„Carnival Row”, czyli fantasy społecznie zaangażowana

Fantastyczna Republika Burgue i wojna ludzi o władanie krainą nimf to dla Amazona okazja do opowiedzenia o problemach współczesnego, rzeczywistego świata, takich jak podziały rasowe czy kryzys imigracyjny.

Na niektóre sprawy trzeba co prawda przymknąć oko. Zwłaszcza na Philo i Vignette, ich dość schematyczny i ckliwie prowadzony romans, na siłę wepchnięty do historii, by spełnić jakieś nieokreślone wymogi: dwoje atrakcyjnych ludzi w obsadzie musi mieć się ku sobie.

Trzeba też przymykać oczy na odgrywających te role Orlando Blooma i Carę Delavingne. Zwłaszcza na Blooma, który stanowi słownikową definicję „drewnianego” aktora. Jego partnerka również nie błyszczy, ale może to kwestia scen, które dla niej napisano.

Odsuwając na bok tych dwoje – serial „Carnival Row” może się okazać niezwykle ciekawy. Bo o ile showrunnerzy René Echevarria i Travis Beacham w przypadku wątku miłosnego poszli po linii najmniejszego oporu, o tyle już na poziomie światotwórstwa udało im się wykreować coś może nie oryginalnego, ale intrygującego i efektownego. „Carnival…” to bowiem tzw. urban fantasy, opowieść pełna magii i różnych ras, jak nimfy, akcja rozgrywa się jednak w mieście, wśród technologii, w cywilizacji nie quasi-średniowiecznej, ale raczej quasi-XIX-wiecznej. To tak jakby pomieszać „Tabu” z Tomem Hardym z „Wiedźminem”. (Trzeba dać serialowi szansę przynajmniej do trzeciego odcinka – tu światotwórczość wychodzi na pierwszy plan).Efekt intryguje. Jest aura niezwykłości unosząca się nad magicznymi elementami tego świata. Jest atmosfera noir w wątku kryminalnym, gdy inspektor Philo poszukuje mordercy, który najwyraźniej uwziął się na mieszkańców Burge. Dochodzi pewna nuta stylistyki „Downtown Abbey” w scenach z Imogen i jej bratem, czyli bogaczami, którzy wpadli w problemy finansowe.

Fantastyczna opowieść robi wiele, by „trzymać się” naszego świata, i to jest najciekawsze. Więcej niż wyraźne są analogie do kryzysu imigracyjnego, niezwykle silnie podkreślano podziały rasowe, a scena ze statkiem przewożącym uchodźców, który rozbija się na morzu, to niemal wprost wyłożenie przesłania tej produkcji. I nie jest to wada, lecz zaleta serialu – widz może się bardziej zaangażować. A na pewno bardziej, niż gdyby chodziło o kolejną wojnę między zmyślonymi krajami czy królestwami.„Carnival Row” więcej by zyskał, gdyby odszedł od tego, co bezpieczne i utarte, a skupił na tym, co oryginalne. Na razie jest „tylko” dobrze i ciekawie. Ale może być lepiej.

W Polsce „Carnival Row” można oglądać na Amazon Prime Video.