Kiepskie dobrego początki – świetne seriale ze złymi otwarciami
Po obejrzeniu pierwszego odcinka serialu „Detektyw” wiedziałem, że to będzie arcydzieło małego ekranu i pozycja kultowa (tak pisałem, można sprawdzić). Jakie wrażenie na wszystkich zrobił pilotowy epizod „Gry o tron”, nie trzeba przypominać. Podobnie „The Walking Dead” (choć inna rzecz, że tu się później skiepściło), podobnie „Czarna lista”, a niedawno „The Knick”.
Nie brakuje seriali, które chwytają nas od pierwszych minut, wciągają i zmuszają do śledzenia kolejnych odcinków. Nie brakuje także takich, które rozpędzają się powoli, budują napięcie, w pilotach kładą grunt pod coś wielkiego, co wydarzy się później. Prościej mówiąc: są z początku nudne, warte jednak przemęczenia kilku epizodów, bo ostatecznie często osiągają najwyższy poziom. Oto zestawienie takich produkcji.
Zaczynamy kontrowersyjnie. „The Wire” przez wielu, bardzo słusznie, zaliczany jest do grona najlepszych seriali w historii telewizji, nie brakuje także zestawień, w których plasuje się on na pierwszym miejscu. To wszystko prawda – że mamy do czynienia z dziełem wybitnym, nie ma co dyskutować.
Można się jednak zastanawiać, czy aby na pewno ten niezwykle wysoki poziom dotyczy także pierwszych epizodów? Otóż nie – zwłaszcza pilot zdaje się ciągnąć, wszyscy gadają, jest ich dużo, a widz niespecjalnie się angażuje. Wiem, sprawdziłem – niedawno próbowałem powrócić do tego klasyka, ale przeszło mi po seansie pierwszych dwóch odcinków. Po prostu – nie wciągnęło. Wiem jednak, co czeka dalej, więc to, że dam „Prawu…” kolejną szansę, jest pewne.
Tutaj sprawa wygląda tak: pierwszy sezon trzeba przetrwać. Nie, nie jest tragicznie, momentami bywa ciekawie, z czasem bohaterowie się rozkręcają. Co nie zmienia jednak faktu, że pierwsze nieco ponad 20 odcinków to krótkie historyjki z cyklu „zagadka dnia”, z Jamesem Caviezielem w roli ultratwardziela, który skopałby tyłki nawet dziecku Chucka Norrisa i Bruce’a Lee. Gdzieś w tle mamy historię sztucznej inteligencji, państwa inwigilującego obywateli w każdym aspekcie ich życia, rozwoju technologii, tajnych agencji, a także intrygujący wątek przeszłości wspomnianego osiłka. Podkreślmy: gdzieś w tle.
Kolejne sezony to jednak radykalna zmiana zasad gry, z wybiciem tego, co w „Impersonalnych” najbardziej oryginalne, z rozrysowaniem większych intryg, co nadaje opowieści skali. Warto się troszkę przemęczyć, bo do tego dotrzeć.
Narażam się na lincz: nie oglądałem „Firefly”. Przynajmniej w całości. Tak, wiem – to pozycja megaklutowa. Tak, wiem – jak mało które dzieło popkultury zebrało niezwykle silną, liczną i aktywną fanbazę, która mimo lat, jakie upłynęły od skasowania serialu, krzewi jego wspaniałość. Jednakże nawet od Browncoatsów słyszałem potwierdzenia moich obserwacji: pierwszy odcinek jest słaby, drugi niewiele lepszy. Dalej jest dużo, dużo, dużo lepiej, co jednak nie zmienia faktu, że początek raczej zniechęca, niż wciąga.
Mnie zniechęcił skutecznie. Choć pewnie w końcu zacisnę zęby i przetrzymam te parędziesiąt minut dla ukrytej nagrody.
Podobnie z „Battlestar Galaktiką” (tą nową) – teoretycznie pozycja obowiązkowa, tym bardziej dla fana fantastyki. Ale widzieliście tego pilota? Ciągnie się i ciągnie, osiwieć można. Nie zmęczyłem do dziś.
Pozycja trochę oszukana. Nie chodzi tyle o słabość pierwszych epizodów względem późniejszych odcinków, ile o charakterystyczny styl opowiadania i humor tej produkcji – ja potrzebowałem chwili, dłuższej chwili, by do nich przywyknąć i cieszyć się tym serialem. W sumie przekonały mnie powtarzane przez Comedy Central odcinki, które od czasu do czasu łapałem przypadkiem, a których nie chciało mi się przełączyć. Po jakimś czasie coś zaskoczyło i teraz „HIMYM” oglądam z przyjemnością.
Rzecz stosunkowo nowa. Niedawno oceniałem pilota dla Seryjnych – uczucia miałem wtedy mieszane. Podejrzewałem, że serial dopiero się rozkręca i liczyłem, że czasem będzie lepiej. Na szczęście del Toro nie zawiódł – kolejne epizody są coraz lepsze, dzieje się coraz więcej, rosną zarówno napięcie, jak i groza, bo sytuacja ludzkości staje się coraz bardziej beznadziejna. Zaskakująco – pełna klisz opowieść o wampirach okazuje się jedną z ciekawszych premier tego roku.
Po pierwszych dwóch odcinkach nie byłem pewien, czy będę oglądał dalej, teraz zaś niecierpliwie wyglądam kolejnych premier.
Król powolności. Cesarz nudy. Imperator wolnego tempa. Władca żółwiego marszu przez kolejne epizody. Jeżeli ktoś, czytając o „Impersonalnych”, pomyślał sobie, że przemęczanie całego sezonu to idiotyzm, niech przygotuje się na szok: w „Breaking Bad” trzeba przebić się przez dwa. (Choć nie brakuje opinii, że raczej 4, bo dopiero tempo tego ostatniego można uznać za wystarczająco wysokie).
Ktoś krzyknie, że jak to, że przecież już w pierwszym sezonie mieliśmy wspaniałą scenę z wanną czy wybuch u Tuco. I będzie miał rację. Mieliśmy też jednak dłużyzny, mnóstwo dłużyzn, mnóstwo łażenia w kółko, gdzie działo się niewiele. W drugiej serii było zaś jeszcze gorzej – prawie ciągle wiało nudą. Po co więc w ogóle oglądać ten serial?
Bo w każdym sezonie jest kilka Odcinków. I kilka Scen. I dla nich warto wytrwać, przebić się przez rozmowy White’ów przy stole czy wizyty u lekarza. Bo potem dostajemy akcje z bankomatem.
Prawda jest taka, że w „Breaking Bad” zamiast 13 odcinków w każdym sezonie – przynajmniej w pierwszych dwóch seriach – przydałoby się zmniejszyć tę liczbę o mniej więcej połowę.
Komentarze
Akurat pilot serialu ‚the strain’ był zdecydowanie najlepszy – i trochę trąbka z tym stwierdzeniem „Na szczęście del Toro nie zawiódł – kolejne epizody są coraz lepsze” bo niestety, kolejne odcinki to już nie te reżyser.
jedynym plusem tego żenującego coraz bardziej bloga jest fakt, że ludzie tu piszący podpisują się imieniem i nazwiskiem i od razu wiadomo kogo unikać 🙂 oceniać „Firefly” nie oglądając całości, to tak spektakularna wtopa, jak przyznać, że „Mistrz i Małgorzata” to nie jest arcydziełem, tylko nudnym fantasy 🙂 co tam fandom, co tam nawiązania w innych serialowych produkcjach do „Firefly” – nudne to to wg autora i tyle 🙂 „Breaking Bad” powolny i kręcony na siłę? ok drogi autorze, to może jednak zmień profesję i zajmij się hodowlą jedwabników 🙂 ilość tropów wrzuconych w pierwszym i drugim sezonie, które potem powracają w kolejnych odcinkach i każą widzowi westchnąć „wow” jest tak duża, że tylko prawdziwy ignorant może się pokusić o opinie, że to od początku nudny serial 🙂 oczywiście nie wspomnę o tym jak pan Gilligan garściami czerpał z „Ojca Chrzestnego” i jak „nudno” poprowadził swój serial nawiązując narracją właśnie do kultowej ekranizacji powieści Puzo… ech, zamknijcie lepiej na 4 spusty ten blog, bo to już nawet nie jest śmieszne 🙂 jedyny plus, że można tu znaleźć dodatkowe wpisy zwierza, reszta to jakaś wielka smuta.
Wnioskując z powyższego wpisu – dobry serial to wybuchy, pościgi i brutalność. Być może powinniśmy zostawić to różnorakim gustom, zamiast odbierać „fajność” intrygom i ukrytym wątkom na rzecz w/w efektom.
A ja się zgodzę co do Breaking Bad utknęłam na 3 sezonie i nie umiem przebrnąć przez tą nudę dalej, chociaż ponoć w 4 się rozkręca… Nie rozumiem fascynacji tym serialem, oprócz ciekawej historii przedłużanej na maxa, można byłoby z tego nakręcić fajny dwugodzinny film.
Breaking Bad nudny? A ‚Detektywi’ nie? No skąd…
Nie w tym rzecz. Obydwa to dzieła w swojej kategorii wagowej wybitne. Ilość wątków, postaci i związanych z nimi historii w Breaking Bad jest tym co w tym serialu najlepsze. Nie te „fajerwerki” właśnie, które są tylko punktami wyznaczającymi zwroty w tyglu opowieści. I to ona jest fascynująca.
Akurat pilot serialu ‘the strain’ był zdecydowanie najlepszy – i trochę trąbka z tym stwierdzeniem “Na szczęście del Toro nie zawiódł – kolejne epizody są coraz lepsze” bo niestety, kolejne odcinki to już nie te reżyser.
Ale Breaking Bad w pierwszym sezonie miało wlasnie siedem (a moze i sześć?) odcinków…
o ile trochę nie rozumiem ataku na autora artykułu za Firefly, który trzeba przyznać ma trochę chaotyczny początek i którego konwencja może nie wszystkim przypaść do gustu, tak muszę się zgodzić, że w przypadku Breaking Bad doszło do zbyt dużego uproszczenia. w tej pozornej nudzie przecież właśnie tkwi sedno i piękno serialu. zanim zaczęłam oglądać (przede mną jeszcze 5.sezon) obawiałam się, że będzie to taka jazda bez trzymanki (coś w stylu Orphan Black czy Banshee), ale to zupełnie inny sposób prowadzenia historii – poważniejszy, spokojniejszy (także bez nieuzasadnionej przemocy czy seksu/nagości), przełamany genialnym humorem.
W przypadku BB i The Wire słabe początki tak mnie zniechęciły, że dalej nie oglądałam. Nie przegapiłam żadnego serialu, który był nagradzany i ma pozytywne recenzje. Dwa wyżej wymienione są podobno genialne, a ja nie jestem w stanie przebrnąć przez pierwsze 3 docinki. Może kiedyś się uda…
To w Breaking Bad tylko sceny wybuchów i szybkich akcji były dobre? Co za ignorancja, nie mogę uwierzyć… Po co w ogóle ogląda Pan serial?? Z dialogami, nakreślonymi relacjami między bohaterami, napięciami psychologicznymi?? nie lepiej włączyć sobie na YouTube jakichś filmików z wybuchającymi bombami?? bo zdaje się tylko tego oczekuje Pan od dobrego serialu…
Pierwsze dwie serie Breaking Bad były genialne. Ostatnia zresztą też. Słabsze były 3 i 4. A Firefly zainteresował mnie właśnie pierwszym, przypadkowo obejrzanym odcinkiem.
Breaking Bad jest serialem specyficznym, z jednej strony jest wiele spokojnych momentów (która dla osób lubiących akcje, będą nudne) z drugiej strony te właśnie momenty dają wiele smaczków w późniejszych momentach.
Akcja nabiera tempa w stylu tonącego człowieka. Najpierw spokojnie wypływa coraz dalej tracąc ląd z pola widzenia, by z każdym sezonem zdawać sobie sprawę, że już nie ma sił, że już nie ma oddechu i że już nie ma czasu. Tak i rozstaw czasu jest nieprzypadkowy.
SPILER lekki.
Waltera poznajemy w momencie 50 urodzin, 51-sze urodziny ma w 4 odcinku 5 sezonu, a 52 w ostatnim 5 sezonu.
Czyli przez pierwsze 4 sezony mija rok, przez ostatni sezon również mija rok. Już samo to niesamowicie wymusza pokazywanie akcji w innym tempie.
KONIEC SPOILERA
Ja krótko o Braking Bad: co ty facet pie….ysz? Chyba oglądaliśmy dwa różne seriale. Albo nie, oglądaliśmy ten sam, tylko ty nic a nic nie zrozumiałeś. Chcesz ciągle akcji, wybuchów i strzelanin? To pooglądaj sobie Chucka Norrisa, albo Stevena Seagala. A o porządnych serialach, bądź łaskaw się nie wypowiadać.
Kilka odcinków, kilka scen. Nie, no k….wa ręce opadają normalnie. Takiego poziomu indolencji i amatrorstwa dawno nie doświadczyłem.
To moja pierwsza i ostatnia wizyta, na tym pożal się Boże, blogu.
Proponuję autorowi zająć się hodowlą jedwabników, a nie pisaniem o serialach.
A ja w całej rozciągłości zgadzam się z autorem. Przed „Fireflyem” mogą sobie klękać turbofani i ja im tego nie bronię, ale dla mnie to chała podobnie jak „BC”, którego nie przebrnąłem. HIMYM to również serial którego zakończenie mnie nie obeszło, bo był beznadziejny. Każdy ma prawo do własnego zdania i tyle.
@spirit – chciałbym zapytać o te nawiązania do „Ojca chrzestnego” w „Breaking Bad”, bo pokornie przyznaję, że ich nie wyłapałem lub po prostu już zapomniałem.
Koto oglada seriale ? ! Zal mi tych ludzi. Nie majac wlasnego zycia, zyja zyciem wyimaginowanych bohaterow. Coz, widac mozna i tak zycie przezyc. JB.
Akurat z Breaking Bad zupełnie się zgadzam, czekam na czas kiedy zajrzę do dalszej części, bo odłożyłam to po pierwszym odcinku 3 sezonu i nie mogłam zrozumieć zachwytów…
„Detektywi” arcydziełem? Ostatni odcinek zabił ten serial a wiemy przecież (co potwierdza autor tegoż bloga), że nie ważne jak się zaczyna a ważne jak się kończy. Pomijam fakt, że nie zobaczyliśmy w nim niczego czego nie znalibyśmy już z dużego ekranu (Alan Parker zmiksowany z Davidem Fincherem). „Breaking Bad” jest tu niedościgłym wzorem.
Jeśli głównym kryterium oceny jest „tempo”, to może powinien sie Pan przerzucić na oglądanie wyścigów Formuły 1? W sezonie jest do 20 odcinków…
Jeśli wyznacznikiem jakości serialu ma być tempo… to gustuję w bardzo kiepskich serialach – nie lubię zbyt szybko, zbyt wiele, lubię rozkoszować się akcją, a nie zastanawiać się, co się stało, kiedy mrugnęłam…
Breaking Bad to dla mnie niekwestionowany król seriali, oczywiście pomijam odcinek pt. „Mucha” – ten był nakręcony tylko dlatego, że były pieniądze i nic nie wniósł (ziew, ziew, ziew).
Panu Marcinowi radziłbym sie nie przejmować opiniami psychofanów BB, którzy nie przyjmują do wiadomości że ich perełka może być dla kogoś nudna, mimo że oni oglądneli go już kilka razy, ma wysokie oceny na FW/Imdb czy gdzie tam jeszcze, itd itp. Ja też odpuściłem sobie takiego np Mad Mana już po pierwszym odcinku, nie zdzierżyłem nudy i drętwego humoru, a Boardwalk Empire jest dla mnie mocno średni mimo ochów i achów na jego temat.
Moim zdaniem cała siła „Breaking Bad” leży w eksponencjalnym rozwoju akcji. Widz nie spodziewa się, że lada chwila straci (razem z bohaterami) grunt pod nogami. Swoją drogą, wyżej cenię te bardziej kontemplacyjne odcinki, dzięki którym mogę głębiej poznać tok myslenia bohaterów, niż fajerwerki w stylu „akcji z bankomatem”. To nie jest film Michaela Baya.
Swoją drogą, jeżeli „Breaking Bad” jest skażone dłużyznami, to co redaktor powiedziałby o „Mad Men”?
Bardzo dziękuję za tak liczne komentarze – wielka radość widzieć żywą dyskusję;)
A do pomstujących na mnie za „BB”: chciałbym zauważyć, że to jest zestawienie bardzo dobrych seriali. Tyle że z początkami, które wymagają „przebrnięcia”. Niemniej: bardzo dobrych.
Ja „BB” bardzo lubię. Teraz przy okazji ukazywania się DVD odświeżam sobie całość.
Dodałbym jeszcze Doctor Who, ten nowy wskrzeszony w 2005. Pierwszy sezon jest taki sobie, dopiero odcinek „The Empty Child” jest dobry i utrzymuje jakieś napięcie. Potem jest coraz lepiej i już się nie dziwię dlaczego „Whovian” tak to wciąga. Szczerze mówiąc po obejrzeniu pierwszych paru odcinków nie zdecydowałbym się gdyby nie rekomendajce znajomych i „The Big Bang theory”.
@Pan Kepler
przypomina mi się na szybko 4. i 5. sezon, gdy Walt przytula Skyler i mówi „Wybaczam Ci” (cytat z Michaela Corleone) oraz cała sekwencja zdarzeń, w której na każdym kroku Walt podkreśla, że rodzina jest najważniejsza i wszystko dla niej poświęca (wręcz kopia postaci M. Corleone), plus kilka pomniejszych smaczków, m.in. toczące się pomarańcze z zakupów sąsiadki Walta itp., w zakamarkach internetu czytałem fajny artykuł o tym, ale gdzie dokładnie to już nie pamiętam.
@autor
właśnie dotarło do mnie, że takiej klikalności to tu na tej stronie nigdy nie było… ciekawe, czy kontrowersyjne wpisy na żenującym poziomie mające wywoływać dyskusję w komentarzach i napływ nowych czytelników to nowa, nomem omen, polityka tego miejsca.
Co to jest „fanbaza”?
Ani w tekscie, ani w komentarzach nie ma wzmianki o Supernatural- pierwszy sezon rzucałam bodajże 3 razy, drugi już jest znośny, trzeci się ogląda całkiem przyjemnie, ale dopiero 4 i 5 są świetne.
Ja bym dodała Community i Parki – może „przebrnięcie” to za duże słowo, niemniej dalsze sezony były zdecydowanie lepsze.
Ocenianie serialu, którego się nie widziało, ale „inni tak uważają”, to trochę kicha :/
@luc – choć lubię seriale fantastyczne, choć sporo osób, których zdanie cenię, się zachwyca, również nie jestem w stanie zmęczyć pierwszego sezonu.
Błagam i wnoszę apel! Epizod to nie to samo co ODCINEK, a sezon to nie to samo co SERIA. A co do The Strain, pierwszy odcinek mnie zaciekawił, ale potem było wg mnie tylko gorzej i zarzuciłam oglądanie. I należę do tych, których BB mimo swojej doskonałej reputacji nie przetrzymali przed ekranem po obejrzeniu pierwszej serii. Widziałam ją na początku tego roku i nie miałam ochoty dowiedzieć się co dalej.
„Breaking Bad” is the best ever!!! Nie znosze tego wymondrzania, nudny to jest „Klan” pozdrowienia dla fanow BB.
Absolutnie nie wyczułem dłużyzn w BB, idealnie mi się to oglądało od początku, znakomity klimat i właśnie wyczucie w dawkowaniu mocniejszych pierdolnięć.
Za to Czarna Lista bardziej odrzuca od pierwszych minut. 😛
Ja odwrotnie: „Czarna Lista” od pierwszego odcinka mnie wciągnęła.
Ja muszę dołożyć swoje 5 groszy co do „jak poznałem waszą matkę”, jako że kompletnie tutaj nie pasuje. Rozumiem dlaczego facet, który najwyraźniej lubi akcję, miał problem z wciągnięciem się w ten serial, jednak HIMYM, dla odmiany, zaczą sie ciekawie a z czsem stracił swój urok. Gdzieś ok. sezonu 5 zaczeło wiać nudą, 6 sezon ciężko było przetrwać, a 7 to już zupełnie inna historia.
Ale dam jeszcze drugą szansę przy okazji emisji na TVN7, bo to już kolejna dobra opinia.
A ja chyba dla odmiany z większością podanych tu seriali się zgodzę ( czyli z tymi co oglądałam). The Wire – na początku strasznie się człowiek głubi co za bardzo nie zachęca i nie wciąga. Przerabiałam ostatnio na moim chłopaku, tumacząc co nie co żeby było łatwiej ( sama widziałam serial 3 razy ). Battlestar Galactica , mimo iż kompletnie nie jestem fanem fantasty, uważam że jeden z lepszych seriali jakie widziałam. Kompletnie nie wciąga na początku. Próbowałam zachęcić rodzióców – nie udało się. HIMYM baardzo dziwnie sie to oglądało na początku. Tak jak zostało napisane „charakterystyczny styl opowiadania i humor tej produkcji – ja potrzebowałem chwili, dłuższej chwili, by do nich przywyknąć i cieszyć się tym serialem” mam takie same odczucia, szczególnie postać Lily była jakaś taka „dziwna”. I na koniec breaking bad wokół którego jest najwięcej kontrowersji. Taki był właśnie klimat serialu, cholernie wolny i nie zawsze ciekawy. Moi rodzice staneli właśnie na słynnym odcinku z muchą ( wolniej się już nie dało ) i udało się dopiero za trzecim podejściem. Było warto. Ja mimo nudnych początków, rzadko seriale przerywam, więc nie mam takich problemów.
Odniosę się do The Strain…
Niestety pierwszy odcinek jest tylko wciągający…
Dalsze… hmmm… nie specjalnie przepadam za serialami z wamiprami ale dałem się namówić przez ten artykuł.
Po obejrzeniu kilku odcinków chyba właściwie sobie potwierdziłem, że seriale z wampirami nie dla mnie. Generalnie w mojej ocenie żenada. Żaden z bohaterów nie przekonuje (może oprócz „niemca”). Dialogi to sztuczność nad sztucznościami, wybory rażą dziecinadą (obrażanie się), wampiry strzelające czymś z paszczy nie wiem czy to ma być nowy styl wampira czy pasuje do akcji w scenariuszu. Rozłupywanie czaszek mogę mieć w odpowiedniej ilości w Pile czy innych Hostelach – po co męczyć tym w serialu (pieniędzy na to, żeby to było efektowne i tak nie ma – co widać na ekranie).
Jednym słowem zmarnowane kilka godzin (bo może to jeszcze nie ten odcinek po którym ma być pięknie).