„Into the Badlands” – sezon 1., czyli tak jakby postapokalipsa
AMC, czyli stacja matka „Mad Men”, „Breaking Bad” czy „The Walking Dead”, w nowej produkcji postanowiła opowiedzieć prostą, rozrywkową i przede wszystkim efektowną historię. Udało im się, a „Into the Badlands” to bardzo dobry serial akcji.
Gdy piszę, że w „Badlands” historia jest prosta, w żadnej mierze nie przesadzam. Jedynie tło jest trochę rozbudowane: oto świat po apokalipsie, gdzie resztki ludzkości skupiły się wokół potężnych lordów, którzy chronili ich w czasie chaosu; de facto wracamy więc do niewolnictwa, bardzo silnych podziałów klasowych, a przede wszystkim wieku krwi i przemocy.
Sęk w tym, że tej postapokaliptyczności wiele nie uświadczymy – miłośnicy krajobrazów rodem z „Mad Maxa” czy mutantów jak w „Metrze 2033” raczej się zawiodą, bo większość akcji rozgrywa się w posiadłości jednego z lordów, jako żywo przypominającej dawne wielkie farmy bawełny ze Stanów. W porównaniu z naszą rzeczywistością nie ma elektroniki, broni palnej, a przede wszystkim struktur państwowych.
„Into the Badlands” to w zasadzie serial wymówka dla pokazania wielu bardzo dobrze zrealizowanych scen walk, czy to na pięści, czy to na miecze, czy to na jakąkolwiek broń białą, którą nasi bohaterowie dorwą w swoje łapki. I właśnie ten element sprawdza się najlepiej, bo owe pojedynki są naprawdę efektowne, przemyślane i pomysłowe, tak aby każdy kolejny był w dużym stopniu inny od poprzedniego.
Problemem są jednak sceny między mordobiciami, które wypadają nieco blado. Jak pisałem, postapokaliptyczność serialowego świata jest raczej umowna. Do tego mamy wątek chęci ucieczki do nowego świata, związany z tajemniczymi znakami i książkami, a także wyeksponowane kwestie napięć między baronami i wewnętrznej walki o władzę.
Jak się zastanowić, wychodzi, że treści trochę w „Into the Badlands” jest, znalazło się nawet miejsce dla zagadkowych mocy i dziwnych grup religijnych. Wszystko prowadzone jest jednak tylko poprawnie, aktorsko jest bardzo przeciętnie, momentami nawet słabo (stanowczo zbyt przerysowany baron Quinn, a także młody Arami Knight), nie uświadczymy również dobrych dialogów, a i z budowaniem napięcia czy atmosfery grozy bywa bardzo różnie.
Nie sposób też nie odnieść wrażenia, że wiele, bardzo wiele z tła i całej historii nam nie pokazano, bo zostawiono to na później – pierwszy sezon wyraźnie miał rolę podstawy, z której dopiero wyjdziemy do czegoś większego, ale w kolejnych seriach.Przy tym wszystkim trudno oprzeć się prostemu urokowi „Into the Badlands”, który chce nas zabawić efektownością pojedynków na broń białą, z niezwykle biegłym w walkach Danielem Wu w roli głównej.
Czy byłbym w stanie w z łatwością wymienić pięć większych zalet tego serialu? Pewnie miałbym problemy już koło trzeciej. Składające się na pierwszy sezon sześć odcinków ogląda się jednak z przyjemnością, a druga seria obiecuje więcej.
Komentarze
Oglądałem „Breaking Bead”, jeśli ten nowy serial jest w tym stylu, to muszę zacząć to oglądać.
Ta sama stacja, ale Breaking Bad i Into the Badlands to dwa zupełnie różne seriale