Kupić, sprzedać – po finale „Mad Men”
Trudno uwierzyć, że serial „Mad Men”, który skończył się w ostatnią niedzielę, nie miał nawet 100 odcinków.
Seriale mają teraz zwykle po kilkanaście sezonów i częściej zniechęcają widzów, niż żegnają się z nimi w przemyślany sposób. Tymczasem serial, który od początku był rozpisany na dokładną liczbę odcinków, jest rzadkością.
Ale scenarzysta Matthew Weiner nie chciał trzymać widzów przed ekranami w nieskończoność – chciał opowiedzieć dwie historie: dyrektora kreatywnego w agencji reklamowej i przemian, jakie amerykańska kultura przeszła w latach 60. Obie rzeczy udały się wyśmienicie. (SPOJLERY)
Kiedy „Mad Men” debiutował w 2007 r., nikt nie przewidywał sukcesu. Po pierwsze, nie został wyprodukowany przez żadną z wielkich stacji, ale przez AMC – wówczas bez żadnego doświadczenia w produkcji serialowej.
Druga sprawa to tematyka – dziś sporo jest seriali opowiadających o minionych dekadach XX wieku („Masters of Sex”, „Pan Am”, „Halt and Catch Fire”), ale trudno było dostrzec w obyczajowym serialu o latach 60. absolutny hit. Inną sprawą była obsada – choć w rolach drugoplanowych pojawiali się aktorzy kojarzeni przez widzów z innych produkcji telewizyjnych (jak John Slattery), to grający główną rolę Dona Drapera Jon Hamm był aktorem praktycznie szerszej publiczności nieznanym.Sukces okazał się jednak natychmiastowy. O „Mad Menie” w samych superlatywach rozpisywali się zarówno krytycy, jak i wielbiciele telewizji. Jednocześnie nikt nie miał wątpliwości, że serial o agencji reklamowej otworzył nowy rozdział w historii serialu telewizyjnego.
Nie tylko bowiem skłonił Amerykanów do refleksji nad własną, niedawną historią (sporo zaczęło się mówić o ówczesnym seksizmie, wydano parę książek o realiach społecznych lat 60., a nawet wyprodukowano linię mebli inspirowaną tym serialem), ale też pokazał pewien nowy wymiar serialu obyczajowego.
Bo w „Mad Men” właściwie nic się nie działo – Don Draper uwodził kolejnych klientów i kobiety, ale zdecydowanie ważniejsze były jego kryzys egzystencjalny, szukanie swojego miejsca i powolna narracja koncentrująca się niekiedy na zupełnie niedramatycznych epizodach z życia bohaterów.
Jeśli ktokolwiek chciał pokazać, że współczesny serial może wyjść poza granice prostej rozrywki, mógł bez trudu przywołać przykład „Mad Mena” – serialu, który jednak wymagał od widza intelektualnego wysiłku i pewnej wiedzy (wiele w nim aluzji do prawdziwych wydarzeń kształtujących lata 60. w Stanach).Jednocześnie serialowi udało się coś, co rzadko się spotyka – potrafił zaskoczyć. Czasem scenami zupełnie surrealistycznymi (jak ta, w której w czasie imprezy w biurze na skutek nieszczęśliwego wypadku jeden z uczestników traci stopę pod miniaturową kosiarką do trawy), niekiedy niesłychanie przemyślanymi odwołaniami do prawdziwych reklam (np. w serialowej rzeczywistości to Don Draper wymyśla słynne hasło z reklamy Pal Malli).
Widzowie do samego końca nie wiedzieli, jaki los spotka bohaterów, bo scenarzysta pokazał, że nie zależy mu koniecznie na wpisywaniu się w jakąkolwiek z klisz – jego scenariusze rzadko były nadmierne cukierkowe, ale też nie były jednoznacznie przygnębiające. Przy czym nawet jeśli widz z napięciem czekał na ostatni rozdział w historii Dona Drapera, to pod drodze nie raz musiał się zatrzymać, z podziwem przyglądając się kunsztowi twórców serialu.
Już pod koniec pierwszego sezonu – kiedy Don Draper wygłasza swoją słynną prezentację dla Kodaka – wielu widzów zapewniało, że to jedna z najlepszych scen w telewizji. A potem przyszły kolejne doskonałe odcinki – w tym „Suitcase”, powszechnie uważany za najlepszy w całym serialu odcinek, gdzie całonocna praca nad reklamą zbiega się z meczem bokserskim oglądanym przez część pracowników agencji.
To odcinek fenomenalny pod każdym względem – tak dobry, że nawet gdyby nie stanowił części większej całości, warto byłoby go obejrzeć. A to nie koniec – kiedy na początku piątego sezonu w odcinku pojawiła się piosenka Zou Bisou Bisou, natychmiast ten przebój z lat 60. wylądował na listach przebojów współczesnych. Bo „Mad Men” nie tylko bawił widzów, ale też zaskakująco często kształtował ich gusty.Nie byłoby „Mad Mena” bez znakomitej obsady – przede wszystkim bez Jona Hamma w roli Dona Drapera. Don – przystojny, inteligentny i pewny siebie – zaczyna jako idealny przedstawiciel swojej epoki.
Człowiek, który zawsze jest nienagannie ubrany, pali, pije i uwodzi sekretarki. A po ciężkim dniu pracy wraca do domu na przedmieściach, gdzie czekają prześliczna żona i dwoje dzieci. Od samego początku widz nie miał wątpliwości – to tylko fasada, w istocie Don nigdy nie zdawał się szczególnie szczęśliwy, a już w pierwszym sezonie widzowie mogli się przekonać, że nie jest tym, za kogo się podaje.
Przez kolejne sezony widzowie mogli zadawać sobie pytanie, czy Don odnajdzie siebie, czy jego życie nabierze w końcu sensu, a on sam po licznych ślubach, romansach i rozwodach znajdzie spokój ducha.
Geniusz serialu polegał też na tym, że nie był on tylko historią podróży Dona – przecież do agencji marketingowej wchodzimy razem z Peggy, graną przez Elizabeth Moss sekretarką, która szybko zaczyna karierę jako copywriterka i ma olbrzymie ambicje.
Dla Peggy pokazana w serialu dekada była kluczowa głównie ze względu na wybory, których musi dokonać – wciąż mając w głowie marzenie, by kiedyś zająć pozycję równą tej, którą osiągnął Don. Dzięki temu twórcy serialu znaleźli miejsce, by opowiedzieć o zmieniającej się sytuacji kobiet. Serial, który w pierwszym sezonie był oskarżany o seksizm, udowodnił, że starał się jedynie pokazać obyczajowość pewnych czasów – traktując postacie kobiece (nawet te nielubiane, jak Betty Draper) z szacunkiem.I tak dochodzimy do ostatniego odcinka – wyczekiwanego (ostatni sezon serialu nadawano z dużą przerwą), ale też budzącego niepokój.
W przypadku „Mad Men” finał wydawał się chyba ważniejszy niż w innych serialach. Widzowie nie tyle bowiem czekali na zakończenie wątków, ile na puentę – taką, która zdoła wyjaśnić, dlaczego spędziliśmy tyle czasu, oglądając życie ludzi w latach 60.
Finał nie tyle dopowiadał historie do końca, ile właściwie urywał je w chwili, kiedy – jak wyznał scenarzysta – bohaterowie są nieco szczęśliwsi niż byli na początku serialu. I to mogło widzów zaskoczyć.
Peggy, która była przekonana, że zawsze będzie musiała wybierać pracę, a nie rodzinę, znalazła w końcu idealnego kandydata. Joan – grana przez Christinę Hendricks szybko awansująca szefowa sekretarek – wybiera, zapewne ku zaskoczeniu wielu, własną firmę, a nie beztroskie życie z zamożnym kandydatem.
Zresztą te wątki pokazują nam najlepiej, jak bardzo bohaterowie się zmienili – Joan, która tylko marzyła o ślubie i porzuceniu pracy, staje się bizneswoman, Peggy w tym nieco lepszym dla kobiet świecie może pracować bez skazywania się na samotność. Swoją wersję szczęścia znajduje też Roger Sterling – który nareszcie, po latach romansów, znalazł idealną kandydatkę na żonę. Pete Cambell (najbardziej znienawidzony bohater serialu), który w końcu osiągnął wszystko, czego pragnął, i przestał być tak strasznie denerwujący – nagle osiągnął dojrzałość.Na sam koniec Don. Widzowie w ostatnim odcinku mogli usłyszeć jego rozmowy telefoniczne – z umierającą pierwszą żoną Betty, z martwiącą się o niego Peggy, coraz bardziej niezależną córką.
Ostatecznie jednak Don – który trochę przez przypadek znalazł się w hipisowskiej komunie – w końcu chyba osiąga spokój. Po tym, jak w czasie jednej sesji rozpoznaje w niepozornym pracowniku biurowym siebie samego i oferuje mu pocieszenie, widz może odnieść wrażenie, że nastąpił przełom.
Ale widząc Dona medytującego na szczycie klifu niejeden z widzów miał poczucie, że stało się coś dziwnego. Wtem! Pojawia się uśmiech. Dzwonek. Reklama Coca Coli – ta słynna z 1971 roku, wykorzystująca ideologię hippisowską. Czy więc Don wrócił ze swojej podróży do agencji reklamowej i wymyślił jedną z najbardziej rozpoznawanych reklam coli? (Wskazywałyby na to różne tropy, takie jak podobne ubrania recepcjonistki z komuny i jednej z dziewczyn z reklamy).
A może scenarzysta sugeruje, że nowa epoka ma swoje własne reklamy i własnych bohaterów, którzy każdą ideologię przerobią na produkt.Przede wszystkim jednak serial przypomina nam, że tak naprawdę jego przedmiotem nie była tylko podróż jednostki, ale także historia sprzedawania nam marzeń i szczęścia. Don Draper niekoniecznie musiał znaleźć szczęście – ale na pewno musiał umieć je sprzedawać.
Można się zastanawiać, czy przypadkiem ta nasza podróż przez lata 60. nie dała nam przede wszystkim historii kształtowania się naszej teraźniejszości. Teraźniejszości, na którą w równym stopniu wpłynęli politycy, artyści, działacze, co ludzie pokroju Dona Drapera – gotowego sprzedać nam każde marzenie, cele i ideały tylko po to, by zareklamować nam parę rajstop czy gazowany napój.
I tak serial o latach 60. pięknie opowiada o iluzji, w której wszyscy żyjemy.
Komentarze
Genialny serial. Chyba najlepszy jaki widzialam. Kiedy polskie telewizje zaczna takie seriale robic ???
„(np. w serialowej rzeczywistości to Don Draper wymyśla słynne hasło z reklamy Pal Malli).”
A nie Lucky Strike?
Nie wiem dlaczego nie wykorzystano w tej produkcji muzyki zespołu Metronomy (chocby English riviera).
To byłoby świetne!
To była reklama lucky strike – ‚it’s toasted’ – 1szy odcinek 🙂