„Norsemen” w 3. sezonie robi nieoczekiwany zwrot… w tył

Serial Jona Ivera Helgakera i Jonasa Torgersena to jedna z „lokalnych” (czyli nieanglosaskich) produkcji, która zdobyła uznanie międzynarodowej publiczności. Nowy sezon najpewniej widzów zaskoczy, ale potwierdza, że mamy do czynienia ze świetną i wciąż świeżą komedią.

Trzeba zaznaczyć, że „Norsemen” dojrzewa. To nadal paradoksalna mieszanka brutalności z czasów miecza i topora z wrażliwością współczesnej politycznej poprawności i korporacyjnej nowomowy, zwłaszcza w jej pasywno-agresywnym aspekcie. Serial nie gra już jednak „skeczami”, ale opowiada większą, rozbudowaną historię.

Udało się, bo w toku dwóch poprzednich sezonów widzowie zdążyli zbudować z bohaterami więź, polubić ich lub znienawidzić. Scenarzyści na tym bazują. Widzimy Jarla Varga, zanim przeobraził się w bezlitosnego potwora. Dostajemy bardziej rozbudowany wątek sympatycznego niewolnika Karka. Przy całym komizmie jego siłą jest nie to, że się z niego śmiejemy, ale fakt, że to szalenie ciepła, miła i niedająca się nie lubić postać.

Kark symbolizuje ewolucję „Norsemen” od absurdalnej komedii do pełniejszej i bardziej zniuansowanej fabuły. Serialowi „ubyło” wprawdzie żartów, ale widz dostaje coś, co ma go zatrzymać na dłużej – jeszcze lepiej zarysowanych bohaterów. Jednocześnie w ramach – jak zgaduję – planowania wielosezonowej fabuły serial wykonał niespodziewany krok wstecz, do wydarzeń sprzed pierwszego sezonu. Jakby scenarzyści przestraszyli się koziego rogu, w który zapędzili się sami w finale drugiego sezonu, postanowili więc „zresetować” opowieść i wycisnąć jeszcze trochę odcinków z tego, co już przygotowali.

Sezon trzeci to więc jednocześnie krok w przeszłość i zmiana tonu. To też nowe otwarcie, bo czuć zamysł zbudowania czegoś dłuższego. Nowa seria kończy się jakby „w środku”. Ewidentnie sześć krótkich odcinków w sezonie twórcom już nie wystarcza.

W Polsce „Norsemen” można oglądać na platformie Netflix.