„Vinyl” – lata 70. w pigułce (recenzja DVD)
Mick Jagger, Martin Scorsese i Terence Winter opowiadają o Nowym Jorku z czasów muzycznego przełomu. Czy serial HBO dorównał oczekiwaniom wywindowanym nazwiskami swoich twórców?
Cóż, fakt, iż „Vinyl” skończył się na ledwie jednym sezonie, chyba mówi wiele – wprawdzie jeszcze w trakcie emisji 1. serii HBO zdążyło zamówić kolejną, później się z tej decyzji jednak wycofało. Czy słusznie? Jak w mało którym przypadku akurat ten serial budzi bardzo ambiwalentne uczucia.
Przede wszystkim produkcja ta padła ofiarą własnego rozmachu. Oto HBO połączyło siły ze scenarzystą „Rodziny Soprano” i twórcą „Zakazanego imperium”, legendarnym reżyserem i jeszcze bardziej legendarnym muzykiem, którzy wzięli się za lata dla muzyki wyjątkowe, kiedy to rodziły się hip-hop czy punk, a inne gatunki kwitły; w kolejnych odcinkach pojawiają się (nie osobiście, ale jako postaci historyczne) między innymi Alice Cooper, David Bowie, Andy Warhol czy wreszcie Elvis, wątków mamy tu multum (między innymi zupełnie niepotrzebną historię morderstwa, w sumie zaniedbaną), postaci jeszcze więcej, a wszystko śpiewa, tańczy, ćpa, błyszczy się albo ma afro.
Przepych – to słowo pasuje tu idealnie. Oczywiście nie byłoby w tym problemu, bo tylko cieszyć się, że telewizja ma już budżety porównywalne z kinowymi, tu jednak posłużyły one rozwodnieniu historii, tak że choć w kolejnych odcinkach działo się wiele, niekiedy można było odnieść wrażenie, że główne wątki stoją w miejscu.
Rozmach i perfekcja realizacji miały przy tym swoje zalety. Wspaniale na ten przykład wypadł zabieg ze wstawkami muzycznymi, gdzie różne sceny przerywano krótkimi tak jakby teledyskami, w których widzieliśmy i słyszeliśmy wielkie przeboje tamtych lat.
Po prawdzie w każdym odcinku właśnie na te momenty czekałem najbardziej.Bo „Vinyl” to rzadki przypadek bardzo ciekawego serialu, przyćmionego jednak przez własny soundtrack.
Ambicje były w przypadku tej produkcji niebotycznie wysokie. W ciekawym, choć krótkim dokumencie dołączonym do wydania DVD widzimy, że chciano nam tu pokazać kulisy przemysłu w czasie, gdy w muzyce rodziło się coś nowego, więc wytwórnie musiały się szybko przystosowywać. I to w „Vinylu” jest, niepotrzebnie przywalone jednak wieloma innymi historyjkami, jak choćby walka Devon, żony głównego bohatera o niezależność, który to wątek mógłby być szalenie ciekawy, gdyby scenarzyści w pewnym momencie o nim po prostu nie zapomnieli.Ogólnie „Vinylu” szkoda, bo choć idealny nie był, potencjał miał ogromny. Po prawdzie też, mimo iż dostrzegamy wady, wiele w tej produkcji jest rzeczy dobrych. Można tylko żałować, że mając Jaggera na pokładzie twórcy nie zdecydowali się na większą wierność historii, a także nieco mniejszą efekciarskość.
Czy więc warto sięgać po 1. sezon „Vinylu”, wiedząc, że kolejnego nie będzie? Tak, jak najbardziej, jeżeli kochacie muzykę. Bo akurat ogromną miłość do muzyki twórcom tego serialu na ekran przenieść się udało.