Za pięć 12 – „Czarnobyl” i inni

Głośny i słusznie doceniany „Czarnobyl” to bardziej niezwykle sugestywne ostrzeżenie przed przyszłością i wezwanie do myślenia niż fabularyzowany dokument o katastrofie reaktora jądrowego sprzed 33 lat.

Twórca „Czarnobyla” Craig Mazin jest scenarzystą 2. i 3. części komedii „Kac Vegas”, 3. i 4. satyrycznego „Strasznego filmu” czy czekającej na premierę nowej wersji „Aniołków Charliego”. Ale jest też absolwentem psychologii w Princeton University. Dzielił tam pokój z Tedem Cruzem, dzisiejszym republikańskim senatorem i konkurentem Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich – i teraz nie przepuszcza okazji, by wyśmiewać jego poglądy na Twitterze.

W wywiadach opowiada, że temat Czarnobyla zagościł w jego głowie na dłużej, gdy uświadomił sobie, jak niewiele o tej katastrofie wie. Był 2015 r., gdy zaczął czytać. A potem przyszedł 2016 – z prezydentem Trumpem. I kolejne, które nie tylko przynosiły coraz więcej danych o nadciągającym kataklizmie klimatycznym, ale też pokazywały, jak kłamstwa wypierają prawdę, fala fake newsów zatapia fakty, wiedza przegrywa z pseudonauką i ideologią.

„Trwa globalna wojna z prawdą” – mówił Mazin w mediach, tłumacząc ideę stojącą za powstaniem miniserialu o wybuchu w radzieckiej elektrowni jądrowej w Czarnobylu 26 kwietnia 1986 r.

Serial ma konstrukcję klamrową, otwierają i zamykają go słowa Walerija Legasowa (Jared Harris) o prawdzie. W finałowym odcinku mówi: „Każde kłamstwo to dług zaciągnięty u prawdy. Prędzej czy później ten dług będzie spłacony. Właśnie tak wybucha rdzeń reaktora RBMK. Kłamstwa”. I dalej: „Nie dba o rządy, ideologie ani religie. Będzie czekać po wsze czasy. I to jest dar od Czarnobyla. Kiedyś bałem się ceny prawdy. Teraz pytam tylko, jaka jest cena kłamstw”.

Serial porusza tak silnie jak rzadko która produkcja.

Pozytywnie. Twórcy – Mazin i reżyser Johan Renck – wykorzystali wiedzę i umiejętności zdobyte podczas pracy w kinie rozrywkowym i przy teledyskach. Grają genialnie schematami fabularnymi z kina katastroficznego, horroru, dramatu i dramatu sądowego. Tworzą obrazy nie do zapomnienia. Klimat epoki – wracające w kinie i serialach lata 80. – łączą z estetyką melancholii, smutnym pięknem. Wszystko to działa, tym bardziej że chodzi przecież o katastrofę realną, niefikcyjną.I tu zaczyna się poruszenie negatywne. Portale i media zalała fala komentarzy, w których dziennikarze naukowi, fizycy jądrowi i znawcy katastrofy w Czarnobylu punktują przekłamania, spiętrzenia, efekciarstwo czy momenty, w których w serialu nad faktami zwycięża fantazja twórców. Najbardziej ich boli powielanie przez serial stereotypów zrównujących energię atomową z bombą atomową i przenoszenie strachu przed tą drugą na tę pierwszą.

Fabularny serial wywołał nową, szeroką i niezwykle ważną debatę nad Czarnobylem. Ważną nie tylko dla sprawy energii atomowej jako zamiennika dla energii pozyskiwanej z wydobywania i spalania paliw kopalnych, rujnującego ekosystemy i planetę. Ale też dla idei prawdy w ogóle. Mity są zastępowane przez fakty.

I o to, zdaje się, chodziło twórcy, który chce, by ludzie się obudzili, przestali bezrefleksyjnie łykać każdą miłą dla oka czy ucha narrację i zaczęli sami aktywnie szukać prawdy. Obok serialu stworzył „The Chernobyl Podcast”, gdzie sporo mówi o swoich strategiach.

„Czarnobyl” odegrał swoją rolę – obudził debatę, zachęcił ludzi do zdobywania wiedzy, niepoddawania się kłamstwom. Jest sporo innych seriali, które mają podobny cel. I podobnie jak produkcja Mazina, w której prawda, choć okupiona wielką ceną, jednak zwycięża – chcą dawać coraz bardziej przerażonym widzom nadzieję.

Wychodzi to różnie.

Dystopijne „Czarne lustro” świetnie straszyło następstwami rozwoju technologii. W czarnym ekranie jak w lustrze odbijały się nasze lęki dotyczące przyszłości. W najnowszym, trzyodcinkowym 5. sezonie, udostępnionym przez Netflix w środę, Charlie Brooker i Annabel Jones starają się nieco rozjaśnić ekran.

Odcinki są nierówne. Zdecydowanie najlepszy i najbardziej poruszający jest „Smithereens”, dramat psychologiczny o ofierze uzależniającej aplikacji społecznościowej, ze wspaniałą rolą Andrew Scotta.

Ale bohaterowie wszystkich trzech odcinków pokazują, że najważniejsza jest dla nich rzeczywistość, ta niewirtualna, nasz wspólny świat i prawdziwe związki z realnymi ludźmi. I że są one możliwe i warte ceny bólu i niepewności, jaką zwykle za nie płacimy.

Dzień po „Czarnym lustrze 5” w HBO wystartowała oparta na powieści Margaret Atwood „Opowieść podręcznej 3” – kolejna dystopia. USA po apokalipsie klimatycznej i przewrocie wojskowym zmieniły się w Gilead, patriarchalny, teokratyczny reżim, w którym kobiety zostały sprowadzone do roli inkubatorów i służących.

Poprzedni sezon był krytykowany za zbyt dosłownie i masowo pokazywaną przemoc wobec kobiet. Twórcy wciągnęli z krytyki wnioski i w tej odsłonie nacisk jest położony na budowanie kobiecej solidarności, tworzenie ruchu oporu i przygotowywanie rewolucji.

Najwyższy czas, bo „Opowieść…”, podobnie jak „Czarne lustro”, efekt świeżości ma dawno za sobą. A nadzieja i pozytywny przekaz bardzo się przydadzą, nie tylko kobietom w Alabamie czy Georgii, którym lokalne władze kok po kroku odbierają prawo do legalnej aborcji. Czy jednak sama historia wciąż porusza i mobilizuje do działania?

Mocniej działa świeżak na rynku – nadawana od kilku tygodni przez HBO brytyjska (BBC One) produkcja „Rok za rokiem” („Years and years”) Russella T. Daviesa. Zaczyna się współcześnie, by w kolejnych odcinkach (sześciu) ruszyć w przyszłość, następne 15 lat. Zmieniającą się Wielką Brytanię i świat obserwujemy oczami rodziny Lyonsów z Manchesteru.

Zaczyna się jak u Hitchcocka, od wybuchu – Donald Trump eskaluje wojnę cłową z Chinami do tego stopnia, że w końcu wysyła na jedną z chińskich wysp… bombę atomową. Świat nakłada na USA sankcje, brytyjska gospodarka, silnie z amerykańską powiązana, pogrąża się w recesji, rosną w siłę ruchy populistyczne.

Ich twarzą jest bohaterka grana przez Emmę Thompson, która stopniowo pnie się po szczeblach brytyjskiej polityki. Odcinek, w którym startowała w wyborach uzupełniających do parlamentu, miał premierę w okolicach naszych wyborów do europarlamentu. I komentarz bohaterów: „Pamiętacie, żeby kiedyś wybory do parlamentu miały taką temperaturę i wywoływały takie emocje?” – mocno rymował się z naszymi odczuciami.

Zmieniający się świat wystawia na próbę relacje międzyludzkie: rodzinne, przyjacielskie, weryfikuje poglądy, każe przemyśleć system wartości. Serial Daviesa – inteligentnie, choć bez przesadnego niuansowania – zbiera i pokazuje nasze współczesne lęki dotyczące bliskiej przyszłości, już został okrzyknięty nowym, świeższym „Czarnym lustrem”.

Straszy świetnie. Czy zmobilizuje do działania?