Zepsuta firma w zepsutym kraju – startuje trzeci sezon „Sukcesji”
Poprzednia odsłona korporacyjno-rodzinnych wojen Royów zgarnęła mnóstwo nagród, a twórca serialu Jesse Armstrong na rozdaniu Emmy wygłosił antypodziękowania. Nie dziękował populistyczno-nacjonalistycznym politykom i właścicielom utrzymujących ich u władzy korporacji medialnych. W nowym, pandemicznie opóźnionym sezonie ten temat też silnie wybrzmiewa.
Akcja zaczyna się tuż po finale poprzedniej serii. Gdy Logan Roy (Brian Cox), przyciśnięty do muru przez komisję senacką i udziałowców firmy, rzuca na pożarcie syna. Kendall (Jeremy Strong) jako kozioł ofiarny ma wziąć na siebie winę za pogrążające Roystar Wayco grzechy: molestowanie seksualne, gwałty i morderstwa w wydziale rejsów. W ostatniej chwili jednak, próbując dowieść ojcu, że tak jak on potrafi być „killerem”, publicznie denuncjuje nestora rodu.
To rozpętuje wojnę domową. Kolejne odcinki przynoszą meldunki z wrogich obozów. Pokazują, jak obie strony werbują szpiegów i sprzymierzeńców – w najlepszym stylu Royów, mieszance perswazji, korupcji, szantażu i gróźb. A jednocześnie rodzina raz po raz musi się jednoczyć ponad podziałami, bo ich medialnemu molochowi stale grozi wrogie przejęcie przez graczy równie bezwzględnych co Royowie.
Nowy sezon to wszystko to, do czego „Sukcesja” nas przyzwyczaiła. Podróże prywatnymi samolotami i helikopterami, kolumny limuzyn z przyciemnionymi szybami i drogie hotele. Epickie kłótnie z barokowo rozdętymi wyzwiskami i rzucane co chwila „fuck off” Logana. Humor skatologiczny i sytuacyjny. Groteska zmieszana z psychologiczną głębią, brytyjskość z amerykańskością i globalnością. Oraz wspaniałe aktorstwo.
Dysfunkcyjna familia – do pewnego stopnia wzorowana na Rupercie Murdochu i jego rodzinie, właścicielach News Corp., z m.in. stacją Fox News – jest uosobieniem dysfunkcyjnego współczesnego kapitalizmu. Z pulsującym na czerwono pytaniem, czy da się go, w kolejnych pokoleniach, naprawić.
Momenty podniesionego do potęgi cynizmu sąsiadują z chwilami ludzkich odruchów, widok łamanych (ponownie) charakterów i zawiedzionych (który już raz?) nadziei budzi współczucie. A wtedy bohaterowie, których właśnie zdążyliśmy (znów) polubić, robią albo mówią coś takiego, co powoduje, że czujemy się z tą naszą empatią jak ostatni naiwniacy. I tak do następnego razu. Jesse Armstrong nie tylko ze swoimi bohaterami bawi się w kotka i myszkę.
Istnieje fanowska teoria, wedle której każdy sezon to historia wzlotu i upadku kolejnego kandydata i kandydatki do tytułowej sukcesji. Teorii tej showrunner serii zaprzecza, jednak argumentów na jej trafność nie brakuje, a nowy sezon dorzuca kolejne. „Sukcesja” to serial o wielu rzeczach, psychologiczne obserwacje są tu równie ciekawe i ważne co socjologiczne. Jest i świetna, zabawna satyra na bogaczy, i traktat o korumpującej i uwodzącej sile przywileju, opowieść o szkodliwości systemu opartego na niekończącej się rywalizacji, o rodzinie, o kapitalizmie, o upupieniu, syndromie sztokholmskim i niemocy.
Ale w tym sezonie najsilniej (przynajmniej w pierwszych siedmiu odcinkach, które widziałam) wybrzmiewa temat polityki. Armstrong był przed laty współtwórcą brytyjskiego satyrycznego sitcomu politycznego „The Thick of It”, który doczekał się filmowego spin-offu „Zapętleni”, a także amerykańskiej wersji – głośnego sitcomu „Figurantka” („Veep”). W trzecim sezonie „Sukcesji” to jego bezlitosne spojrzenie na politykę wraca. I powoduje, że ciarki (strachu i obrzydzenia) przechodzą po plecach.
Sukcesja 3 (Succession 3), scen. Jesse Armstrong, HBO i HBO GO, od 18 października, 9 odc.