„iZombie” – czyli znowu żywe trupy, ale tym razem jest zabawnie
Popularność serialu „The Walking Dead” nie spada, wręcz przeciwnie – zombie są na fali. I nie chodzi tylko o tę produkcję, bo amatorzy ludzkich mózgów są wszędzie, od powieści, przez gry (nasze polskie „Dying Light”), po komiksy, filmy i właśnie seriale.
We wrześniu ubiegłego roku debiutowała produkcja „Z Nation” (która do Polski dotarła niedawno dzięki TV Puls), a niedawno premierę miał pilotowy odcinek „iZombie”, czyli ekranizacja komiksu, w którym żywym trupem jest główna bohaterka.
Różnica względem „The Walking Dead”? „iZombie” nie ma nas straszyć, ale bawić. W sumie ma wiele wspólnego z filmem „Wiecznie żywy” z 2013 roku, a może dokładniej z książką „Ciepłe ciała” Isaaca Mariona, na podstawie której go nakręcono.
Tutaj również patrzymy na świat martwymi oczyma, z offu leci komentarz naszego zombiaka, a głównym tematem jest tęsknota za starym życiem i próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości (i niezatracenia w byciu potworem). Tyle podobieństw.
Liv z „iZombie” nie powłóczy nogami i nie atakuje wszystkiego, co się rusza, jest tylko trochę blada, ma smaka na mózgi, a w monstrum zamienia się tylko, jeżeli bardzo zgłodnieje lub ktoś ją wkurzy. No i przede wszystkim: nie zamieniła się w żywego trupa w wyniku zombieapoklipsy, ale pojedynczego, tajemniczego incydentu, o którym prawda nie jest znana opinii publicznej. Wszyscy wokół żyją więc własnym życiem, a różnica jest taka, że Liv… nieżyje swoim nie-życiem.
Rzuciła pracę w szpitalu i przeniosła się do kostnicy, co zapewnia jej dostęp do dużej liczby mózgów. Mózgów, które zjada i dzięki którym ma przebłyski wspomnień ich poprzednich właścicieli, jak np. z momentu ich śmierci. Na boku bycia żywym trupem pomaga więc jednemu policjantowi (który myśli, że dziewczyna jest jasnowidzem) w rozwiązywaniu spraw kryminalnych.
„iZombie” to więc połączenie policyjnego procedurala z opowieścią o życiu jako zombie. Największym wyróżnikiem tego serialu jest jednak coś innego – olbrzymia świadomość siebie i zombie-popkultury, popkultury w ogóle, którą twórcy ewidentnie się bawią. Skaczą od nawiązań do George’a Romero, przez „28 dni później”, aż do czerpania ze „Lśnienia” i parodiowania… reklamy Snickersa.
To produkcja z nurtu post-zombie, którą aby cieszyć się w pełni, należy wcześniej pochłonąć mnóstwo klasycznych opowieści o zjadających mózgi potworach. Sam w sobie serial produkcji CW (ci od „Flasha”) nie oferuje niczego nowego, poza właśnie tym luźnym podejściem do mitologii zombie, czerpaniem z niej i bawieniem się kliszami. Robi to jednak bardzo dobrze, więc jest to wartość sama w sobie.
Obawy może budzić tylko to, czy „iZombie” nie zawali się pod własnym ciężarem, bo granie konwencją to trudna sztuka, no i nie sposób opierać na tym cały serial („Galavant” to wspaniały wyjątek). Sporo będzie więc zależało od samych śledztw, w które miesza się Liv – albo dostaniemy jeszcze jednego procedurala z dziwnym pomagierem policjanta, albo „iZombie” wymyśli dla siebie nową, ciekawą formułę. (Pójście w absolutne zakręcenie i jazdę po bandzie możemy skreślić, bo to bardzo udanie zrobiło „Death Valley”.)
Na chwilę obecną jest zabawnie. Zobaczymy, czy mózgi w końcu nam się nie przejedzą.