„Daredevil” w trzecim sezonie olśniewa
Diabeł z Hell’s Kitchen powraca, prezentując się lepiej niż kiedykolwiek. „Daredevil” to już nie tylko najlepszy serial superbohaterski, ale i kandydat do miana jednej z najlepszych produkcji serialowych roku.
Wieści o końcu (po dwóch sezonach) seriali „Iron Fist” i „Luke Cage” zbiegły się z premierą trzeciej odsłony (a w zasadzie czwartej, jeśli liczyć występ w „Defendersach”) przygód Daredevila, czyli tego spośród marvelowskich herosów, który jako pierwszy zadebiutował na Netflixie. Skłoniły też rzecz jasna do analiz. Zwłaszcza „Iron Fist” w kwestii sympatii fanów i ocen krytyków znajdował się na przeciwnym krańcu skali.
„Daredevil” generalnie stawia pozostałe seriale Netflixa-Marvela w złym świetle (może poza „Jessiką Jones”) i jest dla nich niedoścignionym wzorem w niemal każdym aspekcie: od kwestii technicznych, jak praca kamery czy choreografia walk, po scenariusze i obsadę. Trzeci sezon opowieści o Diable z Hell’s Kitchen to potwierdzenie tej klasy.
To już czwarte spotkanie z Diabłem, więc scenarzyści budowali na tym, co już powstało (zwłaszcza relacje z Karen i Foggym; także postać Kingpina), jednocześnie bardziej równomiernie rozdzielali czas ekranowy między bohaterów. To ostatnie okazało się kluczowe. Daredevil stał się jedną z postaci w tej opowieści, a nie jej centralnym bohaterem – również dobrze o to miano mogliby walczyć Kingpin, Karen, ale i nowi: Nadeem i Bullseye. W sumie to aż 13 odcinków. W tym bardzo rozbudowany wątek relacji Daredevila z księdzem i zakonnicą, którzy go wychowali, głębsza opowieść o Karen, zdążyliśmy się też lepiej przyjrzeć temu, jak Daredevil wpłynął na swojego najlepszego przyjaciela Foggy’ego, doskonale wprowadzono świetnego agenta FBI Nadeema, bardzo cierpliwie budowano postać nowego „złoczyńcy” tej serii, Bullseye’a. Wisienką na torcie był popis Vincenta D’Onofrio w roli Willsona Fiska/Kingpina – dostał wcale nie mniej czasu niż tytułowy bohater.W efekcie trzeci sezon przygód Daredevila jest tym najlepszym, ale i najmniej efektownym. Jasne, są fajerwerki w postaci okazjonalnych pojedynków, jak choćby oszałamiająca, kręcona na jednym ujęciu sekwencja walki w więzieniu, Diabeł jednak zdecydowanie mniej walczy niż w pierwszej czy drugiej serii.
Może też to pozwoliło dopracować pojedyncze sceny akcji. Bo technicznie są to jedne z najlepszych tego typu sekwencji na małym czy wielkim ekranie, nie ma wątpliwości. (I właśnie dlatego „Iron Fist” tak źle wypada w porównaniu – kręcą Marvel i Netflix, a choreografia to amatorszczyzna).Trzeci sezon „Daredevila” jest dla tej produkcji tym, czym „Mroczny Rycerz” dla batmanowskiej trylogii Christophera Nolana. Dało się budować na wcześniej wylanych fundamentach, a doświadczona ekipa weszła w produkcję z większą pewnością. Wiele z decyzji, choćby obsadowych, wybitnie trafionych. Efekt to realistyczne, efektowne, ale i głębokie spojrzenie na temat superbohatera; a raczej po prostu kogoś, kto chce być bohaterem, jednak bez kosmicznych mocy Supermana. To opowieść o walce poza systemem sprawiedliwości, gdy ten zawodzi, a jednocześnie dyskusja o samym systemie i o tym, czy można mu ufać.
W swojej klasie „Daredevil” to wzór, jeden z tych rzadkich przypadków, gdy efekciarskość spotyka się gdzieś po środku ze scenariuszem na poziomie kina festiwalowego, z czego rodzi się kompromis oferujący coś więcej niż pustą rozrywkę.
W Polsce serial „Daredevil” można obejrzeć na Netflixie.