„Wersal. Prawo krwi”, najdroższy serial w / o historii Francji
Dzisiaj Canal+ pokaże pierwsze dwa odcinki historycznego fresku o Ludwiku XIV. Serial nakręcono z rozmachem, rekordowe nie tylko jak na francuską telewizję 30 mln euro na ekranie zdecydowanie widać. Przepych nie szokuje, w końcu Francuzi prezentują światu swoją wielkość, w dobie seriali HBO nie szokują też sceny seksu czy perwersji. A jednak nie obyło się bez kontrowersji.
Wielką narodową debatę wywołał ekonomicznie uzasadniony, ale godzący we francuską dumę narodową pomysł, by serial o Królu Słońce budującym swój pałac i potęgę zrobili Francuzom koledzy z drugiej strony kanału La Manche. Scenarzystami dziesięcioodcinkowego sezonu są Simon Mirren (współtwórca serii „Criminal Minds” i krewny słynnej brytyjskiej aktorki) i David Wolstencroft (twórca serialu o brytyjskich tajnych służbach „Spooks”).
A jakby tego było mało, w rolach głównych – Ludwika XIV i jego malowniczego brata Filipa Orleańskiego – występują także poddani Jej Królewskiej Mości: znany z „Wikingów” George Blagden i Alexander Vlahos.I teraz nad Sekwaną mają zagwozdkę: wypada się cieszyć z sukcesu serialu o potędze Francji zrealizowanego przez Anglików? Reszta świata nie ma tego problemu, serial ogląda się równie dobrze jak – nie szukając daleko – „Tudorów”. Realizacyjnie nie odbiega od tego, jak dziś opowiada się telewidzom historię: wizytując i sale audiencyjne, i alkierze.
Jeden z zabawniejszych (i reprezentatywnych dla tonu produkcji) dialogów z początku serialu pada podczas kłótni króla i jego brata. „Pieprzysz moją żonę!” – krzyczy do króla Filip. „Ktoś musi!” – odcina się król, pijąc do manifestowanego homoseksualizmu brata i jego paradowania po pałacu w damskich sukniach.Twórcom całkiem nieźle udała się sztuka ożywienia historycznych postaci. Ludwika XIV poznajemy w 1667 r., na początku rządów. Ma 28 lat, za sobą śmierć kochanej matki i traumę zamachu na życie ojca. Strach przed śmiercią z ręki zamachowców stanie się motorem jego dzieła życia – budowy nowego, oddalonego od Paryża pałacu, w którym niczym w złotej klatce zamknie arystokratów i w zarodku zdusi wszelkie intrygi.
George Blagden świetnie wydobywa zarówno paranoiczną część osobowości młodego króla, jak i jego uwodzicielską energię, jego okrucieństwo i jego inteligencję. Ponoć reżyser pierwszych odcinków kazał aktorowi podglądać Ala Pacino w „Ojcu chrzestnym”, przejść razem z nim drogę stawania się szefem wszystkich szefów. Serial momentami daje widzowi wgląd w głowę króla, oglądamy jego sny, wizje, marzenia i demony, wtedy kadry mają coś z Lynchowskich klimatów.
Jeszcze ciekawszy jest młodszy syn Anny Austriaczki. Filip dzieli z bratem inteligencję, ale nie paranoję i strach. Od małego ubierany przez matkę jak dziewczynka, co miało być gwarancją, że w przyszłości nie stanie przeciw bratu w walce o władzę, ma urok androgina i luźne podejście do spraw płci i seksu. Jednocześnie jest też urodzonym żołnierzem i świetnym strategiem. Brata kocha i jest lojalny, ale ma też własne ambicje. Alexander Vlahos zdecydowanie w tej roli ujmuje nie tylko urodą.A piękni i uwodzicielscy są tu (niemal) wszyscy, w myśl hasła: prawda historyczna była kompletnie inna, tym gorzej dla prawdy. Zamiast pudrowanych peruk, pod którymi kłębiły się roje wszy, wybijanych słynnymi złotymi młoteczkami, filmowa francuska arystokracja nosi naturalne, czyste i błyszczące, długie włosy. Wszyscy są czyści i pachnący. Kostiumy i dekoracje zapierają dech w piersiach, a budujący się Wersal, w przeciwieństwie do autentycznego – ciasnego, ciemnego, zatłoczonego i śmierdzącego – porywa feerią świateł i olbrzymimi przestrzeniami.
Brudu fizycznego nie ma, ale twórcy zadbali o odpowiednią ilość brudnych myśli, intryg politycznych i miłosnych, morderstw i zamachów. Nie brak olbrzymich ambicji i piętrowych planów przejęcia władzy. Kobiety sprowadzone do ról żon, kochanek i konkubin próbują wybić się na niepodległość. W skrócie – dwór, jeden z wielu ostatnio pokazywanych w telewizji, od „Tudorów”, przez „Borgiów” po „Grę o tron”. Ani lepszy, ani gorszy. Smaczny i zgodny ze współczesnym duchem pokazywania historii.
Dowodem sukcesu jest zakup serii przez telewizje z całego świata i już ogłoszona decyzja o nakręceniu drugiego sezonu. Kontrowersyjny wybór, by Ludwik XIV i jego wersalskie otoczenie mówiło językiem Szekspira, nie Moliera, i takie też, po szekspirowsku rozbuchane, a nie molierowsko-mieszczańskie, były pokazane w serialu emocje – okazał się trafny.
Komentarze
obejrzałam wczoraj dwa pierwsze odcinki, zapewne będę oglądać dalsze, bo mam nadzieję, że serial nabierze tempa. Nie, nie marzę o serialu rodem z MTV, lubię sceny milczane i przegadywane, ale to wyższa szkoła jazdy, nie zawsze się udaje. Tu, rzeczywiście, scenografia i kostiumy świetne, choć wolałabym bardziej zgodne z historią; aktorzy – naprawdę dobrzy, ale ile można słuchać majaczeń głównego bohatera o Wersalu jako symbolu wielkości kraju? Załapaliśmy po pierwszej scenie. Wolałabym mniej naiwnego mistycyzmu, a więcej subtelnej, choć bezwzględnej polityki; zamiast sennego uganiania się w bieliźnie po galerii lustrzanej – jedna trzymająca w napięciu narada lub jakiś istotniejszy dialog! Choć w monotonii seriali płynnie łączących gore z kryminałem, albo historii dla niedorozwiniętych nastolatek, to i tak prawdziwa perełka, więc nie będę wybrzydzać.