„Preacher” – wciąż jeden z najciekawszych seriali
Będący ekranizacją komiksu „Kaznodzieja” serial produkcji AMC w pierwszym sezonie zachwycał świeżością zarówno jeżeli chodzi o treść (cudnie pokręcona, dziwaczna fabuła), jak i formę (świetna praca kamery, w ogóle ciekawa strona wizualna). W drugiej serii wszystko to wraca.
Wracają też nasi bohaterowie, a więc tytułowy klecha, jego niezbyt grzeczna dziewczyna oraz irlandzki wampir-narkoman. To niecodzienne trio wyrusza na poszukiwanie Boga, bo – jak wiemy z finału poprzedniego sezonu – ten wybył z Nieba, zostawiając tam tylko skonfundowane anioły, samemu udając się na Ziemię.
Po co? Na jak długo? Co z Niebem? Co z ludźmi? Czy rozpełzające się po świecie zło to efekt jego nieobecności? Te i wiele innych pytań planują zadać Stwórcy nasi bohaterowie. To jest o ile go znajdą, bo raz, że całkiem nieźle się ukrył, a dwa – ich tropem podąża sama Śmierć, pod postacią demonicznego rewolwerowca.
https://youtu.be/gkNp68ZYr1s
Czeka więc nas kolejna szalona przygoda, której przedsmak dostaliśmy w pierwszym odcinku drugiego sezonu, a który zapowiada się jeszcze dziwaczniej (czyt. cudowniej) niż seria pierwsza. Głównie dlatego, że bohaterowie już okrzepli, relacje między nimi także, można więc jeszcze bardziej je plątać, a przede wszystkim budować na tym, co już się wydarzyło (a działo się sporo).
Widać też, że grający te postaci aktorzy czują się w swych rolach wyjątkowo komfortowo – czuć tę naturalność, energię, zabawę całym tym pokręconym projektem. Świetny jest, jak zawsze, Joseph Gilgun jako wampir Cassidy, w drugim sezonie zyskuje bardzo Ruth Negga jako Tulip – bo też dano jej więcej do zagrania, a jej bohaterka nie jest już definiowana wyłącznie przez bycie zadziorną.„Preacher” jest jednak wysiłkiem zespołowym. Bo nie tylko obsada się stara – w tej produkcji gra wszystko, od cudownej makabryczności i efekciarskości scen strzelanin, przez wspaniałe dialogi, świetny humor (którego w drugiej serii jest więcej!), aż do chęci do eksperymentowania z formą, na co dowodem choćby „teledyskowy” pościg z odcinka pierwszego.Obecnie w telewizji jest tylko jeszcze jeden serial tak odważny na niemalże wszystkich polach, niebojący się uciekania w dziwaczność i absurd, wierzący w widzów – i jest to „Legion”, również będący ekranizacją komiksu. Obie te produkcje łączy wychodzenie poza schematy, odwaga twórców, walczących o szukanie własnych ścieżek na rynku telewizyjny. Przede wszystkim zaś w obu tych serialach czuć miłość do materiałów źródłowych i radość, jaką ekipie sprawia tworzenie czegoś tak szalonego.
Czekałem na drugi sezon. Nie zawiodłem się.
W Polsce serial do obejrzenia na Amazon Prime Video.
Komentarze
Pierwszy sezon „Kaznodziei” był, moim zdaniem, całkiem udany i dobrze Pan wypunktował jego zalety. Mi się niezwykle podobała postać lokalnego potentata, dającego miasteczku pracę, podatki, mięso i elektryczność. Konserwatywny biznesmen, kierujący się podstawową zasadą, że ma być tak samo, jak dawniej, gdy to jego dziad, a potem ojciec rządzili miasteczkiem. Znamienna jest pozycja kobiet w jego firmie, znamienne zamiłowanie do zabijania zwierząt (facet słucha w swoim gabinecie nagranych ryków konającego bydła) i światopogląd oparty zasadniczo na okrucieństwie i przemocy.
Natomiast serial ma też wady, całkiem spore. Fani oryginalnego komiksu narzekają, że serial jest zbyt grzeczny: niby bohaterowie tacy zadziorni i anarchistyczni – a jednak długie fragmenty serialu przypominają niedzielne kino familijne.
Drugi problem, to fabuła, którą serial opowiedział w pierwszym sezonie. Zwyczajnie, była ona zbyt skromna jak na 10 odcinków. Jest to zresztą grzech wielu generalnie dobrych seriali, które od początku planowane są na wiele sezonów. Ich twórcy oszczędnie gospodarują fabułą, że tak to ujmę. Inny przykład serialu obciążonego tym grzechem, to „Amerykańscy bogowie”.