Philip K. Dick na małym ekranie – „The Man in the High Castle” od Amazona

maninthehighcastle2Amerykanin Philip K. Dick to jeden z ulubionych pisarzy Hollywoodu – na podstawie spisanych przez niego historii powstało kilkanaście filmów, kolejne są w produkcji. Po ponad pół wieku przerwy kultowy autor fantastyki powrócił także na mały ekran, tym razem w produkcji Amazonu „The Man in the High Castle”, czyli adaptacji głośnej powieści „Człowiek z Wysokiego Zamku”. Pilot spodobał się na tyle, że wkrótce zobaczyć mamy cały sezon.

„Człowiek…” to historia alternatywna, w której alianci przegrali II wojnę światową. W efekcie Stany Zjednoczone w 1962 roku nie są globalną potęgą, a państwem podzielonym na dwie strefy wpływów, japońską i niemiecką, z rozdzielającą je strefą neutralną. Państwem totalitarnym, z całym „dobrodziejstwem” inwentarza, czyli choćby wszechobecnymi służbami, inwigilacją i sypiącą się ekonomią.

Na szczytach władzy trwa nieustanna przepychanka o wykrojenie dla siebie jak największego kawałka tortu, a nieuchronnie zbliżający się dzień, w którym Hitler umrze lub odsunie się od władzy, tylko potęguje napięcia, co grozi pogrążeniem świata w nowej wojnie.

W te polityczne gry wplatana zostaje Juliana, mieszkanka kontrolowanej przez Japonię zachodniej części Stanów Zjednoczony, która wchodzi w posiadanie filmu „The Grasshopper Lies Heavy” (u Dicka była to książka „Utyje szarańcza”), pokazującego alternatywną (dla tej serialowej) wersję wydarzeń, w której to państwa osi zostały pokonane. Z powodu tego nagrania służby zabijają jej siostrę, ona sama staje przed wyborem, czy wejść na jej miejsce, czy pozbyć się wywrotowego filmu.

Łatwo się domyślić, którą ścieżką podąży – i to ona będzie główną bohaterką „The Man in the High Castle”. Choć nie jedyną, bo równie ciekawie zapowiada się wątek japońskiego dyplomaty Nobosuke Tagomiego, granego przez Cary-Hiroyukiego Tagawę, znanego z ról „tych złych” w wielu filmach akcji, który tym razem wydaje się działać z tak jakby szlachetnych pobudek. Poza nimi nie zabraknie także podwójnych agentów czy złych oficerów (niemieckich i japońskich).

Ciekawa wydaje się tu taktyka dobierania obsady – oprócz Tagawy rozpoznamy także Juliannę, czyli Alexę Davalos („Starcie tytanów”, „Kroniki Riddicka”), jej chłopaka Franka, granego przez Ruperta Evansa („Hellboy”), DJ Quallsa czy wreszcie Rufusa Sewella, który od lat wciela się w dobrych i złych osiłków, od „Obłędnego rycerza” po nowego „Herkulesa”. Wszystko to aktorzy w pewnym stopniu rozpoznawalni, dzięki czemu „The Man…” nie jest kolejnym serialem z anonimową obsadą, aczkolwiek daleko im do gwiazd, na które pewnie trzeba by wydać miliony. Sprytne zagranie.

Sewell i Tagawa przy okazji gwarantują zaś, że aktorsko nie będzie na co narzekać. Choć w samym pilocie pojawiają się na chwilę, a cała uwaga skupia się na Julianie i Joe’m Blake’u (mało doświadczony Luke Kleintank). Ta pierwsza głównie robi zbolałą minę i miota się między iluzorycznym bezpieczeństwem normalnego życia a podjęciem się niebezpiecznej misji transportu filmu, ten drugi zaś ochoczo wstępuje do ruchu oporu, by walczyć z okupantami. Oboje, przynajmniej na chwilę obecną, z perspektywy widza są mało istotni, Kleintank wydaje się zaś wyjątkowo mało wyrazisty, w ogóle nie zapada w pamięć, przez co po kilku dniach od obejrzenia pilota o mało nie zapomniałem o jego bohaterze.Man-In-the-High-CastleW „The Man in the High Castle” chodzi przede wszystkim o kreację Dicka, o te dziwne Stany, kraj podbity i rozerwany na strzępy, o nową rzeczywistość, której elementy składowe twórcy stopniowo nam wyjawiają. To jest naprawdę fascynujące.

Jasne, Juliana i Joe są na pierwszym planie, ale ci dwoje niczym się nie wyróżniają, podczas gdy tło dla ich poczynań jest unikatowe. To znamienne, że zdecydowanie bardziej od głównych bohaterów interesujące są postacie Tagawy i Sewella – bo obaj stanowią trybiki systemu, a ich wątki oferują zajrzenie w jego głąb. To znamienne, że bardziej na to, co stanie się z Julianą albo jej chłopakiem, czekałem na kolejne wtrącenia dotyczące konstrukcji tej historii alternatywnej. Po prawdzie już po kilkudziesięciu minutach pierwszego odcinka postać grana przez Davalos zaczynała robić się drażniąca.

Nie na tyle jednak, by przesłonić fakt, że „The Man in the High Castle” sprawia naprawdę dobre wrażenie. Które to zdanie podzielają też użytkownicy Amazona – pilot zebrał wysokie oceny i był najczęściej oglądanym odcinkiem w historii platformy. Kolejnych odcinków spodziewać się możemy na przełomie 2015 i 2016 roku.

Miłośnicy prozy Philipa K. Dicka z ulga odnotują zaś, że choć serial wprowadza pewne zmiany względem książki, to biorąc pod uwagę, co Hollywood robiło z tekstami tego pisarza, mamy do czynienia z naprawdę wierną ekranizacją.