„Sherlock i upiorna panna młoda” – odcinek (nie)specjalny?
7 i tylko 7 stycznia można obejrzeć nowe śledztwo Sherlocka Holmesa i Doktora Watsona w kinach, dwa dni później w BBC Brit. Trzy pierwsze akapity poniższej recenzji można przeczytać przed obejrzeniem, kolejne – po.
Od dawna było wiadomo, że na kolejny – czwarty – sezon „Sherlocka” trzeba będzie poczekać dłużej niż zwyczajowe dwa lata, m.in. dlatego, że grający główne role Benedict Cumberbatch i Martin Freeman zdążyli stać się prawdziwymi gwiazdami z mocno zapełnionymi kalendarzami. Z półsłówek rzucanych w wywiadach przez scenarzystów Marka Gatissa i Stevena Moffata można wywnioskować, że zdjęcia do kolejnych trzech odcinków ruszą w okolicach kwietnia, a premiery można się spodziewać w styczniu przyszłego roku. Trzy lata oczekiwania osłodzić fanom miał noworoczny odcinek specjalny – 90 minut całkiem nowych przygód Sherlocka i Watsona. Do tego osadzonych nie jak dotąd, we współczesnym Londynie, ale tak jak je napisał Arthur Conan Doyle, w epoce królowej Wiktorii. No, prawie.
XIX-wieczna Anglia jest tłem przyjemnie wciągającej historii z pogranicza kryminału i horroru. Tytułowa upiorna panna młoda – Emilia Ricoletti – w dniu swojego ślubu poluje z bronią na oblubieńca, a gdy nie trafia, popełnia spektakularne samobójstwo. Co nie przeszkadza jej wkrótce powrócić z martwych, by dokończyć dzieła. Sherlock i Watson, których pierwsze spotkanie oglądamy ponownie, tym razem w wersji retro, mają rozwiązać zagadkę wskrzeszenia panny młodej.
Co z czasem przywodzi Holmesowi na myśl pewną analogię, która staje się coraz bardziej natrętna – czy śmierć (w finale poprzedniego sezonu) arcywroga detektywa, profesora Moriarty’ego aby na pewno była ostateczna. Nowy odcinek kręci się wokół tych dwóch śledztw. Do tego dochodzą wycieczki w przeszłość i przyszłość, bohaterowie na przemian zyskują i tracą wąsy i włosy, przybierają i tracą na wadze. Pojawia się – bardzo kontrowersyjnie podany – wątek feministyczny, który już ściągnął na twórców gromy w internecie. Zaś całość jest tyleż malownicza, wizualnie wysmakowana i perfekcyjnie zagrana, co zagmatwana i momentami solidnie przesadzona. A nad wodospadem unosi się skrzydlata fraza: „pałac mojego umysłu”.
SPOILERY.W internecie zachwyty nad nowym odcinkiem sąsiadują z rozczarowaniem i konfuzją. Pierwsze dotyczą gry aktorskiej – świetnego odnalezienia się Cumberbatcha i Freemana ponownie w rolach detektywów, i to w nowym anturażu. I faktycznie, na ekranie widać, jaką przyjemność aktorom sprawia powrót do ról, które zrobiły z nich gwiazdy. Dobrze ogląda się również Londyn końca XIX wieku, a pojawiające się tu i ówdzie anachronizmy, które niektórych recenzentów irytowały, mają swoje usprawiedliwienie.
I właśnie ono tak rozczarowało i zirytowało niektórych. Otóż w pewnym momencie okazuje się, że cały świat przedstawiony jest jedynie narkotyczną wizją Sherlocka, który opętany myślą powrotu z zaświatów Moriarty’ego przy pomocy kokainy wyrusza do „pałacu swojego umysłu”, by tam poznać prawdę. A sceny spotkania z wrogiem są w odcinku najlepsze.
Twórcom udało się w widowiskowy i wizyjny (wspaniałe sceny nad wodospadem) sposób pokazać dwoistość natury Sherlocka Holmesa, który jak wersja doktora Jekylla wciąż walczy z okrutnym i szalonym panem Hydem, ale w istocie nie potrafi bez niego żyć, bo jest częścią jego osobowości. Dlatego Holmes nigdy nie pogodzi się ze śmiercią Moriarty’ego. I trudno mu się dziwić, Andrew Scott jest w tej roli genialny, bardziej upiorny niż tytułowa narzeczona i nawet lepiej niż ona wygląda w sukni ślubnej. I to jest ta rzeczywista walka, którą Holmes musi przegrać, a nie, jak wyjawia zaskoczonym przyjaciołom w konkluzji wątku Emilii Ricoletti, walka mężczyzn z kobiecą wolą posiadania pełni praw.Zakończenie wątku tytułowego w ogóle jest wielkim rozczarowaniem. Zapowiadało się całkiem przyjemnie: obietnica śmierci, morderczy duch, wiktoriańska willa, labirynt żywopłotowy w ogrodzie, pościg w mgle poranek… A skończyło na feministycznym banale – oto Emilia i jej koleżanki sufrażystki mordują swoich złych mężów. Jakby tego było mało, tworzą rodzaj tajemnego kultu, spotykają się w krypcie przebrane jak kolorowa wersja Ku Klux Klanu. Jakby tego było mało, to nie kobiety wyjaśniają, o co im chodzi – milcząco wpatrują się w Sherlocka – tylko sam detektyw, objawiający światu krzywdę uciskanych przez wieki i niedocenianych kobiet. Naciągane, nawet jak na narkotyczną wizję egotyka.
Generalnie jednak odcinek specjalny ogląda się nieźle. A dla pięknych kadrów (obok plenerów zachwyca m.in. wystrój pokoju Sherlocka) warto wybrać się na niego do kina albo przynajmniej obejrzeć na ekranie większym niż tablet.