„Nightflyers” straszą… w kosmosie
SyFy wyprodukowało trzymający w napięciu, momentami prawdziwie straszny horror SF. Pierwowzorem była mikropowieść „Żeglarze nocy” George’a R.R. Martina.
Popularność „Gry o tron” sprawiła, że producenci zaczęli z olbrzymią uwagą przyglądać się całej bibliografii autora książkowego pierwowzoru. Ponieważ zaś Martin, obecnie słynący z powolnego tempa pisania, kiedyś dużo sprawniej tworzył kolejne teksty, co rusz pojawiają się doniesienia o nadchodzących ekranizacjach jego prozy. „Nightflyers” – po obejrzeniu dwóch pierwszych odcinków – każe cieszyć się z tego wzmożenia, bo efekt jest zadowalający.
Akcja koncentruje się na załodze tytułowego statku kosmicznego, która rusza na spotkanie ze statkiem tajemniczej rasy kosmitów – chcą dokonać Pierwszego Kontaktu. Ponieważ jednak owi obcy wcześniej nie reagowali na żadne sygnały i wiadomości, ostatnią nadzieją ludzi na porozumienie jest telepata, którego wzory fal mózgowych zdają się pasować do sygnałów, które odbierano od obcych.
Scenarzyści odbili się od tekstu Martina, od początku wiele jednak zmieniając, przede wszystkim zaś rozbudowując. Jak można się było spodziewać, wszelkie modyfikacje z jednej strony służyły zwiększeniu dramatyzmu (telepata Theo jako wielkie zagrożenie, zło konieczne na statku), z drugiej zaś poszerzeniu areny wydarzeń i rozszerzenia skali opowieści – zamiast kilkorga członków załogi i kapitana Erisa mamy wielokrotnie więcej postaci, tak że z kameralności oryginału pozostają tylko ciasne wnętrza statku kosmicznego jako sceneria.Na chwilę obecną zmiany te wychodzą serialowi na dobre. Przede wszystkim dlatego, że spodziewane „rozdmuchanie” materiału oryginalnego bynajmniej nie poskutkowało rozwleczeniem fabuły – wręcz przeciwnie, bardzo szybko widzowie wrzucani są tu w wir akcji, wstęp i prezentacja statku i załogi jest wyjątkowo skrótowa, niemalże natychmiast przechodzimy do sedna, a więc potęgowania atmosfery grozy.
Aspekt kosmicznego horroru sprawdza się zaś wyśmienicie, bo – jak wiemy przynajmniej od czasów „Obcego” – korytarze statku kosmicznego i związana z podróżą międzygwiezdną izolacja to doskonałe pożywki dla tego typu historii. W „Nightflyers” cieszy w tym względzie to, jak bardzo scenarzyści postawili na plątanie wątków i sianie niepewności, dzięki czemu „zło” nie jest z miejsca zidentyfikowane, zagrożenie może więc przyjść z każdej strony, a to tylko podnosi napięcie.Ponieważ to produkcja SyFy, momentami można krzywić się na jakość efektów specjalnych, zwłaszcza gdy w grę wchodzą ujęcia wygenerowane komputerowo. Z drugiej strony sceny we wnętrzu statku, a więc rzeczywista scenografia, robią dużo lepsze wizualnie wrażenie. W skrócie: nie jest to poziom „The Expanse”, na pewno zaś nie „Star Trek: Discovery”, łatwo jednak o tych niedostatkach budżetowych zapomnieć.
Głównie dlatego, że – dzięki wspomnianemu szybkiemu początkowi – widz momentalnie wciąga się w tę opowieść i śledzi losy załogi z zapartym tchem. „Nightflyers” to po prostu solidny kosmiczny horror.
W Polsce „Nightflyers” można oglądać w serwisie Netflix.