Jak to robią w Polsce – o rodzimych premierach serialowych jesieni
Zanim swoje seriale pokażą polskie oddziały światowych gigantów – HBO bieszczadzką „Watahę 2” (15 października), Canal+ kręconego we Wrocławiu „Belfra 2” (22 października), AXN łódzki „Ultraviolet” (25 października) – przyjrzyjmy się nowościom w ramówkach rodzimych stacji ogólnodostępnych.
Najgłośniejsza premiera jeszcze przed nami – mowa oczywiście o „Koronie królów”, telenoweli kostiumowej powstającej „pod opieką” Ilony Łepkowskiej, a będącej próbą TVP1 zdyskontowania popularności „Wspaniałego stulecia” i innych hitów z Turcji osadzonych w świecie sułtanów, haremów i dworskich intryg. Ma na podstawie rządów ostatniego Piasta Kazimierza Wielkiego, władcy z XIV wieku, pokazywać „wielkość Rzeczpospolitej”. Ujawnione latem zdjęcia reklamowe zrobiły furorę i podgrzały atmosferę oczekiwania na efekt końcowy, który mamy zobaczyć na własne oczy 21 listopada.
Już za to można oglądać kilka innych nowości. Ich twórcy Ameryki nie odkrywają, najczęściej zadowalają się powielaniem schematów narracyjnych, licząc na to, że widz tradycyjnie polubi w świeższej wersji to, co już zna. A tym są zwłaszcza seriale medyczne, na czele z nadawanym od 1999 r. i wciąż cieszącym się wielką popularnością „Na dobre i na złe”.
W tym sezonie szpital w Leśnej Górze będzie miał swoje filie w Rybniku, Kazimierzu Dolnym nad Wisłą oraz w Warszawie. Kryminał jest tym razem jeden, za to z taką liczbą i stopniem zagmatwania wątków, że starczyłoby spokojnie na kilka produkcji.
„Diagnoza” (TVN)Największe ambicje ma TVN, który po kostiumowej, osadzonej w Krakowie początków XX w. „Belle Epoque” (mimo krytyki zapowiedziano drugi sezon) wystartował z „Diagnozą”. Któraż to jest osadzonym w Rybniku skrzyżowaniem dramy medycznej z serialem sensacyjnym. Za kamerą stali Xawery Żuławski i Łukasz Palkowski, a przed nią – gwiazdy, na czele z Mają Ostaszewską, Adamem Woronowiczem oraz Maciejem Zakościelnym w wersji w okularach i lekarskim kitlu.
Ostaszewska gra tajemniczą kobietę, którą w pierwszych scenach wraca z zagranicy i telefonicznie straszy zemstą mężczyznę, który miał jej zniszczyć życie: „Idę po ciebie, gnoju”. Jednak nie dochodzi, bo w autobus, którym jedzie, uderza ciężarówka. Trafia do szpitala, gdzie operuje ją… mężczyzna, którego straszyła przez telefon. Tyle że bohaterka o tym nie wie, bo straciła pamięć.
Akcja polega z grubsza na tym, że Adam Woronowicz stara się, by pamięci nie odzyskała, a grająca żonę Woronowicza, przy tym szpitalną psycholog, Magdalena Popławska oraz chirurg z żyłką śledczą Zakościelny – przeciwnie.
Brzmi – pomijając zawiązujący akcję zbieg okoliczności – nawet ciekawie, wygląda, przynajmniej w pierwszych dwóch odcinkach, niestety dużo gorzej. Gra aktorska jest irytująco przerysowana, akcja wlecze się w żółwim tempie, dialogi są drewniane, wątek dzieci ogrywany łopatologicznie, a niektóre zachowania i motywacje bohaterów nie trzymają się logiki.
W tym galimatiasie ginie to, co w serialu najistotniejsze, czyli stopniowe odkrywanie historii Anny Nowak, oddzielanie prawdy od zmyślenia, urojeń i celowych manipulacji.
„W rytmie serca” (Polsat)Tu ambicje były znacznie mniejsze. Polsat po prostu chciał po raz tysięczny opowiedzieć tę samą słodko-gorzką historię miłosną o kochających się dobrych i pięknych ludziach, którzy w drodze do spełnienia uczucia muszą pokonać tor dość przewidywalnych przeszkód i parę z daleka widocznych wiraży.
Tym razem on jest lekarzem granym przez Mateusza Damięckiego, ona pielęgniarką graną przez Barbarę Kurdej-Szatan. Kiedyś wspólnie studiowali medycynę w Warszawie i się kochali, ale on był zbyt zarozumiały, a ona zbyt dumna (czy jakoś tak).
Ponownie spotykają się osiem lat później w cukierkowej scenerii Kazimierza Dolnego nad Wisłą i okolic, w lokalnej przychodni. Ona ma ośmioletniego syna i właśnie się zaręczyła z ordynatorem ze szpitala (Piotr Polk). On ma niedługo wyjechać na rok do Afryki Środkowej z Lekarzami bez granic.
Mogło być plastikowo, ale reżyserujący Piotr Wereśniak, sympatyczna obsada (w tym świetny Piotr Fronczewski oraz słodki pies), chemia między parą głównych bohaterów i całkowity brak napinania muskułów powodują, że serial jest jak Kazimierz: kiczowaty, ale na tyle urokliwy, że mimo wszystko chce się do niego raz na jakiś czas wpadać.
„Lekarze na start” (Puls)Puls dzięki obecności w pakiecie telewizji naziemnej i ofercie skrojonej na miarę widza wychowanego na TVP cieszy się wysoką oglądalnością i z tej okazji właśnie wyprodukował swój pierwszy duży serial. To medyczna telenowela z aktorskimi świeżynkami w głównych rolach.
Całość kręci się wokół piątki stażystów rywalizujących o rezydenturę na chirurgii. Choć poznamy dogłębnie losy każdego z nich – obok rzecz jasna kolejnych pacjentów i ich przypadłości oraz personelu szpitala i ich perypetii – to na pierwszy plan wysuwa się para, której zbliżanie się i oddalanie widzowie będą śledzić najpewniej przez kolejne sześćset odcinków.
To ambitni i oddani medycynie: Zuza (Dominika Kryszczyńska), która chce do wszystkiego dojść sama, bez pomocy ojca znanego lekarza i chłopaka chirurga, który właśnie został jej przełożonym, oraz Piotrek (Kamil Szeptycki) – bez pleców, bez rodziny i pieniędzy, na studia i życie zarabiający jako kierowca Ubera.
W rolach głównych młodzi aktorzy, ale twórcami serii są wyjadacze z doświadczeniem w „Na dobre i na złe” i „Kryminalnych”. Całość jest wierna zasadom gatunku i raczej przyciągnie tylko tego gatunku wiernych fanów.
„Miasto skarbów” (TVP2)Własna produkcja TVP z imponującym budżetem – jak podaje dziennik.pl – 9,2 mln zł netto, czyli ponad 700 tys zł na odcinek, w tym niemal milion od Krakowa, gdzie toczy się akcja.
Plenery rynku i Kazimierza służą za tło sensacyjnej w założeniu opowieści o dwóch siostrach stojących po dwóch stronach barykady. Grana przez Aleksandrę Popławską Ala jest pracującą dla policji ekspertką od rynku sztuki, zaś Ewa (Magdalena Różczka) fałszuje i kradnie obrazy, najczęściej na zamówienie bogatych i demonicznych… Żydów z Wiednia.
Jest jeszcze równie demoniczna szefowa chyba ABW (Izabela Kuna), policjant ścigający złodziei sztuki (Piotr Głowacki), palący jak smog i gotujący na komendzie w rondelku wodę na herbatę, którą doprawia alkoholem.
Akcja skacze z Krakowa do Wiednia, czasem zaglądając do Warszawy. Oglądamy powtarzające się zbliżenia na budynki sygnalizujące, gdzie obecnie jesteśmy, i na telefony, jakby były jakimiś magicznymi urządzeniami. Wszystko, na czele z bohaterami i relacjami między nimi, jest sztuczne i przerysowane.
Ważne role w szalenie zagmatwanej intrydze odgrywają – obok demonicznych Żydów, rzecz jasna – pracujący dla jednego z nich cyngiel w typie (i o charyzmie) cichosza z piosenki Turnaua (Norbert Rakowski), „Gracze w karty” Cezanne’a, zdjęcie Marilyn Monroe, emerytowani żołnierze jakichś tajnych służb, chyba WSI, oraz afera FOZZ.
Brakuje za to sensu – przynajmniej w dwóch pierwszych odcinkach i napięcia. Może pojawią się później.