„Daredevil” – dwugłos o 2. sezonie
Seryjni oceniają wyczekiwany powrót nowojorskiego komiksowego superbohatera. Czy sezon drugi dorównał jakością świetnie ocenianej serii pierwszej?
Sztandarową produkcją Netflixa jest „House of Cards” z Kevinem Spacey’m. Pierwszy sezon opartego na komiksie Marvela „Daredevila” sporo tu jednak namieszał, bo realistyczna, efektowna (wspaniała choreografia walk), świetnie zagrana opowieść z miejsca podbiła serca widzów.
Katarzyna Czajka
https://youtu.be/m5_A0Wx0jU4
Drugi sezon „Daredevila” był jedną z najbardziej wyczekiwanych premier serialowych ostatnich miesięcy. Wszystko za sprawą doskonałego pierwszego sezonu, który pokazał, że Marvel ma pomysł nie tylko na kolejne kinowe przeboje, ale także na swoje serialowe, nieco poważniejsze oblicze. Jednak im wyżej zawieszona poprzeczka, tym łatwiej widzów zawieść. Być może dlatego dobry drugi sezon serialu spotkał się z krytyką wielu wielbicieli Marvela. Był dobry, ale nie był w stanie dorównać wrażeniom, jakie pozostawiła pierwsza odsłona przygód Diabła z Hell’s Kitchen.
Nie oznacza to jednak, że drugi sezon „Daredevila” to przedsięwzięcie nieudane. Przede wszystkim doskonały jest wątek Punishera, jednego z najbardziej kontrowersyjnych bohaterów Marvela, który szuka sprawiedliwości, nie oglądając się na zasady obowiązującego prawa i skutecznie eliminując wszystkich bandziorów – najczęściej skutecznym strzałem. Nie jest to postać prosta do pokazania i zagrania. Na całe szczęście obsadzony w tej roli Jon Bernthal doskonale radzi sobie zarówno jako mściciel bez skrupułów, jak i jako człowiek, który nie jest w stanie uciec od swoich demonów.
Zresztą odcinki koncentrujące się wokół Punishera tworzą chyba najlepszy konflikt w całym sezonie – scena pomiędzy nim a Daredevilem na dachu – gdzie bohaterowie tłumaczą swoją podstawę (zabijać czy nie zabijać) – to jeden z najlepszych momentów serialu.
Gorzej wypada wątek Elektry. Nie jest to wina całkiem dobrze obsadzonej Elodie Yung, ale pewnej nieprzystawalności wątku tej bohaterki do nieco bardziej realistycznej konwencji serialu. Kiedy wraz z Elektrą w serialu pojawiają się ninja, widz odnosi wrażenie, że produkcja za bardzo skręca w kierunku komiksowej kliszy. A szkoda, bo Elektra to postać ciekawa i wcale nie taka sztampowa, jak wielu chciałoby twierdzić. No ale zawsze jest problem z realistyczną konwencją produkcji superbohaterskich – często oznacza to, że w takim świecie przedstawionym zaczynają zgrzytać pewne bardzo komiksowe wątki.
Ostatecznie jednak drugi sezon uważam za bardzo udany. Przede wszystkim dlatego, że nie koncentruje się wyłącznie na Mattcie Murdocku, ale także na Foggym Nelsonie czy Karen Page. A to oznacza, że w kolejnych sezonach może się robić jeszcze ciekawiej. Poza tym serial nadal zachwyca pod względem technicznym, zwłaszcza choreografią walk (tym razem mamy doskonałą walkę na schodach). Jedyne, czego naprawdę w tym sezonie brak, to Wilsona Diska. Gdy ten pojawia się na ekranie, wszystko od razu staje się ciekawsze. Na całe szczęście wszystko wskazuje, że bohater, a właściwie złoczyńca, powróci do serialu na stałe, szybciej niż zdążymy się za nim porządnie stęsknić.
Marcin Zwierzchowski
Dwugłos jest od tego, żeby się różnić. I Seryjni do końca się co do „Daredevila” nie zgodzą. Bo według mnie drugi sezon produkcji Netflixa jest o klasę wyższy od pierwszego (a już ten był świetny), pod praktycznie każdym względem.
Siłą „Daredevila” była wspaniała obsada, w pierwszej serii na czele z Vincentem D’Onofrio w roli Wilsona Diska, który zupełnie niezasłużenie został pominięty w kwestii nagród – jego Kingpin jako czarny charakter przyćmiewa niemalże wszystko, co widzieliśmy w kinie superbohaterskim, z wyjątkiem może Jokera z „Mrocznego rycerza”.
Również Charlie Cox sprawił się świetnie jako tytułowy heros, choć o niego akurat – jako fan „Gwiezdnego pyłu” – nigdy się nie obawiałem. W drugim sezonie Cox rzecz jasna powraca, podobnie D’Onofrio, aczkolwiek ten drugi tylko na chwilę. Godnie zastępuje go Jon Bernthal, czyli ekranowy Punisher – to postać świetnie napisana, pełna konfliktów, bólu, desperacji, ale i siły, a do tego udanie zagrana; nie sposób nie być pod wrażeniem jego wątku, szaleństwa w oczach Bernthala, połączonego z wiarygodnością w roli kochającego i rozpaczającego ojca i męża. Do Punishera dołącza także Elektra, dawna miłość Matta Murdocka – i tu znów strzał w dziesiątkę, bo ja w pełni uwierzyłem w niezwykłą, dziwną miłość między tym dwojgiem.
Prawdziwą gwiazdą drugiego sezonu „Daredevila”, i to trzeba podkreślić, była dla mnie jednak przede wszystkim Deborah Ann Woll, czyli Karen Page, asystentka Matta Murdocka i Foggy’ego Nelsona w ich kancelarii. W tej serii postać ta stała się o wiele bardziej istotna dla fabuły, zwłaszcza dla wątku Punishera, wspaniałe jest też to, że nie zrobiono z niej „damy w opresji”, ale pokazano jako tę silną, poszukującą prawdy, nieugiętą. Woll zaś wybitnie to zagrała.
Drugim filarem „Daredevila” była strona wizualna, zwłaszcza sceny walk. I tu znowu jest jeszcze lepiej niż w serii pierwszej, mimo iż wydawało się to niemożliwe – do historii telewizji przejdzie zwłaszcza przywoływana już wyżej sekwencja walki na schodach, gdzie w ujęciu jakby wyjętym z „Birdmana” Daredevil kopie tyłki kilkudziesięciu członkom gangu. Dlaczego jednak te sceny były tak ekscytujące? Bo Daredevila można pokonać, bo on nieustannie odnosi rany, bo ryzykuje i nie zawsze wychodzi cało z opresji, bo nierzadko ma po prostu szczęście albo ktoś go ratuje. I to podnosi stawkę – gdy Daredevil staje naprzeciwko grupy przeciwników, wcale nie wiemy, czy wygra, nawet mając u boku Elektrę.
„Daredevil” to w ogóle przede wszystkim opowieść o byciu bohaterem pomimo wszystkiego, pomimo ceny, jaką się za to płaci. Pomimo konieczności kłamania najbliższym. Pomimo zaniedbywania własnego życia, przyjaciół. Pomimo nieustannego niebezpieczeństwa. Pomimo narażania na nie innych. Matt Murdock nieustannie walczy sam ze sobą, a choć ostatecznie obowiązek wygrywa, wiemy, że jego decyzje nie są łatwe.
„Daredevil”, sezon drugi, z pewnością trafi na listy najlepszych seriali 2016 roku