Bez fałszywej nuty – doskonałe „Mozart in the Jungle”
Amazon ma dobry sezon. Mimo że jest nowicjuszem na rynku produkcji telewizyjnej, już otrzymał np. Złote Globy za serial „Transparent”. I trudno się dziwić, bo produkcje Amazona są śmieszne, ciekawe i nieco inne od tych, które zazwyczaj możemy znaleźć w ramówce. „Mozart In The Jungle” to dobry przykład serialu, który zapewne nie utrzymałby się na antenie zwykłej stacji. A dzięki Amazonowi możemy się cieszyć pierwszym sezonem.
„Mozart In The Jungle” to serial inspirowany wspomnieniami oboistki, robiącej karierę w nowojorskim światku muzyki klasycznej. Punktem wyjścia jest zmiana dyrygenta nowojorskich filharmoników. Po latach miejsce statecznego Brytyjczyka (w tej roli znakomity Malcolm McDowell) zajmuje entuzjastyczny Rodrigo (Gael Garcia Bernal), który pragnie w nieco znudzonych muzyków tchnąć nowe życie.
Problem w tym, że świat muzyki klasycznej to nie tylko ideały i artystyczne wyzwania, lecz także reklama, pieniądze i próba przetrwania w bardzo trudnych warunkach. Wszystkie zmagania filharmoników obserwujemy przede wszystkim oczyma Hailey Rutledge – młodej oboistki, która choć nie załapała się do głównego składu orkiestry, to dostała posadę asystentki energicznego dyrygenta, głównie robiąc mu Yerba Mate i starając się powstrzymać go przed głupimi pomysłami. A tych jest sporo – od próby orkiestry w terenie, przez ignorowanie ważnych zobowiązań (trzeba zbierać pieniądze, by orkiestra miała za co grać), po spotkania z byłą żoną, która jest równie utalentowana, co temperamentna.Serial ma cudowną, słodko-gorzką tonację – z jednej strony sporo w nim komizmu, z drugiej tego, co w pracy artysty zawsze najtrudniejsze – zmagań z własnymi ograniczeniami, próby osiągnięcia czegoś wielkiego i dręczących pytań o to, czy ma się wystarczająco dużo talentu.
A przy tym trzeba jeszcze znaleźć czas na zarobienie paru groszy, coś zrobić z kontuzją ręki i jakoś załatwić sobie plan emerytalny. I wszystko to przy dźwiękach najcudowniejszych klasycznych utworów, które dziwnie kontrastują z tym codziennym życiem artysty. Przy czym humor jest tu obecny, ale nie ma zbyt wielu prostych gagów. Jest za to dużo momentów do śmiechu dla tych, którzy choć na chwilkę zetknęli się ze światem muzyki klasycznej. Znajomi muzycy twierdzą z kolei, że sposób przedstawienia relacji w orkiestrze (wzajemne sympatie, animozje oraz różne ambicje) nie jest aż tak daleki od prawdy.„Mozart In the Jungle” wygrywa przede wszystkim obsadą. Gael Garcia Bernal w roli Rodrigo jest uroczy, charyzmatyczny, intrygujący i naprawdę nietrudno go polubić. A jednocześnie zadać sobie pytanie, czy przypadkiem jego artystyczna pasja nie jest największą przeszkodą w świecie, gdzie jednak trzeba się pojawiać na kolacjach dla darczyńców.
Ale trzeba przyznać, że bez magnetycznego Bernala serial byłby dużo słabszy. Doskonały jest też Malcolm McDowell jako odchodzący dyrygent emeritus walczący z jednej strony z poczuciem, że należy mu się uwaga i kierownicze stanowisko, a z drugiej – ze świadomością, że lata już nie te, a młody następca może naprawdę zmienić oblicze orkiestry. Dobrze sprawuje się też Lora Kirke jako główna bohaterka, wciąż szukająca potwierdzenia, że słusznie wybrała artystyczną drogę rozwoju. Ogólnie trzeba stwierdzić, że cały serial ma bardzo dobrą obsadę.Jeśli można coś „Mozart In The Jungle” zarzucić, to fakt, że ma tylko 10 odcinków. Nietrudno zgrać się z tą orkiestrową rodziną i trudno się z nią rozstać. I nic dziwnego – do scenariuszy serialu rękę przyłożyli Roman Coppola i Jason Schwartzman, którzy rzeczywiście znaleźli równowagę między lekkością produkcji o nieco szalonych muzykach a całkiem poważnym pytaniem o znaczenie sztuki i talentu – nie tylko w życiu człowieka, lecz także we współczesnej kulturze.
Serial ma jeszcze jeden plus – zapewniam, że po pierwszym sezonie nie będziecie mogli wyrzucić z głowy koncertu skrzypcowego Sibeliusa.
Komentarze
Siermiężne to jakieś, wytrzymałem mniej więcej 15 minut.