„Przyjaciele” – 20 lat z sitcomem wszech czasów
22 września mija 20 lat od emisji pierwszego odcinka „Przyjaciół”, 4 maja minęło dziesięć lat od emisji ostatniego. Dla milionów fanów „Przyjaciele” jednak nigdy się nie skończyli. Sitcom wszech czasów jest wciąż oglądany, wychodzą kolejne jubileuszowe edycje DVD, kolejne telewizje nadają powtórki powtórek powtórek kolejnych odcinków, ludzie to znają na pamięć, a wciąż od nowa oglądają. O co chodzi?
Marcin Zwierzchowski
Ogólnie: jeżeli ktoś przygotowuje listę najlepszych lub najpopularniejszych seriali w historii telewizji i nie ma na niej „Przyjaciół” – śmiało można taki świstek spuścić w toalecie, a jego autora poczęstować pełnym rozbawienia i politowania uśmiechem.
Prywatnie: pamiętam, jak n lat temu wyczekiwałem na kolejne odsłony przygód sympatycznych nowojorczyków, emitowane jeszcze na Canal+, tuż przed 20:00, w paśmie niekodowanym (chwalmy Pana!). Nie sposób zliczyć, ile razy od tego czasu wracałem do „Przyjaciół”, czy to oglądając po kolei wszystkie sezony, czy też łapiąc pojedyncze odcinki powtarzane przez różne stacje – bo ta historia się nie nudzi, te żarty nie robią się mniej śmieszne, a ci bohaterowie nie zaczynają irytować (no, może trochę Phoebe, ale z nią mam tak od zawsze).
„Przyjaciołom” właśnie stuknęło 20 lat. To dwie dekady z serialem-fenomenem, który podbił cały świat i stał się wzorem dla wszystkich kolejnych sitcomów. Do dzisiaj żadna inna produkcja komediowa nie zbliżyła się choćby – w skali światowej – do tego sukcesu. Pamięć o Rossie, Rachel, Chandlerze, Monice, Joeyu i Phoebe zaś ani trochę nie blednie.
Dla mnie miarą wielkości tego serialu jest fakt, że się po prostu nie nudzi. Jest niezdzieralny, prawdziwy produkt wielokrotnego użytku, jedyna telewizyjna produkcja, na którą od lat regularnie trafiam, klikając pilotem, i na której regularnie od lat się zatrzymuję. Nieważne, który sezon, nieważne, który odcinek, nieważne, ile razy ani kiedy ostatnio widziałem ten konkretny epizod – i tak obejrzę, bo wiem, że znowu będę się śmiał. To szaleństwo! Znam „Przyjaciół” na pamięć, wiem, co się za chwilę wydarzy, wiem, co powie Chandler, a i tak mnie to bawi. Nie raz, nie dwa, zdarzało się, że gdy „przerobiłem” wszystkie sezony na DVD, a rodzime stacje telewizyjne jak zawsze nie oferowały absolutnie niczego ciekawego do obejrzenia, po prostu wkładałem do odtwarzacza płytkę z numerem 1 i przygoda zaczynała się od nowa. Wariactwo.I jest to fenomen-wyjątek, coś niepowtarzalnego. Przez lata pojawiało się wiele sitcomów albo wprost wzorowanych na „Przyjaciołach”, albo wyraźnie się nimi inspirujących – przyjrzyjcie się bohaterom „Teorii wielkiego podrywu” i powiedzcie, że w relacji Howarda i Raja nie widzicie analogii do Joeya i Chandlera, a związek geekowatego Rossa i zbyt seksownej dla niego Rachel nie był matrycą dla Leonarda i Penny? Sama Penny i jej relacja intelektualna do reszty grupy to z kolei kopia tego, jak w oczach pozostałej piątki przyjaciół wyglądał Joey. (Może też dlatego jestem takim fanem „Teorii…”?).
Aneta Kyzioł
Żyją bez smartfonów, nie siedzą godzinami w internecie, nie gadają przez skype’a. Wpadają do siebie bez wcześniejszego anonsującego telefonu, wspólnie okupują „swoją” kanapę w „swojej” knajpce Central Perk, ciągle ze sobą rozmawiają i zawsze mają dla siebie czas. Śmieszni, nieprzesadnie mądrzy, niedojrzali, ciepli i fajni. Długo szukający swojego miejsca na ziemi, popełniający po drodze masę głupot, odkładający dorosłość na później, do ostatniego odcinka.
Znamienne, że serial kończył się w momencie, kiedy dorośli (poza Joeyem oczywiście), ustabilizowali się, założyli rodziny. Przyjaźń zeszła na drugi plan, w 11. sezonie, gdyby kiedyś powstał, serial musiałyby pewnie zmienić tytuł na „Małżonkowie” czy „Rodzice”. Dzisiejsi trzydziestoparolatkowie perypetie Rachel, Rossa, Moniki, Chandlera, Phoebe i Joeya pewnie oglądają z uczuciem nostalgii.„Przyjaciele” byli znakiem swoich czasów. Portretem zbiorowym odkrytej w latach 90. XX wieku nowej grupy społecznej – wielkomiejskich singli: niezależnych, otwartych na doznania, eksperymentujących z modelami życia, szukających własnej drogi. Egzemplifikacją terminu „miejska rodzina”, opisującego grupę bliskich sobie osób niekoniecznie połączonych więzami pokrewieństwa. Pokazem wiary lat 90. w możliwość zmiany: społecznej, awansu jednostki, że chcieć znaczy móc. Kolejne dekady pokazały, że później będzie gorzej. Kolejnym głośnym serialem o grupie przyjaciół w Nowym Jorku będą „Dziewczyny” Leny Dunham – smutna komedia o niemożności, ograniczeniach, samotności i egoizmie.
Pamiętacie początek „Przyjaciół”, pierwszy odcinek? Najpoważniejszy z całej grupy paleontolog Ross właśnie się rozwodzi (po tym, jak jego żona odkryła, że jest lesbijką i wyprowadziła się do swojej dziewczyny). Rachel wpada do Cenral Perku w sukni ślubnej. Panna młoda uciekająca przed schematem: ładna dziewczyna z bogatego domu przechodzi spod opieki bogatego tatusia pod opiekę bogatego męża. Zaczyna szukanie własnej drogi, walkę o niezależność i swój przepis na szczęście. Przez dziesięć sezonów każdy z bohaterów wypróbuje wiele scenariuszy, zanim wybierze właściwy. Układy miłosne (czego tam nie było?!), erotyczne (serial był niezwykle otwarty, choć głównie w warstwie słownej – genialnie zabawne rozmowy o seksie, ale też walka Moniki i Rachel w łazience o ostatnią prezerwatywę!).
No i i praca. Była dla nich ważna, była częścią planu samorealizacji. Rachel przeszła drogę od kelnerki w Central Perku, przez sprzedawczynię w Bloomingdale’s po stanowisko menedżerki w dziale sprzedaży Ralfa Laurena. Chandler rzucił stabilną, ale nudną pracę w korporacji, by zacząć od stażu karierę w branży reklamowej. Ross zamienił muzeum na Uniwersytet Nowojorski. Monica zdobywała doświadczenie, pracując w wielu restauracjach, by na końcu zostać szefem kuchni. Kariera aktorska Joeya wahała się od nieudanego epizodu dublowania tyłka Ala Pacino w scenie pod prysznicem po status gwiazdy telenoweli.
„Już nigdy nie będzie takiego lata” – śpiewają ironicznie Świetliki. Już nigdy nie będzie lat 90., ale wciąż będzie superserial z lat 90. I śmiech z lekką nutką nostalgii.
Komentarze
Najlepszy sitcom wszechczasów!!! Uwielbiam ich! Zawsze oglądam po kilka razy i nigdy się nie nudzą 🙂
Autorzy wcale nie odpowiadają na pytanie dlaczego serial stał się tak popularny, a ludzie wciąż go oglądają. Proponuję więcej analizy.
Niestety nigdy nie dotrwalem do konca odcinka. W pewnych latach niemozna, kurka, bylo znalesc kanalu bez tego chlamu. Dla mnie byla to kompletnie oderwana od rzeczywistosci historia sfi. Albo historia o kretynach dla… Nic smiesznego, bardzo niedobry serial 😉
Ross: Ja chcę żony. ..
(Do Central Perk wpada Rachel w sukni ślubnej)
Chandler: A ja chcę milion dolarów!
😀
Ciekawe.Nie moglem wytrzymac dluzej niz pare minut.Mieszkam prawie 30 lat w Stanach.Byl typowo amerykanski dla Amerykanow .Polska przez te lata juz niezle zjechala w dol.Slonecznosci!
Bardzo lubię, kiedy autor artykułu stawia sobie tezę i nawet nie próbuje jej udowodnić, tylko bierze ją za pewnik, a czytelników za idiotów. „Friends” nie są najpopularniejszym serialem w Polsce. W USA za najlepszy serial stawiany jest „Sainfeld” zamiennie z „M*A*S*H”. Równie dobrze autor mógł napisać artykuł o najśmieszniejszym serialu wszech czasów „Ojciec Mateusz”, bo tak mu się podoba.
Straszny gniot. Jeden z najgorszych seriali tv.
nie wszyscy muszą być fanami tego serialu – ale Ci którzy nimi są – są nimi na maxa – tak jak opisano w artykule. A że nie da się tego zdefiniować do końca to inna sprawa. W każdym razie ja też oglądam go w kółko – czego nie robię z żadnym innym sitkomem…
„Kolejnym głośnym serialem o grupie przyjacioł w Nowym Jorku będą Dziewczyny??? Ktoś tu chyba ma poważne zaległości, HIMYM to niby co? Też ogromna popularność, trochę wzorowany na Friends, ale jednak w zupełnie innej konwencji.
Najlepszym sitcomem w historii jest Seinfeld. Najbardziej wpływowy, najlepiej napisany, najbardziej dochodowy. To z tego serialu weszło do potocznego angielskiego najwięcej zwrotów i idiomów. To od niego zaczęła się moda na nihilistyczne seriale z nie do końca jednoznacznymi bohaterami.
Dorównać im mogę tylko Simpsonowie jeśli chodzi o sławę i wpływ, oraz Arrested Development jeśli chodzi o jakość humoru, styl dowcipów.
Kilka razy probowalem to obejrzec, ale nie udalo mi sie wytrwac wiecej niz dwie minuty. Jeden z najbardziej irytujacych seriali na jakie sie w zyciu natknalem.