Warto umierać – kilka słów o „The Good Place”
Trudno nakręcić komedię, która zaczyna się od śmierci. Ale „Good Place” tym się właśnie rozpoczyna – nasza bohaterka Eleanor umiera i trafia do Dobrego Miejsca. Nie jest to chrześcijańskie niebo, choć wszystko tu wskazuje, że chrześcijanie mieli trochę racji – dobrych ludzi po śmierci czekają same dobre rzeczy. Mrożony jogurt we wszystkich smakach świata, domek marzeń i wymarzona druga połówka. Żyć nie umierać. Albo umierać – nie żyć.
W czym problem? Otóż nasza bohaterka wcale do Dobrego Miejsca nie powinna trafić. Na skutek pomyłki – bo wiodła dość paskudne i egoistyczne życie – trafiła prosto do miejsca dla wybranych, gdzie wszyscy są przekonani, że jako prawniczka poświęciła życie ochronie słabszych. Teraz nasza bohaterka nie tylko będzie musiała sobie jakoś z tą sytuacją poradzić, lecz także nauczyć się być dobrym człowiekiem już trochę po fakcie.
Choć „Good Place” zaczyna się jak zwykły serial komediowy, w istocie kryje w sobie dość szybki kurs etyki dla początkujących – przez zawiłości kolejnych etycznych zagadnień prowadzi naszą bohaterkę jej przyjaciel, na ziemi profesor etyki, który próbował w jednym tomie skompletować całą ludzką wiedzę na ten temat.
Zresztą z marnym skutkiem, bo – jak się dowiadujemy w serialu – nie była to najlepsza książka na świecie. Nie zmienia to faktu, że niemal każdy odcinek poświęcony jest pewnemu zagadnieniu etycznemu i możemy poznać postawę bohaterów za życia oraz to, jak próbują zachować się teraz – już po śmierci. Wszystko zaś pod nadzorem (bardzo niepewnej siebie) istoty wyższej, która całe to Dobre Miejsce dla nich zaprojektowała i nie może zrozumieć, dlaczego nie wszystko działa idealnie.„Good Place” należy do kategorii tzw. high concept TV series. W takich serialach najbardziej liczy się punkt wyjścia, precyzyjnie opisana i zaplanowana sytuacja – najczęściej zupełnie nierealistyczna lub mało prawdopodobna. Seriale tego typu zawierzają widowni, że przyjmie – często dość absurdalny – punkt wyjścia i będzie dalej śledzić serial.
W ostatnim sezonie sporo było takich produkcji. „Son of Zorn” (co by było, gdyby animowany bohater podobny do He-Mena zamieszkał w naszym świecie), „Designated Survivor” (co by było, gdyby drugoplanowy polityk musiał przejąć władzę w Stanach Zjednoczonych). Takie produkcje – zdaniem producentów – doskonale sprawdzają się w sytuacji, gdy widzowie oglądają wszystkie odcinki serialu na raz (tzw. binge watching), bo nie trzeba wielokrotnie tłumaczyć punktu wyjścia. Jednocześnie im dziwniejszy tenże punkt wyjścia, tym większą kreatywność mają twórcy, zaś widzowie mogą odpocząć od realistycznych, często przygnębiających, produkcji.
Stacja NBC zamówiła od razu 10 odcinków (cały pierwszy sezon) „Good Place”, najwyraźniej wierząc, że sympatyczna i inteligenta produkcja komediowa się sprawdzi. Zwłaszcza że w obsadzie znalazła się Kristen Bell, znana między innymi z popularnego serialu „Veronica Mars”. Na pewno jest „Good Place” komedią, która spodoba się wielbicielom nieco bardziej inteligentnego humoru. Tu dowcip niekoniecznie opiera się na tym, że ktoś się potknie, więcej tu dowcipkowania z natury ludzkiej, problemów etycznych i wyobrażeń o życiu wiecznym. Do tego wszystko utrzymane jest w bardzo ciekawej kolorowej stylistyce. która trochę przywodzi na myśl nieodżałowane „Tam, gdzie rosną stokrotki”.Odpowiedzialny za „Good Place” Michael Schur wcześniej pracował przy dwóch najpopularniejszych produkcjach komediowych stacji NBC – „The Office” oraz „Parks and Recreation”. Obie produkcje cieszyły się dużą popularnością zarówno wśród krytyków, jak i wśród widzów.
Można się spodziewać, że z „Good Place” będzie podobnie, bo to dobra i oryginalna produkcja, co nie jest takie częste w chwili, kiedy seriale komediowe przeżywają kryzys. Należy więc mieć nadzieję, że NBC nie zrezygnuje z promowania produkcji komediowych i dostaniemy kolejny sezon.