„Mr. Mercedes” – Stephen King może być dumny

Serial na podstawie powieści detektywistycznej Króla Horroru zapowiada się nad wyraz ciekawie – są napięcie, świetne postaci, bardzo dobra obsada i nieco świeżości. To jeden z lepszych odcinków pilotowych tego roku.

Co zapewne cieszy Stephena Kinga, i to podwójnie, bo do zwykłej dumy dochodzi jeszcze fakt, że wreszcie doczekał się w roku 2017 ekranizacji godnej jego prozy. Wcześniej mieliśmy serial „The Mist”, zbierający mieszane recenzje, oraz film „Mroczna Wieża”, który już krytyków nie dzielił – zgodnie okrzyknięto go porażką, zasłużenie zresztą, bo nie broni się ani jako adaptacja serii książek Kinga, ani po prostu jako rozrywkowe kino fantastyczne.

„Mr. Mercedes” to jednak inna półka. Przede wszystkim nie ma tu grozy nadnaturalnej, bo to po prostu kryminał, z mordercą i detektywem w rolach głównych, z ich grą w kotka i myszkę. Zaczyna się od bardzo mocnej i brutalnej sceny, w której tytułowy Pan Mercedes wjeżdża samochodem w tłum zgromadzony przed wejściem na targi pracy, zabijając szesnaście osób i raniąc kolejnych kilkadziesiąt – nie brakuje krwi i zmasakrowanych ciał. Sprawa rzecz jasna nabiera rozgłosu, a prowadzący ją detektyw Bill Hodges ogłasza, że nie spocznie, dopóki nie dopadnie sprawcy.

Nie udaje mu się to jednak. Mijają dwa lata, Hodges jest na emeryturze, która go dobija, bo nie ma w życiu celu, poza karmieniem żółwia Freda i opędzaniem się od namolnej sąsiadki. Lwia część odcinka pilotowego to właśnie portret detektywa emeryta, odciętego od życia, powoli tracącego chęć do funkcjonowania, wyraźnie tęskniącego za przeszłością, czym sam się torturuje. Nuda? Ależ skąd – w końcu podstawę napisał tu King, a w głównej roli występuje Brendan Gleeson, wspomaga go zaś Holland Taylor jako sąsiadka Ida – ożywia każdą scenę, w której się pojawia.Rzecz jasna jeszcze w odcinku pilotowym akcja powraca, bardziej pod koniec, gdy Hodges otrzymuje wiadomość wideo, której autor sugeruje, że to on jest Panem Mercedesem. Do emerytowanego detektywa odzywa się zaś dlatego, że chyba chce się nad nim popastwić – śledzi go, wyrzuca mu, że nie rozwiązał tej sprawy, naigrawa się z jego obecnej egzystencji. Tym samym zmusza go do powrotu „do gry”.

Co Hodges robi chyba ochoczo, bo choć w zasadzie mógłby zgłosić to wszystko dawnym kolegom, wydaje się przekonany, że pisze do niego morderca, decyduje się węszyć na własną rękę.Co ciekawe, „Mr. Mercedes” pokazuje nam również perspektywę mordercy – poznajemy go dość dobrze, przyglądając się jego codzienności, od pracy, której nie cierpi, do matki, z którą łączy go dziwaczna relacja. Mamy więc grę w otwarte karty, a napięcie nie będzie wynikać z klasycznego „whodonit”, czyli kto zabił, ale z samej konfrontacji Pana Mercedesa z Hodgesem.

Wolne tempo w „Mr. Mercedes”, a to w środku odcinka bardzo wyraźnie zwalnia, nie jest tu więc wadą, ponieważ mniej liczy się akcja, a bardziej bohaterowie i budowanie napięcia.

To może być jeden z serialowych przebojów roku – pilot zdradza taki potencjał.