Serialowe hity i kity ostatnich miesięcy – więcej typów!
Nadszedł czas finałów. Z niektórymi serialami już się pożegnaliśmy (na jakiś czas albo na stałe), w przypadku niektórych do wyemitowania zostało jeszcze do wyemitowania kilka odcinków. Seryjni postanowili więc podsumować ostatnie miesiące na małym ekranie.
Katarzyna Czajka
PLUSY
1. „Poldark” – sezon 1.
BBC od samego początku nie ukrywało, że chce zafundować widzom przeżycie na miarę ekranizacji „Dumy i uprzedzania” z 1995. „Poldark” to ekranizacja cyklu powieści Winstona Grahama, opowiadających o życiu i perypetiach rodziny Poldarków, zamieszkującej przepiękną Kornwalię. Pierwszy sezon serialu to czystej wody melodramat, gdzie jeździ się konno, stoi na klifach i kocha namiętnie. W roli głównej, Rossa Poldarka, występuje znany min. z „Hobbita” Aidan Turner – aktor niezwykle miły dla oka, co znacznie ułatwia ignorowanie fabularnych klisz. Cudowna rozrywka – szkoda że tylko na osiem sobotnich wieczorów.
2. „iZombie” – sezon 1.
Ekranizacja mało znanego w Polsce komiksu DC (wydawanego w ramach imprintu Vertigo), opowiadająca o młodej studentce medycyny, która po nieudanej imprezie budzi się jako zombie. Komicy twierdzą, że w serialu można znaleźć wątki znane ze wszystkich innych produkcji, które obecnie są w telewizji (medycyna, serial kryminalny, zombi), ale prawda jest taka, że to produkcja urocza i doskonale zagrana. Co więcej – już wiadomo, że czeka nas więcej sezonów, więc można oglądać bez lęku, że zaraz skasują.
3. „Daredevil” – sezon 1.
Nieco poważniejsze podejście do bohaterów Marvela, produkcja Netflixa i dowód na to, że można nakręcić naprawdę dobry serial superbohaterski. Daredevil to heros lokalny a cała historia rozgrywa się raptem w jednej nowojorskiej dzielnicy. Nie zmienia to jednak faktu, że ten nowy serial ze stajni Marvela wciąga i bawi, jednocześnie pokazując że nie tylko DC ma patent na targanych wątpliwościami herosów. Duża w tym zasługa obsady, w tym doskonałego Charliego Coxa, który mimo wątpliwości fanów idealnie poradził sobie z tytułową rolą. Ponownie można zasiąść przed telewizorem bez lęku, bo już teraz wiadomo, że będzie ciąg dalszy
MINUSY
1. „Gotham” – sezon 1.
Jako wielbicielka Batmana bardzo liczyłam, że nowy serial FOX będzie produkcją specjalnie dla mnie. I rzeczywiście, na początku sezonu wydawało się, że „Gotham” usatysfakcjonuje wszystkich wielbicieli opowieści o Mrocznym Rycerzu. Niestety, serial z każdym odcinkiem coraz mniej bawił i teraz – mimo, że został przedłużony na kolejny sezon – jest raczej przykładem na to, jak seriali superbohaterskich nie kręcić. Wydaje się, że produkcji zaszkodził fakt, że FOX bardzo szybko zamówił kolejne odcinki i wydłużył sezon, co odbiło się na logice opowieści i poziomie odcinków.
2. „Chrurdzy” – sezon 11.
Jeszcze nigdy zmęczenie materiału nie było tak wyraźne. Shonda Rhimes nie do końca wie, co począć ze swoimi bohaterami. Wszystko już się im przydarzyło (czasem dwa razy), wszystkie emocje widzieliśmy, a kolejne szokujące rozwiązania fabularne budzą raczej irytację, niż entuzjazm. Ostatnie odcinki sprawiły zaś, że nawet najbardziej zagorzali zwolennicy produkcji zaczęli się zastanawiać, czy warto jeszcze poświęcać jej czas. Co ciekawe – serial został przedłużony na następne sezony, więc póki co zostaniemy z naszymi poturbowanymi lekarzami jeszcze trochę dłużej.
3. „Last Man on Earth” – sezon 1.
Najnowszy serial komediowy telewizji FOX ma doskonały punkt wyjścia – tytułowy ostatni człowiek na zZiemi, rozpaczliwie szukający towarzystwa. Problem polega na tym, że po pierwszych dwóch odcinkach serial stacza się dość szybko w dół i zamiast bawić, co najwyżej drażni. Zwłaszcza, że w obliczu apokalipsy największym problemem bohatera okazują się irytujące kobiety. Ja podziękowałam, a FOX zamówił kolejny sezon.
Bartosz Staszczyszyn
PLUSY
1. „Justified. Bez przebaczenia” – sezon 6., ostatni
„Justified. Bez przebaczenia” to jeden z najlepiej napisanych seriali ostatnich lat. Tutaj każdy dialog skrzy humorem, a błyskotliwymi puentami Raylana Givensa i Boyda Crowdera można by obdzielić kilka telewizyjnych hitów. Finałowy sezon produkcji Elmore’a Leonarda był tego potwierdzeniem. Domykając opowieść o pojedynku krewkiego szeryfa i charyzmatycznego rzezimieszka, scenarzyści „Justified” znów stanęli na wysokości zadania – w szóstym sezonie nie zabrakło akcji, dowcipu, barwnych i świetnie skonstruowanych postaci, a przede wszystkim – emocji.
2. „Fortitude” – sezon 1.
Tak, to prawda, że ostatnie odcinki były nieco rozczarowujące. Nie zmienia to jednak faktu, że „Fortitude” jest lekturą obowiązkową dla każdego serialoholika. To nie tylko intrygujący kryminał osadzony w scenerii podbiegunowego miasteczka, ale też kapitalna zabawa filmowymi konwencjami. Jest tu szczypta science fiction, historia policyjnego śledztwa i opowieść o mikrospołeczności, w której nie wszystko jest takie, jakie mogłoby się wydawać. Są wreszcie tak znakomici aktorzy jak Michael Gambon, Stanley Tucci i Richard Dormer – jedno z największych aktorskich odkryć tego sezonu.
3. „Bosch” – sezon 1.
Klasyczny kryminał obroni się zawsze. Zwłaszcza wtedy, gdy bohaterem jest zmęczony życiem gliniarz z twardym kręgosłupem i wielkim sercem. Harry Bosh jest właśnie takim gościem – nie mizdrzy się do widza, nie próbuje bawić. Po prostu robi swoje.
Sięgając po bestsellerowe powieści Michaela Connelly’ego o Hieronymusie „Harrym” Boschu, włodarze Amazona podjęli świetną decyzję. W rękach Erica Overmyera, autora „Treme” i „Prawa ulicy”, „Bosch” zmienił się w jeden z najsolidniejszych seriali kryminalnych sezonu.
Pełnokrwiste postaci, wciągająca intryga i niezła obsada (z Titusem Welliverem na czele) okazały się gwarancją sukcesu. Nie dziwi zatem, że w 2016 roku „Bosch” powróci z nowym sezonem.
MINUSY
1. „Dig” – sezon 1.
Przygotowując ten serialowy barszcz, Gideon Raff i Tim Kring wrzucili do kociołka o kilka grzybów za dużo. W „Dig” pożenili ze sobą opowieść o niepokornym agencie FBI z historią religijnej sekty, opowiadali o młodym chasydzie przeżywającym życiowe inicjacje, o archeologicznych wykopaliskach mających zmienić bieg historii i o burzliwym romansie rozgrywającym się w scenerii Jerozolimy. Z tego nadmiaru zrodził się chaos, w którym zginęło wszystko to, co w „Dig” mogło być ciekawe i ważne.
2. „Galavant” – sezon 1.
Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze. „Galavant” miał być nową jakością w komedii – baśniowym musicalem, wzbogaconym o humor rodem ze skeczów Monty Pythona. I był, ale bardzo krótko. Już po kilku odcinkach zakochani we własnych pomysłach twórcy „Galavanta” zaczęli się powtarzać. Serialowa akcja toczyła się leniwie, a fabuła stała się zaledwie pretekstem do kolejnych musicalowych aranżacji. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby były one zabawne. A bywały takie tylko czasami.
3. „The Following” – sezon 3.
„The Following” nigdy nie zapowiadało się na produkcję wybitną, ale pierwsze dwa sezony z powodzeniem mogły odgrywać rolę „grzesznej przyjemności”. Niestety, w swej kolejnej odsłonie produkcja Kevina Williamsona skręciła w stronę autoparodii: nowe postaci okazywały się klonami tych złoczyńców, których poczciwi agenci FBI zdążyli już pokonać, a kolejne zwroty akcji wyglądały jak krzyk rozpaczy scenarzystów chcących za wszelką cenę zaskoczyć widza. I choć Kevin Bacon wspinał się na szczyty (niezbyt wysokie, przyznajmy) swoich możliwości, jego serial znalazł się na równi pochyłej i po trzecim sezonie zakończy swój ekranowy żywot.
Marcin Zwierzchowski
PLUSY
Na chwilę obecną nie wiadomo, czy powstanie druga seria. Na pewno nie w NBC, ale twórcy szukają nowego domu. I trzymam za nich kciuki, bo to był kawał dobrej, rozrywkowej telewizji, ze świetnym bohaterem, dobrze przemyślaną historią i interesującym tłem. Wiele seriali fantastycznych wszystkich swoich widzów traktuje jak nastolatki – ten był inny, był na przekór, co mnie bardzo pasowało.
2. „Powers” – sezon 1.
Ten serial ma wady, nie jestem ślepy. Choćby poziom efektów specjalnych jest żenujący. Jednak opowiada świetną historię i oferuję naprawdę ciekawe, oryginalne spojrzenie na kwestie superbohaterów. Wiem, gdy mówi się o poważnym traktowaniu komiksowych herosów, brzmi się głupio, ale prawda jest taka, że „Powers” to serial niezwykle inteligentny, ze świetnym humorem. No i gra w nim Sharlto Coopley.
Przedłużenie na kolejny sezon było dla mnie niezwykle radosną nowiną.
3. „Galavant” – sezon 1.
Bartek się nie zna. „Galavant” to największe pozytywne zaskoczenie ostatnich lat na małym ekranie, produkcja niemożliwa, a jednak istniejąca i działająca. Samo to połączenie: komediowy musical fantasy i fakt, że o dziwo tu wszystko gra (dosłownie i w przenośni), to jakiś cud. Oby więcej tak odważnych seriali, oby więcej twórców z takim dystansem i taką wiedza o gatunku, w którym tworzą! Oby przedłużyli „Galavanta” na kolejny sezon!
MINUSY
1. „Teoria wielkiego podrywu” – sezon 8.
Cóż powiedzieć, totalne wypalenie i zmęczenie materiału. Od tego serialu oczekiwać można było bardzo dużo, a tymczasem dostaliśmy więcej niż mniej. Jakaś mało zabawna zrobiła się ta komedia, jakoś mało popkulturowy stał się ten serial o geekach. Kolejne odcinki wyraźnie pisane były bez pomysłu, z nielicznymi wyjątkami. Aż boję się kolejnej serii.
2. „The Odd Couple” – sezon 1.
Oglądanie tego bolało, dlatego nie zdzierżyłem więcej niż kilka odcinków. Męczarnią dla widza, fana „Przyjaciół”, było obserwowanie drewnianego Matthew Perry’ego, który przez te lata stracił swój komediowy talent. Choć i z nim nie wiadomo, co by z tego wyszło, bo ani pomysł wyjściowy (zestawienie ze sobą postaci o całkowicie odmiennych charakterach i zmuszenie do wspólnego zamieszkania), ani konkretne żarty świeżością nie kusiły.
3. „The Walking Dead” – sezon 5.
Nuda i głupota bohaterów – to mi przychodzi do głowy, gdy pomyślę o ostatnim sezonie „TWD”. Nie ma gryz, nie ma realizmu, nie ma pogłębionej psychologii, a zamiast tego otrzymujemy zombie nieustannie wyskakujące znikąd, bohaterów od niechcenia zabijających całe hordy żywych trupów, a przede wszystkim momentami tak irytująco głupich, że człowiek zaczyna życzyć im śmierci.
Bo w zasadzie efektowne zgody i ciekawe sposoby uśmiercania zombiaków to największa ozdoba tej produkcji, której odchodzenie od komiksowego oryginału coraz mniej służy.
Aneta Kyzioł
PLUSY
1. „Transparent” – sezon 1.
Skromny, zrealizowany w klimacie niezależnego kina spod znaku festiwalu Sundance serial o mężczyźnie, który po latach ukrywanych przebieranek za kobietę decyduje się na zmianę płci. Ma pod siedemdziesiątkę, karierę prawniczą, żydowskie korzenie, byłą żonę i trójkę dorosłych dzieci – inteligentnych, pokręconych i średnio radzących sobie z życiem. Jill Soloway oparła swój autorski serial na doświadczeniach własnej rodziny. Powstał komediodramat, wzruszający i zabawny, wysmakowany wizualnie (słońce Kalifornii) i z fantastyczną obsadą, na czele ze słusznie nagrodzonym Złotym Globem Jeffreyem Tamborem.
2. „Homeland” – sezon 4.
Nadzieja umiera ostatnia – i dobrze. Miniony sezon „Homeland” to dowód na to, że każdy serial, który po świetnym starcie zaliczał coraz gorsze kontynuacje, ma szansę na odrodzenie. Carrie Mathison, w poprzednich dwóch sezonach głównie płacząca i histeryzująca, po śmierci Brody’ego złapała wiatr w żagle. Akcja pędziła, psychologia za nią (na ogół) nadążała, Afganistan i Pakistan prezentowały się świetnie, podobnie jak Peter Quinn i cały aktorski drugi plan. W 5. sezonie akcja ma przeskoczyć o 2,5 roku i toczyć się w Niemczech. Czekam niecierpliwie.
3. „The Good Wife” – sezon 6.
W internecie słychać narzekania, że seria była nierówna, pomysł z kampanią wyborczą Alicii słaby, że tak jak są seriale, w których każdy spał z każdym, tak w „Żonie idealnej” każdy pracował z każdym i ta układanka powoli przestaje działać… Jeśli chodzi o pracę – to faktycznie, scenarzyści zafundowali nam mało emocjonującą powtórkę z biurowych roszad. Szwankował też cały motyw aresztowania Carry’ego, nudziły dylematy Kalindy. Jednak wątek polityczny dominujący w tym sezonie został rozegrany fantastycznie i to zdecydowało o tym, że serial państwa King zaliczył kolejny dobry rok. Obserwowanie, czy w Alicii obudzi się zwierzę polityczne, czy stanie się drugim Peterem Florrickiem, czy serial zatoczy koło i co z tego wyniknie – bezcenne.
MINUSY
1. „Fortitude” – sezon 1.
A zapowiadało się genialnie. Biegun północny, odizolowane od świata miasteczko ze specyficznym składem mieszkańców: wyrzutków, odludków, uciekinierów, indywidualistów, w dodatku z kilkunastu nacji, malownicze krajobrazy, surowa przyroda i tajemnicze morderstwa. Do połowy wszystko szło świetnie. Potem scenarzyści znienacka porzucili logikę na rzecz mało wciągających, absurdalnych i prowadzących donikąd zabaw gatunkowych. Serial sensacyjny z elementami thrillera ustąpił miejsca horrorowi klasy C, z elementami telenoweli i kina gore.
2. „Better Call Saul” – sezon 1.
Żadna klapa, raczej lekkie rozczarowanie. I to być może spowodowane tym, że zwyczajnie po twórcach „Breaking Bad” opowiadających w nowej produkcji losy jednego z bohaterów „BB” – szemranego prawnika Saula Goodmana – spodziewałam się nieco innego serialu. Z szybszą akcją, bardziej zakręconego, bardziej porywającego itd. Tymczasem dostaliśmy obyczajową, snutą powoli i na rozgrywaną na delikatnych nutach historię o facecie, który bardzo starał się być uczciwy, ale świat rzucał mu kłody pod nogi. W 2. sezonie obejrzymy Saula Goodmana już „breaking bad” – przechodzącego na stronę zła. Wtedy pewnie zacznie się dziać. Czekam.
3. „Broadchurch” – sezon 2.
Pomysł na kontynuację losów pary policjantów w mistrzowskim wykonaniu Davida Tennanta i Olivii Colman był równie oryginalny i pociągający jak para głównych bohaterów. Zamiast kolejnej sprawy do rozwiązania musieli ponownie zmagać się z tą z poprzedniego sezonu, ale tym razem oglądaną z nieco innej perspektywy: efekty ich śledztwa miały bowiem przejść test sądowy. Zaczyna się rozprawa w sądzie w małym, nadmorskim Broadchurch i, tak jak mord z pierwszego sezonu, podzieli mieszkańców, zmieni relacje międzyludzkie itd. Problem w tym, że w swój świetny pomysł twórcy szybko zwątpili i dorzucili bohaterom sprawę z przeszłości, mało wciągającą, marnującą ekranowy czas i potencjał brytyjskiego serialu.
Komentarze
No dobrze a co z Daredevilem? Jest plakacik na zajawkę a potem nic? A szkoda bo w odróżnieniu od przynudnawego już Arrow czy naiwnego The Flash – Daredevil jest moim zdaniem naprawdę dobry. Z lekko mrocznawym klimatem, ciekawymi postaciami złoczyńców (z naprawdę świetnym Vincent D’Onofrio jako Willson Fisk) i całkiem ludzkim herosem.
Nie rozumiem jak można było nic nie napisać o Mad Men, serialu który właśnie się skończył po 8 latach z medialnym hukiem.
Ja też nie rozumiem: http://seryjni.blog.polityka.pl/2015/05/22/kupic-sprzedac-po-finale-mad-men/