„Electric Dreams” – Philip K. Dick na małym ekranie
Channel 4, który przed laty dał nam „Black Mirror”, powraca do formuły serialu SF w formie antologii, tym razem czerpiąc z historii jednego z najważniejszych twórców literatury fantastycznej.
Chodzi o Philipa K. Dicka, autora m.in. „Ubika” i „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”. Pisarz ten to zresztą jeden z ulubieńców filmowców, którzy na podstawie jego powieści i opowiadań nakręcili na przykład „Łowcę androidów”, „Pamięć absolutną”, „Raport mniejszości”, „Przez ciemne zwierciadło”, „Zapłatę” czy „Impostora”, można się też spierać, czy głośny „Truman Show” nie był inspirowany powieścią „Czas poza czasem”.
Ostatnimi czasy świetne recenzje zbiera natomiast serial Amazona, „Człowiek z Wysokiego Zamku”, bazujący na powieści o takim samym tytule, opisującej alternatywny świat, w którym naziści wygrali II wojnę światową.
„Electric Dreams” nie jest więc zaskoczeniem, ale czymś nieuniknionym. Bo przy tak dużej liczbie powstających obecnie seriali i przy zapotrzebowaniu również na ambitne, zmuszające do myślenia historie SF, co udowadniają np. „Black Mirror” czy „Westworld”, naturalnym wydaje się sięganie do klasyków fantastyki naukowej po inspiracje. Dick pisał zaś tak dużo, że nie trzeba obawiać się o wyczerpanie materiałów. Przede wszystkim zaś tworzył opowieści bardzo różnorodne – co widać już w pierwszych odcinkach „Electric”.
Jesteśmy też na takim etapie rozwoju efektów specjalnych, że przy wcale nieoszałamiającym koszcie kreować możemy fantastyczne światy. To kluczowe, bo wizje Dicka wymagają właśnie bogatych kreacji i nierzadko rozgrywają się w przyszłościach odleglejszych niż choćby to, co znamy z „Black Mirror”.Pierwsze dwa odcinki „Electric Dreams” zresztą doskonale kreślą różnice między serialem na podstawie Dicka a najsłynniejsza produkcją SF ostatnich lat. Tu świat jest o wiele bardziej zmieniony, ponury, czy to w przyszłości estetycznie zbliżonej do tej z „Łowcy androidów”, w której jednak nie ma inteligentnych maszyn, są za to telepaci, czy to w czasach jeszcze odleglejszych, gdy ludzkość poznała cały wszechświat i kwitnie kosmiczna turystyka.
Tematami są tu nie tyle zagrożenia związane z rozwojem technologii, trudno w przypadku „Electric…” mówić o zabawie w futuryzm, raczej dominują pytania, które Dick zadawał najczęściej: co jest prawdą? Czy moja rzeczywistość jest tą prawdziwą? Co to znaczy być człowiekiem? Czy człowiek wyewoluuje w coś nowego?„Electric…” jest więc czymś z jednej strony starym i znanym, bo duch Philipa K. Dicka jest tu silny, z drugiej strony w telewizji czymś świeżym, bo w przypadku fabuł SF większość produkcji stawia na efektowność i akcję, boi się niejednoznaczności, a już takie zakończenia wątków, jak w tym serialu w produkcjach z największych anten są nie do pomyślenia.
Można tylko kręcić nosem, że – a porównania do „Black Mirror” nasuwają się same – historie te nie działają równie dobrze na poziomie fabularnym, co koncepcyjnym, taka już jednak charakterystyka tej produkcji. Aktorstwo nie jest tu wybitne, efekty momentami będą nie do końca doszlifowane (przy budżecie telewizyjnym trudno by o to było), ale wciąż pozostaje „Electric Dreams” ciekawym, zmuszającym do myślenia serialem SF, którego formuła sprawi, że w każdym odcinku będziemy zaskakiwani. Z czasem zaś powinno być tylko lepiej, ponieważ zwiastuny zapowiadają udział m.in. Bryana Cranstona czy Steve’a Buscemiego.
Bardzo udana premiera. Jedna z ciekawszych w tym roku.
W Polsce „Electric Dreams” będzie można zobaczyć na Amazon Prime Video.