„The Ranch” – dziwny sitcom Netflixa
Podczas niedawnej promocyjnej konferencji Netflixa w Paryżu największą gwiazdą był oczywiście Kevin Spacey, brylowali także aktorzy takich hitów platformy jak „Orange Is the New Black” i „Daredevil”, nadchodzące premiery reklamowały ekipy „Marseille” i „The Crown”. Jednak największym zaskoczeniem była rozmowa z Ashtonem Kutcherem i Dannym Mastersonem o „The Ranch” – oldschoolowym sitcomie z akcją osadzoną na farmie w Kolorado.
Na początku roku Netflix pojawił się jednocześnie w kolejnych 130 krajach, liczba abonentów wzrosła do 75 mln, błyskawicznie rośnie też liczba oryginalnych produkcji platformy. W Paryżu punktem obowiązkowym każdego wystąpienia, czy to szefów korporacji, czy to twórców kolejnych seriali i filmów, było wyrażenie zachwytu nad globalnym zasięgiem, jak mantra powracało słowo uniwersalność.
Kevin Spacey, zanim odpowiedział na pytanie o piąty sezon, zarazem pierwszy kręcony bez showrunnera Beau Willimona (nie będzie się drastycznie różnił od poprzednich, bo główne wątki powstały w konsultacji z nim, bez zmian pozostaje też zespół scenarzystów; zdjęcia mają ruszyć wkrótce), przypomniał, że Frank Uderwood jest produktem globalnym. Nie byłoby go bez szekspirowskiego Ryszarda III, którego Spacey grał w spektaklu wyreżyserowanym przez Sama Mendesa i bez dekady, którą aktor spędził na zarządzaniu londyńską sceną The Old Vic.
– Europejskie spektakle, szekspirowski „Ryszard III”, spowodowały, że Francis nie jest tak bardzo amerykański, jest globalny – mówił aktor. I opowiadał o zabawnych reakcjach fanów „House of Cards” na całym globie, np. w Chinach, gdzie był przyjmowany jak gwiazda rocka. – Słyszałem, że członkowie chińskiego rządu są fanami Francisa, a Chińczycy postrzegają go jako tego, który walczy z korupcją… Nie mam pojęcia, skąd to wzięli.
Charilie Cox dowodził, że odbiór „Daredevila” jest równie entuzjastyczny w Chinach i Japonii co w Stanach. Aktorki z „Orange Is the New Black” Kate Mulgrew i Lea Delaria oraz Titus Burgess z „The Unbreakable Kimmy Schidt” podkreślali uniwersalność i głębię opowiadanych w serialach Netflixa historii osób nieheteroseksualnych i o różnych kolorach skóry.Mimo swojej różnorodności i uniwersalności jednocześnie dotychczasowa oferta Netflixa skierowana była do podobnej w zasadzie widowni: liberalnej, z dużych miast.
Na tym tle „The Ranch”, osadzony na ranczu w liczącym sobie 512 mieszkańców prowincjonalnym Garrison, w środowisku rednecków, znajdujących sens życia w kontakcie z przyrodą, ciężkiej pracy, jedzeniu mięsa i piciu piwa – jest czymś tak staromodnym, że aż nowym i zaskakującym. Jest też prawdziwym dowodem na uniwersalne ambicje Netflixa, chęć przyciągnięcia widowni także bardziej konserwatywnie nastawionej, spoza największych ośrodków.
W Paryżu Ashton Kutcher, który młodość spędził na farmie w Iowa, tłumaczył, że serial jest dla osób, które tak jak on znają uczucie bycia poza centrum, w małym miasteczku, na prowincji. – Mam poczucie, że media prezentują tę konserwatywną część Ameryki jako czarną dziurę, ciemną masę – mówił. „The Ranch” ma tę wizję odczarować. – To jest show o ciężko pracujących ludziach, na całym świecie, prowadzących rodzinne biznesy. Co w tej wizji nowoczesne, i łączy sitcom z innymi serialami – to fakt, że serialowa rodzina jest mocno dysfunkcyjna.
„The Ranch” to sitcom w większej części nagrywany z kilku kamer przed żywą publicznością. Miejscem akcji najczęściej jest salon lub weranda domu głównych bohaterów, rodziny Bennettów: matki, ojca i dwóch ponadtrzydziestoletnich, ale wybitnie infantylnych synów, na tytułowym ranczu oraz prowadzony przez matkę bar. Czasem jeszcze jakiś budynek gospodarczy albo wizyta w mieście: w banku czy u lekarza.
Skromność realizacyjna i bliski kontakt aktorów z widownią są tu walorem, śmiech widzów jest naturalny, niewymuszony, a aktorstwo naprawdę perfekcyjne. Dzięki czemu łatwiej przełknąć schematy dramaturgiczne, których tu, jak w wielu sitcomach, mnóstwo.Żarty to znany ze starych produkcji sitcomowych ping pong słowny między bohaterami. Do tego dochodzi historia walki o ranczo w coraz trudniejszych warunkach ekonomicznych i klimatycznych, trudnego związku rodziców, dojrzewania synów. Szczególnie granego przez Kutchera Colta, prowincjonalnego bonvivatnta, który po 15 latach prób zrobienia kariery w zawodowej lidze futbolu amerykańskiego, wraca na rodzinną ziemię.
I próbuje na nowo nawiązać relacje z konserwatywnym, skrywającym emocje ojcem (specjalista od ról w westernach Sam Elliott) i chowającym za gardą sarkazmu żal za życie w cieniu bardziej przebojowego brata Jamesonem zwanym Kogutem (Danny Masterson, ostatnio – „Pracujący mężczyźni”). W roli żony i matki Bennett, próbującej łączyć miłość do męża z realizacją swoich pragnień występuje Debra Winger, świetna, nominowana kilkakrotnie do Oscara aktorka, która rolą Margaret Bennett wraca do zawodu po odchowaniu własnych synów.
Humor jest z różnych półek. W stosunku do osadzonych w dużych miastach seriali komediowych mniej jest nawiązań do popkultury, więcej do baseballu i NFL. Zgranie Kutchera i Mastesona – weteranów sitcomów, którzy razem grali przez osiem lat w produkcji „Różowe lata siedemdziesiąte” – powoduje, że zachowują się jak maszyna do wrzucania żartów, nierzadko tych w stylu „American Pie”. Synowie kpią z konserwatyzmu i republikanizmu ojca – weterana z Wietnamu i fana Ronalda Reagana, który uważa, że „globalne ocieplenie to wymysł Ala Gore’a, żeby sprzedać książki Kalifornijczykom”. Można go wkurzyć, przyklejając „nalepkę z Hillary” na zderzak samochodu. Gdy żona zachwyca się czystością nieba nad ranczem: „Jaka piękna noc, widać stąd wszystkie gwiazdy”, odpowiada: „I wszystkie rządowe satelity. Pewnie się na nas gapią”. On z kolei punktuje infantylność synów.
Twórcami „Rancza” są Jim Patterson i Don Reo, autorzy m.in. „Dwóch i pół”. Jednak nowa produkcja nie jest tylko wariacją na temat tamtego hitu, ma swój oldschoolowy smak, dzięki czemu może spodobać się tym, których „Dwóch i pół” nie zachwycało. Żadna rewolucja ani tzw. must see, ale miła rozrywka w innym tempie niż większość obecnych komediowych produkcji, które starają się uwieść widza osadzeniem w jak najdziwniejszych realiach czy rywalizacją na najdziwniejszego, najbardziej skomplikowanego bohatera.