„Outcast: Opętanie” – twórca „The Walking Dead” znowu straszy
4 czerwca w Polsce zadebiutuje najnowszy serial realizowany na podstawie komiksu Roberta Kirkmana, twórcy słynnych „Żywych Trupów”, przeniesionych na mały ekran jako „The Walking Dead”. Warto obejrzeć?
Odpowiedź musi być twierdząca. Kirkman tym razem nie tworzył historii o zombie, ale o opętaniach. I to spora zmiana, bo zamiast opisywać świat po apokalipsie i resztki ludzkości, tu musiał pokazać normalnie funkcjonujące społeczności, dotknięte niezwykłymi tragediami – sytuacja mniej ekstremalna, ale też przez to sama historia jest ciekawsza. Bo twórca „Żywych Trupów”, jak Stephen King, zawsze najlepszy był w warstwie obyczajowej i kreowaniu postaci, cała fantastyczna otoczka była zaś dodatkiem, efektownym sposobem na opowiedzenie o zwykłych ludziach i ich reakcji w konfrontacji z tragicznymi wydarzeniami.
Serial „Outcast: Opętanie” pełnymi garściami czerpie z komiksu, zwłaszcza w pierwszym odcinku, przenosząc historię obrazkową na ekran niemalże 1:1, choć już w kolejnych epizodach rozjazd między adaptacją a oryginałem jest większy. Zmiany są jednak ciekawe – wzmocniona jest choćby postać kobieca, załagodzony też został sam wątek nadnaturalny, przynajmniej w pierwszej części sezonu spychany nieco na bok.
Dzięki temu serial nie opiera się na schemacie „egzorcyzmu tygodnia”, ale stara się jednocześnie iść do przodu i do tyłu w kwestii opowieści o głównych bohaterach – ich życiorysy są tragiczne, więc wiele miejsca poświęca się choćby retrospekcjom. Które wypadają świetnie, bo dzięki nim telewizyjne postacie nabierają głębi – podobnie jak w komiksie, kreacja bohaterów jest jedną z największych zalet opowieści.Odcinek pilotowy z jednej strony mówi widzowi o tym serialu wszystko, bo udanie wprowadza bohaterów, ciekawie buduje nastrój, a także wprowadza do świata demonów i opętań, może jednak nieco zmylać: otwierający sezon epizod jest bardzo mocny, momentami makabryczny, gdzie w brutalnych scenach główną postacią jest mały chłopiec, tymczasem kolejne odcinki to uspokojenie i zdecydowanie mniej tego typu efektowności, raczej skupienie się na powolnym snuciu opowieści o Kyle’u, otaczających go ludziach, zwłaszcza zaś o jego darze/przekleństwie.
„Outcast” z pewnością przemówi do fanów horrorów, których uwiedzie świetnie budowana atmosfera grozy i ciekawa opowieść o człowieku wplątanym w sprawy demonów. Pozostali widzowie odnajdą w tej produkcji świetną obsadę (zwłaszcza Phillip Glenister jako wielebny Anderson), bardzo umiejętnie prowadzoną opowieść i przede wszystkim kilka doskonale skrojonych postaci.
Komentarze
Dla mnie średni. Już wolę Damiana choć też daleko od zachwytu
Drugi odcinek rozczarowuje. Damiana? Nie ogladalem, po totalnej krytyce na tym blogu.