„The Knick” – drugi sezon to znaczna ewolucja
Ciekawa sprawa: ci sami bohaterowie, ta sama obsada, to samo miejsce akcji, ten sam reżyser, nowa fabuła stanowi kontynuację starej, a mimo to „The Knick” w drugim sezonie to serial w dużej mierze inny od tego z pierwszej serii. Na szczęście tak samo ciekawy.
„The Knick” od Cinemaxa zaczynał jako serial, w którym Clive Owen grał lekarza pioniera medycyny, pracującego w Nowym Jorku na przełomie XIX i XX wieku. I w dużej mierze to podsumowywało wszystko, czym była ta produkcja, z tym dodatkiem, że nieraz silniej (wątek czarnoskórego lekarza), nieraz słabiej (walcząca o uznanie i samodzielność Cornelia, zarządzająca szpitalem) rozbudowywano poboczne historie. Siłą serialu było to, że tło dla medycznej rewolucji, która stanowiła esencję całej opowieści, budowano bardzo pieczołowicie, przez co ten Nowy Jork pokazano jako arenę dla wielkich społecznych zmian.
Nie zmieniało to faktu, że pierwszy plan był zajęty przez Owena i rozwój medycyny. „The Knick” z pierwszego sezonu to opowieść o geniuszu narkomanie, który jest okropnym człowiekiem, który z powodu swojej inteligencji i talentu wywyższa się ponad innych, a którego wszyscy mimo to muszą znosić bo… naprawdę jest geniuszem. Taki „Doktor House”, tylko bez tomografu i mnóstwa innych urządzeń, które obecnie czynią pracę lekarzy nieco łatwiejszą; w pierwszym sezonie bóle głowy likwidowano poprzez nawiercanie czaszki, co miało zmniejszyć ciśnienie w niej.
Gdy zaczynamy drugi sezon, dr Thackery jest tam, gdzie zostawiliśmy go w ostatniej scenie poprzedniej serii – w ośrodku odwykowym. I na chwilę tam pozostaje, a my w tym czasie widzimy, jak bardzo rozbudowana została fabuła „The Knick”. Teraz to już opowieść o rewolucji w ogóle, nie tylko medycznej.
Oczywiście, te wątki wciąż są najsilniejsze, zwłaszcza w drugiej połowie sezonu rozwijają się dzięki badaniom Thackery’ego nad uzależnieniami (niezwykła scena pracy nad nieosłoniętym mózgiem), jednak co rusz dochodzi coś nowego. Powracają kwestie rasizmu, które w pierwszym sezonie podnosił czarnoskóry lekarz Algernon Edwards, tym razem wychodzimy jednak poza dyskryminację na sali operacyjnej, a wkraczamy na salony i do świata polityki, obserwujemy elity i ich stosunek do ludzie o innym kolorze skóry. Powraca sprawa samodzielności Cornelii, która pokazuje nam, że Nowy Jork z początku XX wieku był nieprzyjazny nie tylko dla Afroamerykanów, ale również dla ambitnych kobiet i dla imigrantów (sporo miejsca poświęca się Polakom).
Dochodzą natomiast bardzo rozbudowane wątki rewolucji seksualnej – tu prym wiodą kierowca ambulansu oraz była zakonnica, którzy między innymi opracowują prezerwatywy, ale pojawia się i scena z „odkryciem” filmowej pornografii. Wreszcie też: ciągle powraca motyw rewolucji przemysłowej – od budowy metra aż do odkrycia, że benzyna to nie bezużyteczny odpad, ale paliwo przyszłości, którego symbolem jest ścieranie się wizji seniora rodu Robertsonów ze swoim synem, gdzie potomek naciska na ojca, by ten inwestował w nowe technologie.Jeżeli na to wszystko nałożymy fakt, że Thackery’ego jest w serialu znacznie mniej, co daje dużo miejsca na inne wątki (rozbudowano zwłaszcza postacie siostry Lucy oraz dr. Chickering Jr.), zobaczymy zupełnie inną skalę, w jakiej „The Knick” operuje w tej serii.
Momentami, zwłaszcza na początku, bywa to przytłaczające, bo wątków i tematów jest tu naprawdę, naprawdę dużo, ostatecznie jednak wydaje się to dobra ścieżka, zwłaszcza jeżeli Steven Soderbergh i spółka myślą o tym serialu jako o czymś, co mogłoby zostać w telewizji na jeszcze kilka sezonów – w takim wypadku trudno ciągnąć wszystko na plecach Clive’a Owena i makabrycznych scenach operacji.
Przy tym wszystkim „The Knick” pozostaje oszałamiającym wizualnie serialem (sceny operacji, kostiumy), z niesamowitą i wielokrotnie już chwaloną przeze mnie ścieżką muzyczną.
Finał drugiego sezonu 19 grudnia.
Komentarze
To świetny serial, polecam wszystkim.