Witajcie w złych czasach – o nowym „Twin Peaks”

Oczekiwania były ogromne, zapowiedzi Lyncha i Frosta enigmatyczne, a 18 niemal godzinnych odcinków wydawało się szmatem czasu z milionem okazji do rozwiązania zagadek postawionych przez poprzednie dwa sezony i odpowiedzi na pytania zadawane – głównie sobie – od ćwierćwiecza przez kolejne pokolenia fanów „Twin Peaks”. Taaak.

W oszczędnych zapowiedziach powrotu „Twin Peaks” Mark Frost i David Lynch wyznaczali kierunek, w którym miał zmierzać 18-częściowy finał jednej z kultowych serii lat 90. Mieliśmy ponownie wejść do Czarnej Chaty, zobaczyć, co działo się z agentem Cooperem zamkniętym w jej labiryntach przez ćwierć wieku, oraz oglądać, jak wypełnia się obietnica złożona Cooperowi w Chacie przez Laurę Palmer: do zobaczenia za 25 lat. Nie skłamali. Z grubsza.

Ponownie odwiedziliśmy znajome miejsca, z posterunkiem szeryfa i barami w Twin Peaks włącznie. Po drodze zahaczając o Południową Dakotę, Las Vegas, Nowy Jork i… księżyc. A także kilka wymiarów. Część bohaterów się postarzała, część stała tulpami – czyli swoistymi awatarami albo pałubami. Pojawiły się kolejne sobowtóry – na przykład Coopera przez pewien czas oglądaliśmy w trzech wersjach. Tabuny nowych postaci, z których wiele nie ma specjalnego umocowania w fabule ani znaczenia dla rozwoju akcji.

Zaś Phillip Jeffries, w latach 90. zagrany przez Davida Bowiego, stał się wielkim czajnikiem porozumiewającym się z otoczeniem za pomocą wydmuchiwanej pary. W świecie Lyncha i Frosta taki surrealistyczny odjazd wydawał się w zupełności na miejscu.Narracja meandrowała. Lynch rozciągając swoje żarty w nieskończoność, rzucał kolejne rękawice cierpliwości widza. Na przykład każąc nam oglądać uśpionego ducha Coopera podróżującego somnambulicznie w ciele agenta ubezpieczeniowego Dougiego Jonesa przez kilkanaście odcinków między pracą a domem. Otoczenie nie dziwi się odrętwieniu Dougiego, bo współczesny świat nie wymaga niczego poza automatycznym wypełnianiem zadań.

Polowali na Dougiego jacyś ludzie, niektórzy z nich wiele odcinków później zostali wykończeni, bo przypadkiem zastawili wjazd do domu niewłaściwemu człowiekowi – księgowemu o polskim nazwisku… Pomógł braciom prowadzącym kasyno – nowej wersji braci Horn (stara też się pojawia, ale w tle), za co ci się odwdzięczali, też przez wiele odcinków.Większość scen była kręcona jakby na zwolnionych obrotach, ujęcia trwały średnio dwa razy za długo. Lynch bez skrupułów realizował swoje kaprysy. Kolejne odcinki kończą występy gwiazd muzyki (m.in. Nine Inch Nails) w klubie w Twin Peaks.

Do jednej sceny zaprosił Monicę Bellucci – oglądamy ją w relacji ponownie granego przez Lyncha Gordona Cole’a, szefa FBI ze swego snu. W paryskiej kawiarni pili razem kawę, gdy ona, płacząc, powiedziała: „Jesteśmy jak śniący, który śni i żyje w swoim śnie”, „Ale kto jest tym śniącym?”.W poprzednich sezonach Lynch i Frost parodiowali popularne w latach 90. opery mydlane, w nowym sezonie śmieją się z popularnego dziś kina (i seriali) superbohaterskich – wprowadzając wątek młodego Brytyjczyka sprowadzonego do Twin Peaks przez tajemniczego Strażaka, którego supermocą jest pięść w gumowej rękawicy, a siła uderzenia pozwala zmierzyć się ze złym duchem w kluczowym momencie, decydującym o losach agenta Coopera i jego misji.

Główne osie serialu, wyłaniające się z wolna z magmy – nierzadko fascynujących na swój sposób – scen, są właściwie dwie. Pierwsza dotyczy misji agenta specjalnego FBI Dale’a Coopera uratowania Laury Palmer. W tym celu musi powrócić na ziemski padół, w pełni władz umysłowych najlepiej. A temu próbuje przeszkodzić zły sobowtór Coopera – gangster o pseudonimie pan C.

Druga – to równolegle prowadzone śledztwo w sprawie tajemniczych zabójstw spod znaku „niebieskiej róży”, czyli dotyczących trzeciego wymiaru, duchów, spraw, którymi zajmowali się agenci Cooper, Cole i Jeffries oraz major Briggs. To śledztwo stopniowo prowadzi do Coopera i jego sobowtórów, zbiegając się z pierwszym głównym wątkiem serii.

Lynch i Frost mniej tym razem bawią się w snucie teorii spiskowych, bardziej interesuje ich wiwisekcja zła. Oprócz kina superbohaterskiego mamy odwołania do slapsticku, ale przede wszystkim rządzi horror, także w wersji gore. Taka dawka przemocy i zła manifestującego się w banalny, a przez to bardziej realistyczny i dotykający widza sposób – to może widzów dawnego „Twin Peaks” zszokować.

Oczywiście zło było wielkim tematem dwóch pierwszych sezonów serialu – zło pożerające ludzi, przejmujące kontrolę nad ich umysłami, kierujące ich poczynaniami. Gdy pozostawić na boku metafory czarnych i białych chat, mówiących od tyłu olbrzymów czy tańczących karłów – historia Laury Palmer jest przerażajaco banalna. Od dziecka molestowana przez ojca pedofila, bierze winę na siebie, czuje do siebie obrzydzenie, pogrąża się w perwersji, narkotykach i autodestrukcji. I jest wykorzystywana przez kolejnych złych mężczyzn.W trzecim sezonie zło się rozprzestrzenia, infekuje kolejne pokolenia, także w samym Twin Peaks – świat zdziczał, przemoc jest dosadniej pokazywana, dzieci bohaterów są jeszcze bardziej szalone niż rodzice, porywcze, znerwicowane, dziwniejsze albo złe.

Tak jakby twórcy serialu chcieli pokazać, że świat od lat 90. zszedł na psy, jest przeżarty złem, przemocą, korupcją, żądzą zysku. I jak pokazuje finał – raczej nie ma dla nas ratunku, choćby cały tabun agentów specjalnych w garniturach robił, co w ich mocy, a nawet supermocy.

Nie ma zmiękczaczy z pierwszych sezonów: wzorzystych swetrów, kraciastych kurtek, gór donatów, wiśniowego placka, młodych dziewcząt rozkwitających, uroku amerykańskiej prowincji. „Strugam – mówił Cooper Szeryfowi Trumanowi. – To zajęcie godne miasteczka, w którym żółte oznacza zwolnij, a nie przyspiesz”.

Jest za to Doktor Jacoby, dawny psychiatra w kolorowych lennonkach, dziś prowadzący w internecie przepojony frustracją i agresją program. Sprzedaje w nim złote szpadle, którymi nabywca może się sam wykopać z gówna, w którym żyje. Liczne sceny, w których reflektory samochodowe wyławiają z niepokojącej ciemności fragmenty drogi, każą zastanawiać się, co czai się w nieodsłoniętej ciemności, i że nie jest to nic dobrego.

Lynch i Frost bywają zaskakująco dosłowni. Jak w scenie z Sarą Palmer, najpierw chamsko podrywaną, a gdy odmawia, obrażaną przez tirowca, ewidentnie fana firmowanego przez otoczenie prezydenta Trumpa ruchu alt-right. Sara najpierw grzecznie prosi, by zostawił ją w spokoju, a gdy ten odmawia, zdejmuje, hmm, twarz, za którą kryje się otchłań, i przegryza mu tętnicę…

Efektów rodem z tanich horrorów jest więcej. Jest też gadające drzewko. Są nawiązujące do kina niemego wizje kosmosu i księżyca. Są tanie efekty specjalne, mgły, wiry powietrzne, pojawiające się i znikające stacje benzynowe, duchy…

Nowy sezon jest utrzymany w poetyce ostatnich filmów Lyncha – wizyjnych, momentami pretensjonalnych kolaży scenicznych. Z elementami np. „Zagubionej autostrady”. Część scen spokojnie mogłaby funkcjonować w galeriach sztuki jako wideo-art.Najbardziej wizyjny jest odcinek ósmy – zdaniem wielu najbardziej szalona i odjechana godzina w historii telewizji. Jest swoistą suitą, z obrazami m.in. wybuchu jądrowego. Z grzyba atomowego wyłaniają się bańki z twarzami złych duchów, takich jak BOB, który opętał w Twin Peaks ojca Laury Palmer, próbował zawładnąć nią, a potem przejął władzę nad agentem Cooperem.

Pojawiają się też tajemniczy strażnicy wymiarów – krwiożercze duchy przypominające robotników z kopalni, może pionierów amerykańskiej gorączki złota albo ropy. Jednocześnie oglądamy parę młodych niewinnych ludzi na randce, dziewczyna wraca do domu, przez okno wchodzi olbrzymi robak. Wchodzi jej do ust.Na niekorzyść serii działa koszmarne aktorstwo starej ekipy „Twin Peaks”. Częściowo pewnie będące efektem strategii Lyncha, który w obawie przed wyciekami pozwalał aktorom czytać tylko te fragmenty scenariusza, które były nagrywane dawnego dnia. Oprócz Kyle’a MacLachlana, który doznał łaski przeczytania całego scenariusza (i samego Lyncha grającego Gordona Cole’a), obsada poznawała swoje role na bieżąco, tuż przed wejściem na plan.

To widać, najlepsze role należą właśnie do najbardziej świadomych rozwoju swoich postaci aktorów, czyli MacLachlana i samego Lyncha.Można też było sobie darować niezdarne wyjaśnienia widzom, którzy nie znają poprzednich sezonów, historii stojących za konkretnymi bohaterami. Typu: Gordon Cole rzucający do granej ponownie przez Davida Duchovny’ego Dennise Bryson: „Zanim zostałeś Dennise, byłeś Dennisem, agentem DEA”.

Ale są też momenty wzruszające, jak hołd oddany Catherine E. Coulson grającej słynną Pieńkową Damę. Aktorka grała swoją rolę z rurką tlenową przy nosie, w ostatniej rozmowie telefonicznej z Hawkiem żegnała się z nim, z widzami, ze światem. Wkrótce zmarła.

Generalnie, mimo wszystkich, licznych, zastrzeżeń, nowy „Twin Peaks” jest dziełem wizyjnym i tak oryginalnym dziś, jak dwa pierwsze sezony były przed ćwierćwieczem. Tylko jego ton jest bardziej mroczny, a przekaz pesymistyczny.

Czy to jednak wina Lyncha i Frosta, że życie w erze Donalda Trumpa, Jarosława Kaczyńskiego, mizoginistycznej alt-prawicy, rosnących nierówności społecznych, wypaczonego kapitalizmu, populizmu żerującego na ludzkiej frustracji i bezradności polityków nie nastraja optymistycznie?