„Życie z samym sobą”, czyli dwa razy więcej Paula Rudda
Popularny aktor komediowy (oraz Ant-Man w Kinowym Uniwersum Marvela) dostał od Netflixa serial, który skupia się głównie na nim – i to podwójnie.
Tak konkretnie to zaczynamy w lesie, gdzie Miles budzi się kilkanaście centymetrów pod ziemią, zapakowany w folię, ubrany w pieluchę dla dorosłych. Później poznajemy wcześniejsze wydarzenia.
„Życie z samym sobą” to opowieść o wypaleniu życiem, wypaleniu zawodowym, wypaleniu miłości – Miles ukazany jest jako typowy „korposzczur”, który żyje w trybie „zombie”, nieustannie zmęczony, zniechęcony. Wybawieniem ma być wizyta w tajemniczym spa, które poleca mu kolega z pracy.
Miles ostatecznie decyduje się na zabieg, który okazuje się procederem nielegalnego klonowania klientów. Tyle że w czasie „utylizacji” pierwowzoru, który ma być zastąpiony świeżym (i nieco „podrasowanym”) klonem, coś idzie nie tak – Miles nie umiera, ale wraca do domu, by odnaleźć drugiego siebie we własnej sypialni.Dalej rozwija się dosyć nietypowa komedia – bo nie humor okazuje się najważniejszy, ale struktura. „Życie z samym sobą” to dobrze poskładana historia. Są tu tzw. cliffhangery, które sprawiają, że po obejrzeniu jednego odcinka natychmiast chce się włączyć kolejny. Mimo że przyparci do muru zapewne nie bylibyśmy w stanie powiedzieć, co jest w tym serialu tak wyjątkowego.Może to kwestia ogólnego tonu? Jak wspominałem, „Życie…” to niecodzienna komedia. Na usta ciśnie się „czarna”, ale i to nie wydaje się trafione. Może „realistyczna”?
Scenarzyści rzadko stawiają na slapstick czy przerysowanie, na proste gagi i „kreskówkowych” bohaterów, a zamiast tego konsekwentnie grają na problemach Milesa, które nie pozwalają mu m.in. pozbyć się zaskakująco pomocnego klona. To klucz: Miles pozostaje wypalonym Milesem, teraz ma tylko jeszcze większy kłopot na głowie. Swoją nową, lepszą wersję.
„Życie z samym sobą” nie trafi na listy najlepszych seriali roku, nie będzie rozgrzewać Twittera ani generalnie rozpalać tłumów, co rusz zalewanych lawiną nowości. Ale wciąga ta „normalność”, a „szarawy” ton hipnotyzuje.
W Polsce „Życie z samym sobą” można oglądać na Netflixie.