Amerykańska rodzina – o „Tu i teraz” w HBO

W nowym serialu Alan Balla powraca do tematu amerykańskiej rodziny, tak genialnie, z mieszanką empatii i ironii, analizowanego kilkanaście lat temu w pamiętnych „Sześciu stopach pod ziemią”. Od czasu gdy Fisherowie prowadzili swój zakład pogrzebowy i szukali przepisu na szczęśliwe życie, sporo się zmieniło. I w Ameryce, i w telewizji.

Portland w stanie Oregon. Wykładowca filozofii i autor swego czasu bardzo poczytnej książki „Tu i teraz” Greg Bishop (Tim Robbins) właśnie kończy 60 lat i poznaje uroki kryzysu egzystencjalnego. Razem z kochającą żoną Audrey Black (Holly Hunter) – prawniczką z zacięciem społecznikowskim – mają czwórkę dzieci. Najmłodszą, biologiczną 17-letnią córkę Kristen oraz adoptowanych, dorosłych już Ashley z Somalii, Duca z Wietnamu i Ramona z Kolumbii.

Rodzina wygląda na zgodną i kochającą się, każdy z jej członków zdaje się z sukcesem funkcjonować w ramach amerykańskiej klasy średniej. Ashley jest właścicielką sklepu internetowego z ubraniami, żoną i matką, Duc jest coachem motywującym swoich klientów do pozostawiania za sobą przeszłości i działania, działania, działania. Zaś Ramon tworzy wciągające gry komputerowe. Gdy jednak zajrzeć pod podszewkę, okazuje się, że…

„Tu i teraz” przy pomocy zgranego schematu chce uchwycić lęki i niepokoje, jakie dziś targają ludźmi, pewnie nie tylko w USA.Starsze pokolenie, ekshipisi, uczestnicy buntu 1968 roku, dziś materialnie nieźle urządzeni, patrzą na podzieloną, coraz bardziej konserwatywną i zamykającą się na wszelkie inności Amerykę z rosnącym poczuciem porażki i bezradności.

Greg krzyczy na swoich zblazowanych studentów na zajęciach z Schopenhauera, żeby szli żyć, póki jeszcze mogą. Audrey próbuje mediować w szkole córki, gdzie biali uczniowie czują się dyskryminowani – kolorowi koledzy mają swoje święta dumy, a ich propozycja ustanowienia dnia dumy z bycia białym wywołuje skojarzenia z Ku-Klux-Klanem i opór.

Kolorowi Amerykanie czują się w swoim kraju obywatelami drugiej kategorii. I pytają, czy American Dream w ogóle jeszcze coś znaczy? A ci, którzy uciekli do Stanów przed wojną, rewolucją (także religijną), biedą czy rządami ekstremistów w swoich ojczyznach, z rosnącym przerażeniem patrzą na to, co dzieje się w nowej, demokratycznej i racjonalnej z pozoru ojczyźnie.Wizualizacją tych lęków, pytań i przeczuć są przebitki z przeszłości bohaterów i przede wszystkim halucynacje Ramona. Przypominają objawy schizofrenii, ale także dotyczą kolumbijskich korzeni chłopaka. I łączą się też w jakiś tajemniczy sposób z irańską przeszłością psychoterapeuty Farida Shokraniego, który wraz ze swoją rodziną jest kolejnym ważnym bohaterem serialu.Wszystko to brzmi bardzo poważnie i czasami takie jest, ale Alan Ball na szczęście nie stracił poczucia humoru (czarnego) i zmysłu ironii, którymi przesiąknięte było „Sześć stóp pod ziemią”. Jak w scenie z majestatycznym jeleniem, za którym podąża w las Greg, przekonany, że oto otrzymał znak, który pozwoli mu się wyrwać z poczucia beznadziei. A jeleń, patrząc na pełnego nadziei profesora filozofii i autora bestsellera o łapaniu chwili, robi kupę i majestatycznie się oddala.

Po obejrzeniu czterech udostępnionych dziennikarzom odcinków trudno zgadnąć, w którą stronę serial Balla skręci. Na razie jest nieźle prowadzoną obyczajówką z pięknymi i sympatycznymi (przeważnie) bohaterami, z elementami mistyczno-magicznymi (wizje Ramona), polityczno-społecznymi obserwacjami i trochę łopatologicznie pokazaną psychologią (powrót demonów przeszłości). Obejrzę kolejne odcinki choćby po to, żeby się przekonać.