„Preacher” – serial równie dziwny, co dobry
Telewizyjna ekranizacja komiksu „Kaznodzieja” to odważnie dziwaczna, ale przy tym niezwykle interesująca produkcja, z której AMC może być dumne. Jeden z lepszych seriali tego roku.
Przy czym należy spodziewać się, że nie wszyscy będą podzielać tę opinię. Raz że „Preacher” wprawdzie jest ekranizacją niezwykle cenionego komiksu Gartha Ennisa i Steve’a Dillona, pierwszy sezon jednak nie tyle odwzorowywał oryginał, co zaczerpnął z niego postaci i kolejno wprowadzał je do opowieści, by w finale dojść do punktu, w którym komiks się zaczyna – dostaliśmy więc coś w rodzaju prequela, a nie adaptacji, co wielu fanów oryginału mocno rezeźliło.
Po drugie jednak, i najważniejsze, szersza publika, która komiksu nie zna, może poczuć się mocno przytłoczona samą historią: mamy tu kaznodzieję, który posiadł moc, która przyleciała z kosmosu, a na którą polują anioły, mamy ponad stuletniego irlandzkiego wampira, chłopaka, którego usta przypominają odbyt, biznesmena czczącego Boga Mięsa, a nawet telefon do Boga. I to tylko wierzchołek góry lodowej.
„Preacher” ma swoją własną mitologię, w której jest miejsce dla nadnaturalnych mocy i stworów, a także realnych Nieba i Piekła. Ma unikalny ton, łączący w sobie makabrę z absurdalnym humorem, przy czym serial nie jest komedią, raczej momentami horrorem, choć najczęściej przypomina dramat o życiu w małym teksańskim miasteczku i walce lokalnego kaznodziei o dusze swojej trzódki. Są chwile, gdy swoim pokręceniem przypomina „Asha kontra martwe zło”, równoważone są one jednak scenami mocnymi, obrazami ludzkich dramatów, co w dziwaczny sposób jakoś współgra.
To zaskakujące, jak serial pełen tak surrealistycznie zabawnych scen pozostaje poważny, i choć niekiedy sięga po kicz, nie ucieka w parodie samego siebie jak wspomniany „Ash…”. Prawdziwie unikalna mieszanka.
Która działa, i to jak. W „Preacher” wszystko jest jakby na przekór trendom, bo fabuła w ogólnym rzucie kuriozalna, postaci jednocześnie przerysowane i realistyczne (tu wiele robi świetna obsada), humor niemalże slapstickowy, mieszający się z obrazami rzezi, skakanie między wieloma liniami czasowymi, z montażem, który wcale widzowi wiele nie ułatwia, bo pozornie zdaje się chaotyczny, psujący tempo.
I finał jest kontrowersyjny, bo w dużej mierze burzy to, co budowane było przez cały sezon, raptownie ucinając mnóstwo wątków.
Ja się w tej szalonej opowieści jednak zakochałem, zwłaszcza w poczuciu humoru scenarzystów. Doceniam i resztę ekipy, bo strona wizualna jest tu świetna, od malowniczych i budujących atmosferę statycznych ujęć, po niezwykle oryginalne i pomysłowe kręcenie scen akcji, z rzezią w motelu na czele (czegoś takiego w TV raczej nie widzieliście).
Podziwiam też fakt, że jakimś cudem ta pokręcona historia, pełna jeszcze bardziej pokręconych bohaterów nie zawaliła się pod własnym ciężarem – bo jeżeli o „Preacherze” można coś powiedzieć, to fakt, że z każdym kolejnym odcinkiem będzie Was zaskakiwał tym, co jeszcze można w tym świecie wymyślić, by go udziwnić i jak trudne wyzwania stawiają przed sobą twórcy („telekonferencja” w kościele).
I najważniejsze: „Preacher” ma Cassidy’ego, wspomnianego irlandzkiego wampira, który jest jedną z najsympatyczniejszych i najlepiej zagranych (świetny Joseph Gilgun) postaci obecnie występujących na małym ekranie.
PS A pojawia się też od czasu do czasu Jackie Earle Haley, czyli Rorschach ze „Strażników” – również świetna rola.