jak w Grze o tron (gdzieś widziałam, że niektórzy określali serial jako Grę o tron dla kobiet) ale jakiś potencjał jest.
Na plus zaliczyć można przepięknie pokazane krajobrazy i muzykę. Utworu z czołówki słuchałam przez kilka dni.
Nie ogarniam. Książka jaka jest, każdy widzi – to tak naprawdę rozbudowane romansidło z podróżami w czasie i magią po jednej stronie, a polityką historią drugiej połowy XVIII wieku po drugiej stronie, z odrobiną połowy XX wieku (na własny użytek ochrzciłam tę serię zwrotem „pseudohistoryczne porno literackie”). I dokładnie to było w dwóch odcinkach Outlandera – ni mniej, ni więcej. Cała ta notka brzmi tak, jakby autorka widziała, że dane zwierzę jest psem, szczeka, ma cztery nogi i macha ogonem, a nadal dziwiła się, że to pies. Trudno się dziwić, że skoro pierwowzór jest romansem, to i ekranizacja będzie przede wszystkim romansem. I nie stanie się nagle opowieścią głównie polityczną czy historyczną, nie zepchnie tegoż romansu na daleki, dziesiąty plan, bo nie.
Nie mam pretensji że to jest romans. Mam pretensję, że to jest straszliwie sztampowe, staromodne i schematyczne romansidło. Spokojnie z tych samej sytuacji, przy zachowaniu wątku romansowego można zrobić coś więcej. I to jest mój zarzut.
Myślę ,że problem recenzji tkwi w tym,zresztą ,jak autorka powiedziała:”
Aby być uczciwym recenzentem, muszę przyznać, że nie czytałam książki.”
Przyznaję, ze książka bardzo mi sie podobała-czytałam wszystkie tomy oprócz 8 i też go przeczytam. Napewno cykl ma lepsze i gorsze strony , np niekiedy dłużyzny,coż pogodziłam sie z tym ,po prostu przewijam dalej, jak mnie nudzi jakas strona (każdy tom ma ich naprawde dużo). Zamysł naprawdę fajny jak ktoś lubi podroże w czasie.
Gra o tron napewno to nie jest ,ale myślę ,że jeśli ktoś zna książkę to się tego nie spodziewał, to jest romans co do tego nie ma wątpliwości i taki ma ten serial pozostać.
Prawda stara jak świat jeśli coś jest na podstawie książki to zawsze lepiej ją najpierw przeczytać. A serial?Zawsze można nie oglądać -jest wybór pozdrawiam
Jest to sztampowe romansidło, bo książka też była sztampowym romansidłem i nawet nie próbowała tego ukrywać 🙂 Taki trochę dłuższy (ok, duuużo dłuższy) i trochę lepiej napisany Harlequin. Poza tym spojrzałam teraz i dziwię się, że to zostało stosunkowo niedawno napisane, myślałam, że to jakieś 60/70 lata, bo pod względem fabuły i budowania postaci to rzeczywiście ramota i widzę, że serial jest niestety bardzo wierny temu duchowi.
Kolejna ŚWIETNA recenzja tego tworu fabułopodobnego (w obu wersjach), w którą trudno jest się nie zgodzić, podobnie jak ze zwierzową: http://jeansandtee.blox.pl/2014/08/Claire-Randall-i-inne-nieszczescia.html
Osobiście cierpię nad tym, że z tak marnej, schematycznej, trzeciorzędnej książki ukręcono serial, który oczywiście jest równie słaby. Ale czy po Zmierzchu i Grey’u kogoś to w ogóle jeszcze dziwi?
Będzie trochę nie na temat, ale „historyczne porno” obudziło wspomnienia pewnej sagi, którą można by określić jako „demoniczne porno”. Ta saga wybitnie nadaje się na współczesny „porno” serial 🙂 tylko że nie pamiętam jej tytułu i stąd prośba do czytelników o pomoc!
Jakieś 10 lat temu zaczytywała się w tym moja mama i siostra. Rzecz rozgrywała się gdzieś w Skandynawii, opisywała dzieje pewnego rodu, naznaczonego pokrewieństwem z demonami (?). Powtarzał się taki oto schemat, że młody mężczyzna, brzydki, zły jak demon i obdarzony jakimiś specjalnymi zdolnościami, brał w brutalny sposób niewinną piękność (ów akt był zawsze drobiazgowo opisany). Piękność się w nim zakochiwała, on zaś pod wpływem tej miłości łagodniał i stawał się mniej zły, coraz lepszy, aż w końcu dobry, aby na starość pomagać miarkować wyczyny kolejnego młodego „demona” z rodu.
Tak to zapamiętałem, ale przeczytałem zaledwie kilka tomów z dłuuuugiej serii – może ktoś pomóc z tytułem? 🙂
saga o ludziach lodu 😉
Tak! Tak!!! Dziękuję bardzo 🙂
wydaje mi się, że fakt istnienia pierwowzoru literackiego nie powinien w żaden sposób *usprawiedliwiać* serialu. powiem więcej – niektóre seriale wręcz dużo by zyskały, gdyby nie odzwierciedlały klimatu czy tematyki książki, a przynajmniej nie w stu procentach. dlatego wszystkie w tej kwestii zarzuty wydają mi się trochę chybione.
druga sprawa jest natomiast taka, że po ronaldzie d. moorze spodziewałam się czegoś z większą ilością duszy i tak też odbieram tutaj przeczytaną recenzję. serial jednak zamierzam oglądać do końca sezonu, a potem się zobaczy, czy za rok wrócę po więcej.
trzecia sprawa to że muzyka rzeczywiście dużo rekompensuje, no ale ten kompozytor tak ma, że jego melodie do mnie trafiają 🙂
*’gra o tron’ dla kobiet*? ale że jak, że *gra o tron* dla kobiet niby nie jest?..
Proszę najpierw przeczytać choć jedną książkę z serii Obca. Inaczej pisanie jakiejkolwiek recenzji mija się z celem i jest delikatnie mówiąc niepoważne.
Ja również nie znam książki, ale mam nieco inne zdanie na temat samego serialu.
Czytałam wiele dobrych książek i oglądałam dobre filmy, ale kiedy mam gorszy humor, albo wpadam w „kobiece nastroje” to nie czytam „Lotu nad kukułczym gniazdem” i nie puszczam sobie „love story”gdzie pół filmu zalewam się łzami, tylko szukam czegoś co jest proste, lekkie i przyjemne, jak np. Outlander. Może to kwestia gustu, w końcu nie każdy musi lubować się w takich ekranizacjach, ale nie byłyby one kręcone gdyby nie było dla nich odbiorców. Ja chętnie sięgam po może nieco „sztampowe historie”, ale one doprawdy pozwalają odetchnąć głowie, kiedy wracam z pracy. Nie przeszkadza mi, że postacie są przerysowane, a schemat oczywisty. Z przyjemnością oglądam kolejny odcinek i czekam na całą historię. Plusem dla mnie jest fakt, że nie czytałam książki i wszystko jest „nowe” 🙂
Bzdura, bzdura, bzdura! Wciągająca książka i świetny serial!
zasada *nie recenzować, jeśli nie czytało się książki* powinna się przekładać na *nie oglądać, jeśli nie czytało się książki*. przecież to absurd 🙂
Aż tyle tego seksu było w pierwszym odcinku? Serio, naliczyłam ze dwie, a reszta to preludium do…
Claire nigdy nie uważała, że historia jest nudna i lubiła słuchać opowieści Franka.
Plus zgadzam się z poprzednikami, że a) Diana nigdy nie ukrywała, że to romansidło, b) zasada *nie recenzować, jeśli nie czytało się książki* powinna się przekładać na *nie oglądać, jeśli nie czytało się książki*. przecież to absurd 🙂
O, dodam jeszcze, że jeżeli oglądać, gdy się nie czytało to recenzować jak normalny serial, a nie co chwila odwołując się do fabuły.
Jak najbardziej można recenzować serial nie czytając książki – można też uważnie czytać recenzje gdzie jasno wskazuję, że nie oceniam jaką ekranizacją książki jest serial, może dobrze oddaje to co znajduje się w książce – wtedy mam o książce równie niską opinię jak o serialu.
Książki nie czytałam, przesłuchałam darmową próbkę i mimo doskonałej lektorki, nie byłam zainteresowana dalszym ciągiem.
Lubię czasem obejrzeć coś lekkiego i łatwego i przyjemnego. Ale jeśli w trakcie seansu zapala mi się lampka, że to co oglądam nie ma sensu, to przestaje być przyjemność.
O ile w części dwudziestowiecznej nic mi nie zgrzytało (choć główna bohaterka wydawała mi się niesympatyczna i strasznie niekonsekwentnie napisana), to w historycznej… oj, bolało. Powiedzmy, że zachowanie ktp.Randalla wywołało u mnie facepalm i już do końca odcinka nie mogłam się otrząsnąć. Zachowanie Claire irytowało mnie straszliwie. Trochę to wszystko wynagradzała muzyka i zdjęcia, ale tylko trochę.
@szop-miko – tylko w kwestii formalnej. TO jest recenzja zwierzowa (ok, quasi-zwierzowa), właścicielką bloga JeansAndTeeGirl jest kto inny.
Oczywiście, że można recenzować serial, jeśli się nie czytało książki. Nie można recenzować książki, jeśli się nie czytało książki. Serial także ma fabułę – opartą na książce, ale jednak nie identyczną.
Osobiście Obcą lubię, ale zdecydowanie bardziej książkę, niż serial. Przynajmniej do tej pory.
Nie wszystkim musi się podobać to samo, recenzja nie jest prawdą objawioną, tylko zdaniem recenzenta. Dlatego pisanie „bzdura” jest absurdem.
Mnie się podoba – wolno mi. Katarzynie się nie podoba – wolno jej.
W kwestii formalnej: mamy za sobą cztery odcinki i połowa zarzutów z recenzji straciła rację bytu, bo romans zszedł na daleki plan (więcej nie powiem, bo będzie spojler). Tak się kończy ocenianie serialu po jednym odcinku (czy dwóch?). Jasne, pierwsze wrażenie się liczy, ale jak się pisze recenzję pilota, to się zaznacza, że pisze się recenzję pilota, a nie rozciąga pilota na całe 10 czy 13 odcinków (nie pamiętam w tej chwili ile Outlander ma mieć w pierwszym sezonie). Zwłaszcza że nie jest to pierwszy przypadek, gdzie pilot w dużej mierze sobie, a reszta sezonu sobie.
Nie powinni wypowiadać się o korelacji pomiędzy książką a serialem Ci, którzy książki nie czytali. Oni tylko mogą się określić czy film jest dobrze zrobiony, o obsadzie, ale wszelkie odniesienia do ksiązki są bezcelowe, ponieważ nie mają materiału badawczego w postaci książki. Książka natomiast jest wspaniała. Większość czytelników nie ma ochoty poświęcać wolnego czasu na książkach, po których głowa boli z niezrozumienia ich. Nazywanie „Obcej” romansidlem jest próbą ukrycia, że właśnie takie książki odpowiadają większości kobiecej części czytelników. Bo przecież lubimy, gdy książka nas wzrusza, tak aż ściska serce, czasami płyna łzy, a czasami bawi. Ztej książki ponadto poznamy fragment historii Szkocji. Po czterech odcinkach widzę, że serial spełni taką samą rolę jak książka.
Nie chcę bronić, ale… ”Kiedy przenosi się w czasie, o tym, że nie jest już we współczesności, nie przekonuje jej spotkanie z przodkiem swojego męża ani fakt, że nikt nie zna pojęć współczesnej medycyny. Nie, o tym, że jest w XVIII wieku, przekonuje ją dopiero fakt, że nie widzi pobliskiego miasta, bo nie ma przecież elektryczności.” Hm, czasem człowiek jest w takim szoku / stanie niedowierzania i zagubienia, że pewne rzeczy docierają do niego dopiero po pewnym czasie albo też przez jakąś inną rzecz, wydarzenie. Jej mąż mógł udawać swojego przodka, ludzie wokół mogli udawać, że nie znają pojęć medycznych, ale co z miastem? 😉 Pozdrawiam serdecznie.
Serial mnie zachwycił, piękna muzyka, zdjęcia, wciągająca fabuła. Kiedy zaczynałam go oglądać nawet nie wiedziałam, że jest on nakręcony na podstawie książki. Teraz czytam książkę i wiem na pewno, że na pierwszym tomie sagi nie poprzestanę. W komentarzach jest wiele opinii, że to tanie, nieskomplikowane romansidło i pewnie tak jest:) Ale my kobiety nawet, gdy się do tego nie przyznajemy uwielbiamy takie historie. I właśnie dla tego grona odbiorców jest ta niesamowita opowieść. Ona ma bawić i wzruszać, ma oderwać nas od szarej rzeczywistości.
Czy uważam, ze jest przerysowana, czasem przesłodzona… tak. I co z tego:) I tak czekam w napięciu na kolejny odcinek i namiętnie czytam:)
witam mam prośbę , przeczytałam pierwszy tom sagi i chętnie bym rozpoczęła drugi ale nigdzie nie mogę go dostać, nakład wyczerpany czy mógłby mi ktoś pomóc i wysłać pdf na maila bardzo dziękuje:) justhin@interia.pl
Przede wszystkim – serial był tak mocno oczekiwany, bo mnóstwo fanów czekało na ekranizację ponad 20 lat – książka jest romansem(bo odnosimy się przede wszystkim do częsci 1, w kolejnych mamy dużo wiecej historii), po drugie- historię poznajemy z perspektywy Claire i tak też jest w serialu. Jest to ukłon w stronę fanów książki, jak i potraktowanie całego materiału z wielką dbałością o szczegóły + służy do fajnej klamry, kiedy to mamy odcinek opowiadany z perspektywy Jamiego) To trochę, jakby potraktować lużno powieści Jane Austen – wszyscy wiemy, że to romansidła, ale są to tzw. romansidła święte 😀 A Outlander również zyskał miano świetości w ciagu tych 20 lat. I nie porównujmy tego do Greya czy Twilight, bo Outlander jest naprawdę dobrze napisany( a tamte nie), czy sztampowy (jesli idzie o pierwszą część, bo tez w kolejnych widać niesamowity rozwój pisarski + coraz więcej detali historycznych i nie tylko) – owszem mamy romans, owszem Jamie jest typowym bohaterem romantycznym, ale tez ze wzgledu na wiek, w którym żyje – niesamowicie oryginalnym na tamte czasy. Czy sztampowy jest gwałt Randalla na nim? No ja pierwszy raz spotykam się z takim opisem gwałtu na mężczyźnie. Czy sztampowy jest fakt, że główna bohaterka zakochuje się w kimś dopiero po ślubie? Niekoniecznie. Ale… ktoś tu dobrze powiedział, recenzja poleciała po 1 czy 2 odcinkach – trochę za szybko, żeby tak zjechać całość, nieprawdaż? Po 3cie – kazdy gatunek ma pewne cechy, które zawsze sie powtarzają, więc akurat tu bym się tez tak tej sztampowości nie trzymała. I po 4te – gra aktorska jest niesamowita – osobiscie polecam 2 ostatnie odcinki, które są cholernie ciężkie, ale naprawdę warto, bo to co przedstawili Sam i Tobias zasługuje na wszelkie nagrody.
2 ostatnie odcinki sa najglupsze z calego serialu i juz zupelnie nie zasluguja na ogladanie. Wlasnie zaczal sie Sezon 2 i nie ogladam dalej. Lubie i staroswieckie seriale jak Downton Abbey i oczywiscie kocham smoki z Gry o Tron ale Outlander skreslam z listy . Jest duzo dobrych, nowych seriali ktore rosna jak grzyby na wiosne.