Mare i jej Easttown – po finale hitu HBO

Komu się udało wytypować właściwego mordercę? Właśnie skończył się najgorętszy miniserial tej wiosny. I było trochę zaskoczeń. Uwaga – spojlery!

„Mare z Easttown” potwierdziło, że w niektórych przypadkach cotygodniowy rytm emisji wciąż, jak przed laty, zanim na scenę wkroczył Netflix, działa. Napięcie w mediach społecznościowych było niemal takie jak w biurach i domach podczas emisji pierwszych odcinków „Miasteczka Twin Peaks”. Gdy jeszcze widzowie się nie zorientowali, że to jednak David Lynch, i snuli teorie pod tytułem „kto zabił Laurę Palmer”, jakby to był zwykły, tylko bardzo klimatyczny kryminał. Choć serial Brada Ingelsby’ego i Craiga Zobela nie ma (i nie chce mieć) nic wspólnego z dziwnościami dzieła Lyncha i Marka Frosta, to emocje są podobne. I też nie chodzi o samo rozwiązanie zagadki, kto zabił nastoletnią matkę Erin McMenamin.

Ale zagadka się rozwiązuje, twórcy nie oszukują, przynajmniej nie tym razem. Mare dochodzi do prawdy, bo jest upartą śledczą, ale też dlatego, że przez lata zapracowała na zaufanie mieszkańców Easttown. Bo ten serial od początku, od pierwszego odcinka, który długo wprowadzał widza w codzienność zżytej społeczności na obrzeżach Filadelfii, był o czymś więcej niż morderstwo nastolatki (i zaginięcie drugiej). Był o więzach, które łączą ludzi, są jak siatka bezpieczeństwa przytrzymująca przed upadkiem. A blisko upadku są tu niemal wszyscy.

Serial dostał ładną klamrę, bo zaczyna się od wezwania do domu starszej pary, do z pozoru błahej sprawy, której jednak Mare nie zignorowała. Po drodze jest instalacja kamery i sprawa zabójstwa Erin kończy się na tym samym domu i tej samej kamerze, która uchwyciła sprawcę. Nieoczekiwanego, chyba nie tylko dla mnie, ale odpowiedniego dla tej historii.

Po drodze serial, jak rasowy kryminał, podrzucał fałszywe tropy. Najpierw był Dylan, były chłopak Erin, niezbyt zachwycony tym, że jest ojcem dziecka dziewczyny. Potem pojawił się ksiądz z niepokojącą przeszłością i rowerem dziewczyny w bagażniku. I były mąż Mare, nauczyciel Erin, przesadnie może zainteresowany losem jej i dziecka. W końcu do grupy podejrzanych dołączyli stryjowie dziewczyny. I tu byliśmy coraz bliżej, bo na końcu się okazało, że faktycznie wszystko zostało w rodzinie.

Czy wybór sprawcy przekonuje? Mnie niespecjalnie, choć rozumiem, że wpisuje się w temat serii. Bo to historia o rodzinie i społeczności złożonej z rodzin, wielopokoleniowych, z problemami, traumami, ale jednak, jak chcą twórcy, stanowiących największą wartość w naszym rozchybotanym świecie. Jest sens dzisiaj zastanawiać się, na ile jest to konserwatywne przesłanie?

Jest to też serial o kobiecych więzach i wybaczeniu. Kiedy ojcowie nie dają rady, świat jakoś przechodzi nad tym do porządku dziennego (czy oni sami przechodzą, to inna, indywidualna, sprawa). Z matkami jest inaczej. Presja jest z dwóch stron – z wewnątrz i z zewnątrz. Mare w wykonaniu Kate Winslet jest pożerana przez poczucie winy. Bo nie sprostała wyzwaniu wychowywania syna z problemami psychicznymi. Bo ma pracę, którą kocha i która wymaga czasu. Cały serial to jej droga do wybaczenia sobie. Ze stacjami w postaci rozwiązania spraw zaginięcia i śmierci córek innych matek, przebaczenia win swojej matce (wspaniała Jean Smart) i swojej przyjaciółce Lori (równie świetna Julianne Nicholson) – też matce. One też, jako matki, muszą sobie wybaczyć, bo nikt nie jest doskonały.

To też jeden z nielicznych seriali, w których w tak naturalny sposób pojawia się wspólnota religijna. Kościół w Easttown jest pełen, wszystkie ławki zapełnione, a księży nie interesuje życie seksualne parafian, tylko sprawy najistotniejsze – pomoc drugiemu człowiekowi, gdy ten jest w może najtrudniejszym momencie swojego życia. I przypominanie o miłosierdziu, które leży u podstaw chrześcijaństwa. Z naszej perspektywy wygląda to zaprawdę egzotycznie.

I rzecz równie niespotykana. Księżom się udaje, ludziom się udaje, społeczność z tej tragedii wychodzi poturbowana, ale silna. To coś nowego, bo seriali o zbrodniach w małych miasteczkach czy ludzkich wspólnotach było mnóstwo i z początku wydawało się, że Easttown nie różni się od innych, na końcu nie zostanie kamień na kamieniu, tylko proch i złamani, samotni ludzie. Tymczasem tu jest inaczej, Easttown z tragedii się zbiera, wspólnota zdała egzamin mimo wszystko. I wierzymy, że nawet Carrie (Sosi Bacon), matka wnuka Mare, w końcu poradzi sobie z nałogiem i stanie się członkiem rodziny Sheehanów. Bo ma wsparcie.

„Mare z Easttown” to kryminał na czasy pandemii, niosący pocieszenie. Warto zobaczyć. Nie tylko dla wspaniałej Kate Winslet w niehollywoodzkim, nieco zapuszczonym, ale bardzo przekonującym wydaniu.

„Mare z Easttown”, HBO i HBO GO, 7 odc.