„Legion” – twórca „Fargo” znowu zachwyca
Noah Hawley zmierzył się z tematem komiksowych mutantów z uniwersum Marvela. Efekt niewiele ma wspólnego z superbohaterami i jest o klasę lepszy od filmowych przygód X-Men.
Bo to to samo uniwersum: świat Wolverine’a, Magneto, Mystique i Charlesa Xaviera, których mogliście oglądać między innymi w „Przeszłości, która nadejdzie” czy ostatnio w „Apocalypse”. Mamy więc rzeczywistość alternatywną do naszej, w której ludzkość weszła na kolejny stopień ewolucji – a przynajmniej część z nas, ludzie, którzy w wyniku szczególnej mutacji zyskali nowe, niezwykłe zdolności, w tym tak fantastyczne jak kontrolowanie myśli innych ludzi, władza nad metalem czy pogodą.
W „Legionie” nie spotkamy jednak ani członków drużyny X-Men, ani żadnego z ich przeciwników (przynajmniej żaden z nich nie pojawił się w pierwszych trzech odcinkach). Gdyby zaś ktoś nie wiedział, że chodzi o marvelowskich mutantów, z początku nie miałby jak się zorientować, bo nowy serial Hawleya rozpoczyna się od scen w szpitalu psychiatrycznym i bardzo, bardzo powoli odkrywa przed widzami karty z jakimikolwiek jasnymi informacjami.
Jeżeli ktoś, z racji powiązań „Legionu” z Marvelem, spodziewać się będzie serialu komiksowego zbliżonego do „Daredevila”, „Flasha” czy „Agentów T.A.R.C.Z.Y.”, będzie bardzo zaskoczony.„Legion” to coś innego. Idąc w porównania, powiedziałbym, że to połączenie „Mr. Robota” z wrażliwością wizualną Wesa Andersona, z tym że wszystko jest tu podkręcone – żywe, kolorowe obrazy uderzają w widzów szybkim montażem, zapętleniami, przebłyskami scen, fabuła kluczy w różnych kierunkach i w pierwszym odcinku wyraźnie chce po prostu zamieszać nam w głowie. W skrócie: mamy poczuć, jak to jest być w umyśle Davida, tytułowego mutanta imieniem Legion, jednego z najpotężniejszych w historii mavelowskiego uniwersum, telepaty, władającego również telekinezą, którego moce niemalże nie mają granic.
Sęk w tym, że David nie jest świadom posiadania tych mocy, a słyszane przez niego głosy i widziane niezwykłe rzeczy sprawiają, że on sam uważa siebie za szaleńca. I cóż, z pewnością nie myśli jasno – jego umysł, co rzutuje na wspomniany montaż, jest niczym rozregulowane radio, skaczące między częstotliwościami. Fabuła natomiast w efekcie przypomina układankę, w której jednak ktoś pomieszał puzzle z różnych zestawów, a teraz próbuje odnaleźć w tym jakiś sens.Zawiły opis? Dokładnie taki jest „Legion” – szalony, konfundujący, a przy tym hipnotyczny, bo wciągający nas w świat Davida i jego szaleństwa/nieszaleństwa. Jak pisałem, jest w tym coś z „Mr. Robota”, gdzie również wchodziliśmy do głowy bohatera z problemami psychicznymi, u Hawleya jednak chaos jest jeszcze większy.
Chaos pozorny, rzecz jasna, zaplanowany, bo w tym jest opowieść, inna jednak od tych klasycznych superbohaterskich, bo skupia się na samym bohaterze, którego największym wrogiem jest on sam.„Legion” to świetny dowód na to, jak bardzo współczesne kino popularne różni się od popularnych seriali. To pierwsze wciąż zdominowane jest przez proste, efekciarskie fabuły, których twórcy zazwyczaj boją się jakiejkolwiek oryginalności, zamiast tego idąc za trendami. Właśnie dlatego choćby „X-Men: Apocalypse” jest wtórny i pełen komputerowo generowanych obrazów zniszczenia.
Tymczasem przygotowany przez FX i Noah Hawleya serial wykorzystuje potencjał opowieści o mutantach, skupia się właśnie na bohaterze (ledwie jedna-dwie sceny walk w pierwszych trzech odcinkach) i nie boi się montażu, muzyki, dialogów i konstrukcji fabuły, które standardowego producenta z Hollywood przyprawiłyby o zawał serca.„Legion” z początku wydaje się wyłącznie dziwaczny. I taki pozostaje. Do tego dochodzi jednak świetne aktorstwo (Dan Stevens!), fantastyczne zdjęcia i hipnotyczna opowieść o Davidzie i jego walce z własnymi umiejętnościami.
Jest luty. I już wiem, że oto jeden z lepszych seriali roku.
W Polsce „Legion” pokaże Fox. Premiera 9 lutego.