Aktorzy, politycy i kibole – po finale „Artystów”
Czołówka inspirowana amerykańskim hitem „Homeland”, ścieżka dźwiękowa – muzyką z „The Knick”, fabuła to swoisty miks „Domu” i „Domku z kart” („House of Cards”), a całość okazała się jedną z oryginalniejszych i ciekawszych polskich produkcji ostatnich lat.
Pomysł stworzenia serialu o środowisku teatralnym, sportretowania typów, obyczajowości, opisania problemów, styku sztuki i życia, kultury i polityki pojawia się w telewizji od czasu do czasu. Ostatnio w 2000 r. zaowocował produkcją Feliksa Falka „Twarze i maski”, rozgrywaną na przestrzeni 25 lat, od 1975 r., i odbijającą najważniejsze wydarzenia polityczne. Podobnie jak pamiętny film Agnieszki Holland „Aktorzy prowincjonalni” miał ambicje bycia portretem i diagnozą społeczno-polityczną swojego czasu.„Artyści” – ośmioodcinkowiec autorstwa Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki – też ma ambicje wyrastające ponad portret jednej grupy społecznej i robi to w nowy, odbijający dzisiejsze idee sposób. Duet dramaturgiczno-reżyserski, od ponad dekady zaliczany do najważniejszych twórców polskiego teatru, konsekwentnie w kolejnych spektaklach analizuje i krytykuje neoliberalizm. O ile w teatrze to już dziś oczywistość – są całe sceny poświęcone tej tematyce – o tyle w telewizji to wciąż nowość.
W tym sensie „Artyści”, serial stworzony z okazji 250-lecia teatru publicznego w Polsce i współfinansowany przez Narodowy Instytut Audiowizualny, z jasnym politycznym i społecznym przesłaniem walki o zachowanie sfery publicznej przed zakusami polityki i komercji, jest produkcją świeżą i zaskakującą. A dzięki nowym kontekstom: politycznemu zawłaszczaniu kultury i aferze reprywatyzacyjnej, zyskuje na aktualności, temperatura odbioru wzrasta.Z „Domu”, kultowego serialu Jana Łomnickiego, pochodzi idea pokazania w jednym budynku przekroju społecznego Polski. Pomysł nie zgrzyta, bo teatr jako instytucja, złożony z trzech pionów: artystycznego, technicznego i administracyjnego, faktycznie jest niczym Polska w pigułce, z ludźmi o rozmaitym zapleczu społecznym, klasowym czy ideowym. Wszyscy oni powinni wspólnie pracować na jeden cel: dobre premiery, przyciągające widownię, dyskutowane. W praktyce idzie to opornie i o tym też opowiada serial.
A że twórcom przyświecał ideał budowania wspólnoty, to ją budują. Skoro zgodnie z ludową mądrością Polacy potrafią się jednoczyć tylko w obliczu wielkiego zagrożenia, Strzępka i Demirski fundują swoim bohaterom takowe. Teatrowi Popularnemu grozi zamknięcie albo/i prywatyzacja, władze Warszawy chcą wejść w układ z deweloperem i za jednym zamachem pozbyć się obciążenia z budżetu i zarobić. Cała intryga ma poziom skomplikowania cepa i z takąż finezją jest pokazywana, ale z tego zarzut należałoby raczej robić rzeczywistości, a nie jej telewizyjnemu odbiciu. Pamiętacie „taśmy” kelnerów? W „Artystach” też wszyscy wszystkich nagrywają.
Serial czerpie z różnych środowiskowych historii i anegdot. Powstawał w czasie, gdy w Teatrze Studio trwała wojna między dyrektor artystyczną Agnieszka Glińską i popierającymi ją aktorami a dyrektorem naczelnym, której echa są silnie słyszalne w serialu. Pierwsi chcieli wolności artystycznej, naczelnemu zarzucali menadżersko-dyktatorskie zapędy i komercjalizację sceny, drugi przypominał, że teatr funkcjonuje w oparciu o określony, mały budżet, który trzeba sztukować środkami z zewnątrz. W „Artystach” Glińska gra znerwicowaną księgową, a jednym z najczarniejszych charakterów jest menadżer teatru, którego głównym pomysłem na prowadzenie sceny są zwolnienia i ograniczenie przedstawień.Silną stroną serii są bohaterowie, choć im dalej od sceny, tym stają się bardziej jednowymiarowi. Najlepiej wypadają aktorzy i reżyserzy – najbliżsi twórcom, przedstawieni z mieszanką satyry i czułości. Każdy dostaje swoje pięć minut, co czasem rozbija akcję, powoduje dłużyzny i przypomina, że serial powstał środowisku „na urodziny”.
Dość zresztą dziwny to prezent urodzinowy. Pokazuje teatr jako skupisko dramatów – i to nie tyle na scenie, ile w kulisach. Sztuka najwyraźniej nie daje poczucia szczęścia czy spełnienia, przeciwnie – to ból, frustracja i niepewność. Cierpią wszyscy.Dramat starej aktorki (Elżbieta Karkoszka), która poświęciła scenie życie, a umiera w samotności, sąsiaduje z dramatem młodego aktora (Dobromir Dymecki) do marnej pensji próbującego dorabiać chałturami w serialach. Z boku napiera dramat starzejących się gwiazd (Antonina Choroszy i Krzysztof Dracz) i młodej gwiazdki, szukającej swojego miejsca na scenie i w życiu (Anna Ilczuk). Gdzieś z tyłu dramat aktorów gościnnych, rzucanych z miasta do miasta, wiecznie na walizkach (Marta Ojrzyńska), dramat zestresowanych nowoczesnych reżyserów, którzy spektakle reżyserują na próbie generalnej (Andrzej Kłak) i dramat dramaturgów w poszukiwaniu weny (Paweł Tomaszewski).
A nad nimi wisi największy z dramatów – dramat dyrektora teatru (Marcin Czarnik), któremu na głowę wchodzą artyści ze swoimi dramatami, administracja, techniczni, politycy i krytycy, nie ma czasu dla rodziny i własnej sztuki. Trudno się dziwić, że w konkursach na dyrektorów teatrów startuje tak mało sensownych kandydatów, a po serialu pewnie będzie ich jeszcze mniej.
Teatr to jeden wielki dramat i tragedia, z groźbami więzienia włącznie. Nawet przemierzające teatralne korytarze duchy dawnych twórców i dyrektorów są przerażająco smutne i zgorzkniałe. Ktoś złośliwy mógłby stwierdzić, że zamknięcie Teatru Popularnego byłoby w zasadzie dla jego pracowników aktem miłosierdzia.I tylko jeden Tomasz Karolak jak zwykle jest sobą: zadowolonym z życia aktorem teatralno-telewizyjnym, rozrywanym i pełnym energii bratem łatą, dla którego nie ma problemów nie do rozwiązania.
O stronie samorządowej, na czele z prezydentem (Maciej Nowak), jego zastępcą od spraw kultury i dyrektorem biura kultury, wiemy tyle, że są skorumpowani, chodzą w czarnych garniturach i knują przez telefon przy użyciu dużej liczby bluzgów.
Dość problematyczny jest finałowy sojusz kiboli szarpiących się z otaczającą teatr policją i inteligencji w obronie teatru. Ale ostatnia scena, ze starszą panią przechodzącą przez kordon policyjny, by w kasie zapytać, czy są bilety na jutrzejszy spektakl – naprawdę wzrusza.Przed premierą serialu padały pytania, czy „Artyści” będą zrozumiali i wciągający dla widzów spoza środowiska teatralnego, czy – szerzej – związanego bezpośrednio z kulturą. Zdania na ten temat są podzielone. Z moich rozmów wynika, że wciągali się szczególnie pracownicy budżetówki, rozmaitych urzędów i biur, którzy ze zdziwieniem odkrywali, że mają podobne problemy co artyści.